niedziela, 24 lutego 2013

Spokojna niedziela ...

Niedzielę postanowiłam spędzić nieco inaczej, nie wyznaczając dzieciom zadań, a raczej zostawiając im pole do samodzielnych działań. Sama zaś chciałam w tym czasie zająć się drobnymi pracami w kuchni, które od dłuższego czasu odkładałam... I udało się! Oboje świetnie się bawili i nie narzekali na brak pomysłów.

Mała M. rozpoczęła od długich zabaw samochodzikami, które prowadziła po dywanowych uliczkach, układając przy tym całe historie. Pełna byłam podziwu dla jej skupienia i wytrwałości. R. zaś wybrał zabawę masą solną. Rano obejrzał krótki filmik o astronautach i zaraz zapragnął ,,zbudować'' własną planetę. Wybór padł na Marsa. Kosmos go fascynuje, a i Mała M. zaczyna się interesować tym tematem, bo ostatnio podczas śniadania, zniecierpliwiona bardzo, zapytała tatę:

Kiedy wreszcie polecimy na Księżyc!!

Ach, ten świat dziecięcych MARZEŃ ... możliwych do spełnienia ...! :-)

Kratery, góry na Marsie ... Czekamy aż masa solna wyschnie!

Mała M. też zapragnęła coś ulepić i, jak na małą kucharkę przystało, zrobiła z masy placek, który potem piekła w swej kuchence. Najbardziej rozbawiła mnie wkładając na ręce skarpety, zamiast rękawic, które ja zazwyczaj zakładam wkładając blachę do pieca. Cóż za bystra obserwatorka!

Zabawę w gotowanie i serwowanie potraw rozpoczęła już wczoraj wieczorem, kiedy to - po moim późnym powrocie do domu - oznajmiła:

Mamo, zapraszam Cię do BARU!!!

Zdziwiona pytam, DO BARU???

A ona mi na to:

Nie do BALU, tylko DO BARUUU!!!!

I już wszystko stało się jasne :-)

Małe rączki kroją i lepią ...

Na koniec, gdy gotowanie nieco ją znużyło, z pomocą taty ulepiła dwa śmieszne ludziki!


Nie mogło zabraknąć zabaw z psami. Po wizycie u cioci R. mamy aż trzy psiaki do opieki. Oboje bardzo się o nie troszczą.


Najchętniej Mała M. zajmuje się nimi: gotuje dla nich, nakłada im jedzenie do misek. Prosi nawet o picie dla nich!

Piesek R. czeka na wodę :-)

************************

Po obiedzie nadeszła wyczekiwana przeze mnie pora na wspólną lekturę wczorajszych bibliotecznych ,,łupów''. Dzieci, zmęczone zabawą i spacerem, ułożyły się wygodnie na materacu i słuchały, a ja czytałam, czytałam i czytałam ... Miałam cichą nadzieję, że Mała M. zaśnie, ale nic z tego. Nawet lektura dziewięciu książek nie była w stanie jej do snu utulić :-) Nie wiem, skąd ona czerpie tyle energii. Je mało, śpi mało, a wiecznie gada i kręci się to tu, to tam. Zasnęła dopiero po kolacji, podczas lektury trzeciego z kolei opowiadania o Panu Kuleczce ... UFF!


A jeszcze wracając do kolacji ... zaproponowałam dziś moim pociechom wyłączenie światła i jedzenie przy zapalonych świecach. R. miał dużą świeczkę na swoim stole, a Mała M. - maluśką. Obserwowaliśmy blask świec, barwę ich światła ... i widziałam, że dzieci były ZACHWYCONE. Musiałam tylko bardzo pilnować Małej M., której łapki stale coś tam przy świeczce chciały manipulować :-)

Taka drobna zmiana, a uśmiech na twarzach dzieci i blask świec w ich oczach na długo pozostanie mi w pamięci.


P.S. Była oczywiście chwila czytania dla mamy. R. znów wrócił do samodzielnej  lektury za sprawą nowej książki z biblioteki (!), a Mała M. dziś znalazła stare teksty ,,sylabkowe'' i też czytała głośno. HURRA! Jakaż to radość mieć CZYTAJĄCE z przyjemnością i radością na twarzyczkach POCIECHY!

Brak komentarzy: