czwartek, 29 maja 2014

Wyjątkowo i książkowo na Wrocławskim Dworcu!!!

Choć dworce kolejowe raczej nie kojarzą się nam z kulturą, zwłaszcza literacką, to jednak okazuje się, że czasem zdarza się, że takie miejsca, przez które co dzień przewijają się setki (czy być może nawet tysiące) ludzi są świetnym miejscem do popularyzacji czytelnictwa. Sama przekonałam się o tym dzisiaj będąc przejazdem we Wrocławiu, a właściwie przebiegając z dworca PKS na dworzec w drodze do lekarza specjalisty na kontrolną wizytę naszego ośmiolatka.

Już po wejściu na teren dworca PKP Wrocław Główny, gdy zobaczyłam plakaty reklamowe 5 Targów Książki dla Dzieci i Młodzieży Dobre Strony żałowałam, że nie mogę zatrzymać się na dłużej. Z powodu pośpiechu nie zdążyłam nawet utrwalić na fotkach choćby imponującej bramy z książek promującej Targi Książek. Zdążyłam jedynie przejść wzdłuż regałów z książkami popularnych i dobrze znanych moim małym molikom książkowym wydawnictw.

Za tą mega WALIZĄ schody prowadzą na TARGI DOBRE STRONY!!!!
Sama jestem wielką fanką literatury dla najmłodszych i na widok okładek znanych nam, a także równie ciekawych nowych, pozycji książkowych dostałam wypieków na twarzy. R. sam rozpoznawał znanych mu autorów i książki. Żałowałam, że nie ma z nami Małej M., która z równie wielkim entuzjazmem odwiedzałaby targowe stoiska. Wędrując pośpiesznie między stoiskami zauważyłam znaną mi z okładek książek panią Agnieszkę Frączek, której wiersze od lat czytam moim pociechom. Jakże miło było zobaczyć tę wspaniałą autorkę na żywo!!! Zamieniłam nawet z nią kilka słów wyrażając swój podziw i entuzjazm dla jej zawsze zabawnych i oryginalnych rymów.


Czas nas gonił, ale na chwilę zatrzymaliśmy się przy stoliku wydawnictwa REA, gdzie znany rysownik Szczepan Sadurski na życzenie rysował karykaturę-portret dziecka. Akurat zwolniło się miejsce przy stoliku i nasz ośmiolatek zechciał pozować ... Byłam w szoku, gdy zobaczyłam, jak w kilka minut spod ręki artysty wyszedł taki oto portrecik R. Szkoda, że nie było z nami naszej miłośniczki Kajtusia, bo to właśnie temu bohaterowi poświęcone było owe stoisko. Można było także wziąć udział w konkursie plastycznym ... Z myślą o dzieciach zorganizowano także salę zabaw. Tam też już nie miałam czasu zatrzymać się na dłużej.
Mam jednak nadzieję, że w weekend uda nam się przyjechać do Wrocławia już całą rodziną, by wziąć udział w licznych imprezach towarzyszących Targom Książki, m.in. w bogatym w repertuar Festiwalu Literatury dla Dzieci.

Warto zatem zerknąć na festiwalowe strony, by w atrakcyjny sposób spędzić najbliższe dni. W programie spotkania z autorami i ilustratorami, warsztaty literackie, muzyczne i plastyczne, gra miejska z bohaterami książek dla dzieci. Jest w czym wybierać!!! Gorąco polecam!!!

http://fldd.pl/program/id,56-spotkania_festiwalowe_we.html
http://wpdk.pl/dobre-strony

Święto MAM:-)

Jest taki jeden wyjątkowy w roku dzień, w którym szczególnie pamięta się o naszych MAMACH i choć czasem ciężko z powodu codziennych obowiązków i rozmaitych spraw znaleźć czas na świętowanie czy wymarzone chwile świętego spokoju to i tak odkąd urodziły się moje kochane pociechy uwielbiam ów dzień. Jak każda kobieta (chyba) od zawsze snułam plany o założeniu rodziny i dzieciach. Zawsze chciałam mieć ich pięcioro ... No cóż, nie wszystkie marzenia się spełniają, ale i tak bycie MAMĄ DWOJGA jest dla mnie szczęściem największym. I choć opieka nad dziećmi do łatwych i bezproblemowych nie należy, co dzień Opatrzności dziękuję za te moje dwa Aniołki :-) Macierzyństwo to odpowiedzialne zadanie, a nade wszystko wspaniały DAR.

Dla kochanej Mamy:-)

Już od rana wzięłam się do przygotowań ... Upiekłam biszkopt, ugotowałam galaretkę i czekałam aż stężeje, bym mogła dokończyć tort. Praca szła szybko, a to głównie dlatego, że Mała M. chętnie bawiła się sama.

Tort już gotowy!!!

Najpierw w ruch poszły klocki Lego Technic i walczące roboty, a potem Mała M. zaprosiła do zabawy księżniczki i zamek:-) Uwielbiam obserwować, jak sama się bawi ... Sama radość!

Zabawa Małęj M.
Tegoroczny Dzień Mamy świętowaliśmy późnym wieczorem, bo wcześniej plany pokrzyżowały nam wizyty u dentysty i nie tylko. Jednak po powrocie do domu zaprosiłam Małą M. i R. do stołu. Poczęstowałam ich własnoręcznie zrobionym tortem (tym razem z brzoskwiniami  i truskawkami). Wszyscy zajadali aż im się uszy trzęsły. Dzień później odwiedziła nas teściowa, która nawet pochwaliła ów wypiek. Cieszę się, że smakował ... Do dziś ostał się tylko jeden kawałek.

Najprzyjemniejszą dla mnie chwilą był moment, gdy dzieci obdarowały mnie przygotowanymi specjalnie na tę okazję upominkami. Do łez prawie wzruszyła mnie nasza czterolatka, która w prezencie dała mi swą lalkę zapakowaną w biały papier i owiniętą kolorowym sznurkiem. Do tego był też rzecz jasna rysunek ... jak zawsze oryginalny i jedyny w swoim rodzaju :-) Tym razem pokolorowany na fioletowo wizerunek smoka...

Laurka od R. 

R. zaś wręczył mi książkę, którą sama na tę okazję kupiłam ... bym miała coś co lubię:-) Dzięki temu mam co czytać. Już czekam na wolne chwile, by nocą zatopić się w lekturze znanego podróżnika Pałkiewicza o Amazonce. Stron chyba z 450 ... To jednak nie jedyny prezent. W szkole bowiem nasz ośmiolatek przygotował piękne drzewko szczęścia i śliczną laurkę.

Laurka od serca dana:-) Błędów nie widzę:-)))))
Bardzo się ucieszyłam, ale największym upominkiem był i tak dla mnie wynik z testu końcoworocznego. Okazało się bowiem, że był jedynym uczniem w klasie z bezbłędnie rozwiązanym testem. HURA! Może to nic wielkiego, ale przynajmniej mam satysfakcję, że czas kiedy nie pracuję, by opiekować się dziećmi nie należy do zmarnowanych. Tym bardziej, że R. dużo choruje i mamy czasem co nadrabiać...

Cieszę się, że mimo ,,zakręconego'' bardzo dnia, udało nam się znaleźć chwilkę na wspólne świętowanie. Nie ukrywam, że w tym dniu często uciekałam myślami do początków mojej macierzyńskiej ,,kariery'', zwłaszcza do tych wyjątkowych chwil, gdy takie dwa małe oseski wtulone w moje ramiona piły matczyne mleko!!!!! Wspaniale być MAMĄ na co dzień i od święta. Chylę czoła przed Tobą, Mamo, i z każdym rokiem wzrasta mój podziw dla Ciebie ... że w tak trudnych czasach potrafiłaś wychować na ludzi :-) PIĘCIORO DZIECI!!! Dopiero, gdy samemu zostaje się rodzicem człek staje się świadom, jakie to momentami karkołomne wręcz zadanie:-))))

Do miłego usłyszenia!!!

niedziela, 25 maja 2014

Jak minął tydzień ... w wielkim skrócie:-)

Witam po długiej przerwie... Dzieci, szkoła, zaległe sprawy zupełnie mnie pochłonęły, a do tego podjęcie poważnej decyzji, co dalej ze mną: powrót do pracy czy może ostatni rok w domu, bym mogła na spokojnie towarzyszyć Małej M. w początkach jej szkolnej, a właściwie przedszkolnej edukacji. Niestety zgodnie z reformą, pięciolatki do zerówki pójść muszą:-) Nasza (wciąż jeszcze) czterolatka co prawda nie może doczekać się swego debiutu w szkole, ale wcześniej nie chodziła do przedszkola i może się zdarzyć, że chorować zacznie ... stąd bardziej skłonna jestem jeszcze ostatni rok spędzić w domu i rozejrzeć się za pracą bliżej miejsca zamieszkania. Czas pokaże ... Poważna decyzja już prawie podjęta, więc może teraz znajdę wreszcie więcej czasu na pisanie ... Oby!

Domek na balkonie ... tu Mała M. czyta książki lalkom!!!
A co nowego u nas? Tydzień minął w błyskawicznym tempie, a wydarzeniami tygodnia były testy sprawdzające wiedzę naszego pierwszoklasisty po roku nauki w pierwszej klasie. Choć wynik nie ma wpływu na ocenę końcoworoczną to i tak był ważnym przeżyciem dla R. Pierwszą część (humanistyczną) napisał we wtorek, a drugą (matematyczno-przyrodniczą) w czwartek. Nasz ośmiolatek przejął się nieco owymi testami, więc by lepiej się czuł i pewniej w poniedziałek przeglądnęłam z nim jego podręczniki, a kilka dni wcześniej zaczęłam regularne rozwiązywanie zadań z matematyki. Szło mu świetnie, zwłaszcza liczenie. Widziałam, że dzięki ćwiczeniom w liczeniu nabierał wprawy i pewności siebie. Sam chętnie rozwiązywał zadanie za zadaniem, z czego bardzo się cieszę. Postanowiłam, że w kolejnym roku szkolnym będę częściej podsuwała mu dodatkowe zadania. Jak lubi liczyć to niech liczy:-) W życiu matematyka mu się przyda na co dzień!!!! Wszyscy trzymaliśmy kciuki za naszego pierwszoklasistę. Jakaż była nasza radość, gdy okazało się, że zdobył 40 punktów na 40 możliwych. HURAA!!!!! Na pochwałę zasługuje także nasza czterolatka, która dzielnie nam towarzyszyła w powtórkach i ćwiczeniach. W nagrodę (i dla zachęty na przyszłość) tata pobiegł do sklepu i podarował naszemu pierwszoklasiście super prezent - wymarzone auto zdalnie sterowane, Małej M. zaś kupił oryginalną lalkę Barbie z ubrankami. Owe nagrody-upominki wręczył naszym pociechom w późny piątkowy wieczór i gdyby nie 22-a na zegarze zarówno Mała M. jak i R. nie rozstaliby się ze swoimi nowymi zabawkami. Oboje byli tacy szczęśliwi!!!

Tym razem piknik dla lal w domu, a nie na balkonie:-)
I tak minął nam czas aż do czwartkowego wieczora. W piątek zaś w ramach odreagowania szkolnych stresów zabrałam dzieci na wycieczkę na działkę M., by tam nasze pociechy pobawiły się na zielonej trawce  z J., E. i W. Początek był trudny, gdyż droga daleka, a jazda na hulajnodze nie okazała się trafionym pomysłem. Już na początku trasy dopadł mnie ostry ból w łydce i ledwo o własnych siłach dotarłam na miejsce ... ale czego się nie robi dla swych pociech ... zwłaszcza dla R. po takich wynikach diagnozy!!! :-)

Prezent dla małej Jadzi od Małej M. na jej trzecie urodziny!!!
Sam pobyt na działce był właściwie pierwszą od wielu dni okazją, bym mogła na chwilę odpocząć. Gospodarze poczęstowali mnie pyszną makrelą z grilla. Była też kawa z mlekiem!!! Pycha! Siedziałam sobie na kocu, delektowałam się kawą i ... świętym spokojem :-) Dzieci zaś świetnie się bawiły.

Miasto z lotu ptaka, a dokładniej z okna wieżowca:-)
Atrakcji nie brakowało: zabawa pistoletami na wodę (nawet mama została kilkakrotnie trafiona!), pompowanie wody ze studni, podlewanie grządek, zrywanie (niedojrzałych) truskawek z krzaczków, kołysanie na hamaku, huśtanie na huśtawkach ... REWELACJA!!! Dawno nie widziałam tak zgodnie bawiących się dzieci!!!

R. nadal uwielbia budowanie z klocków lego ..
Szkoda tylko, że około 20-ej trzeba było się zbierać do domu. Na szczęście tatuś zrezygnował z szermierki ... i odebrał nas autem. Nie byłam w stanie wracać o własnych siłach na hulajnodze:-)

W sobotę o poranku czekały nas kolejne atrakcje, ale o tym przy innej okazji:-) Do miłego usłyszenia!!!

środa, 21 maja 2014

17 maja - Sobotnia Noc Muzeów :-) ... Skromnie, ale atrakcji nie brakowało

Od piątkowego poranka z niepokojem spoglądałam za okno ... Lało i lało, a odprowadzanie R. do szkoły i z powrotem było wyjątkowo kłopotliwe w strugach ulewnego deszczu. Z godziny na godzinę wody w rzece przybywało i aż trudno uwierzyć, że w tak krótkim czasie poziom wody może tak szybko ulec zmianie.

Odra już coraz szersza ... Zbliża się do ścieżki:-)
Prognozy też nie były optymistyczne i zmuszona byłam odwołać planowany wyjazd na rodzinny rycerski piknik. Jeszcze w piątkowy wieczór wahałam się, czy decyzja owa była słuszna, ale sobotnia aura od samego rana zmusiła nas do spędzenia dnia w domowych pieleszach. Ulewa za ulewą; nawet na zakupy się nie wybrałam... Za to zaszyłam się w kuchni, by przez żołądek trafić do serc moich bliskich:-) Dla poprawy nastroju wszystkich domowników przygotowałam najpierw pyszne grzanki z serem białym i sałatką wiosenną. Następnie w ramach kulinarnych eksperymentów upiekłam ciasto z rabarbarem ...


Zaraz do pieca ciasto włożę:-)
Zestresowałam się nieco, bo przepis nowy i zapowiadało się, że raczej z niego zakalec będzie. Na szczęście wypiek był udany i bardzo smaczny. Około południa nadal lało, więc zaproponowałam naszemu ośmiolatkowi samodzielne przygotowanie deseru w lodowych pucharkach. Pomysł okazał się trafiony. R. bowiem od zawsze uwielbia kuchenne zabawy, a ubijanie bitej śmietany, krojenie galaretki czy dekorowanie gotowego deseru to wspaniałe okazje do dobrej zabawy. Taka para rąk do pomocy w kuchni bardzo mi się przydaje. Mogłam na spokojnie kończyć przygotowywanie ciasta, a deser robił się sam:-) Najprzyjemniejsze była, rzecz jasna, chwila, gdy wszyscy zasiedliśmy do stołu, by delektować się smacznym deserem. Rzadka to okazja, bym dostała coś do jedzenia, czego sama sobie nie przygotowałam:-) Wszystkie mamy zapewne doskonale wiedzą, o czym mówię...

Pychotka w wykonaniu R. :-)
Nawet nie wiem kiedy minęło sobotnie popołudnie... Gdy jednak około 17-ej zaczęło się przejaśniać, szybko zebraliśmy się i wspólnie wybraliśmy się na Noc Muzeów organizowaną w naszym mieście. Program nie był zbyt bogaty (zwłaszcza w porównaniu z Wrocławiem), ale nie było sensu, by o tej porze wybierać się gdzieś nad dłużej. Atrakcji i tak naszym dzieciom nie brakowało. Najpierw Mała M. i R. spróbowali swych sił w fachu garncarskim. Każdy z nich miał okazję, by zasiąść przy garncarskim kole i samodzielnie ulepić małe gliniane naczyńko. Oboje świetnie sobie poradzili. Byłam pod wrażeniem!!!! Nawet pani prowadząca uznała, że szło im to wyjątkowo sprawnie!!!

Dzieci garnki lepią:-)
Kolejnym punktem programu było wejście na ratuszową wieżę.


Ratuszowa wieża - jaka jest - każdy widzi:-)
Tu zobaczyliśmy zabytkowy mechanizm zegarowy. Niestety ze względu na pogodę nie można było wejść na galeryjkę wokół wieży. Będzie zatem coś na kolejną okazję:-)

Ale mechanizm...
Na chwilkę zerknęliśmy również do Izby Muzealnej,

Król Salomon ... teraz już w Izbie Muzealnej:-)

a wcześniej nasze pociechy przymierzały średniowieczne hełmy i części zbroi ... R. marzył o założeniu kolczugi, ale okazała się za ciężka na jego barki (15 kg!).


W ramach Nocy Muzeów wzięliśmy także udział w części koncertowej: najpierw w koncercie muzyki dawnej w wykonaniu uczniów Szkoły Muzycznej, a potem w koncercie z harfą w roli głównej. Tu gwiazdą wieczoru była nieznana mi wcześniej, a popularna z telewizyjnego programu ,,Must be the music'' - Jadwiga Tomczyńska. Szkoda, że koncert pokrywał się z naszym zwiedzaniem ratuszowej wieży, bo minęła nas spora atrakcja. Na szczęście udało nam się wysłuchać choć kilku utworów. Nawet dla tych kilku warto było tu przyjść. Harfistka z towarzyszącymi jej skrzypaczką i gitarzystą rozruszała publiczność grając i śpiewając np. ,,Don't worry, be happy!''.

Prezent dla Mamy - Mała M. wyprowadza pieska na spacer!!!
Mała M. i R. siedzieli zasłuchani także wyrażając swój entuzjazm oklaskami. Pod koniec koncertu jednak nasza czterolatka przyznała, że chce się jej spać i za moment usnęła na kolanach wtulona w me ramiona ... Chrapała na całego!!!! Ze snu wybudziła ją kolejna artystka ... w repertuarze rockowo-folkowym. Jednak zarówno dla dzieci jak i dla mnie było to już za ostre granie. R. zaczął skarżyć się na ból brzucha, więc wyszliśmy z koncertu ... Tatuś był niepocieszony, ale dzieciom i tak wystarczyło tyle wrażeń jak na jeden raz. Spacerkiem udaliśmy się do domu na kolację. R. jednak chciał jeszcze wziąć udział w pokazie rycerskich walk z użyciem ognia. Pognał z tatą na rynek... Wrócił z wypiekami na twarzy i orzekł o poranku, że owa nocna atrakcja była najciekawszym wydarzeniem minionej soboty. Nagrał nawet filmik, by móc podzielić się wrażeniami z Małą M. i mamą:-)

Tyle na dziś ...

środa, 7 maja 2014

Sobotnia wycieczka do Pałacu Sulisław...

W pierwszą sobotę maja w ramach rodzinnego wypoczynku, mimo mało sprzyjającej spacerom pogody, późnym popołudniem wybraliśmy się na wycieczkę. Jej celem było dotarcie do pałacu, do którego kierunkowskaz zauważyliśmy jadąc kilka dni wcześniej w góry. Znajduje się on niedaleko Grodkowa, na trasie Brzeg - Nysa i, jak się przekonałam, warto wybrać się tam na spacer.



Po dotarciu na miejsce, czyli do Pałacu SULISŁAW (5km od głównej drogi) okazało się, że Mała M. w międzyczasie ucięła sobie drzemkę i na zwiedzanie udałam się z R. Tatuś tymczasem pilnował naszego małego śpiocha. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od fotografowania okazałego ogrodzenia pałacu i jego bramy.


 Tu też znalazłam informację, że parkowy pałac jest ogólnodostępny i można zwiedzać go co dzień do 17-ej, a zatem mieliśmy całe 60 minut na obejście go.


Pałacowa architektura zrobiła na nas duże wrażenie. Nie znałam wcześniej tego miejsca, ani jego historii. Dopiero po powrocie z wycieczki przeczytałam, że to neogotycki pałac z drugiej połowy XIX w. wpisany do rejestru Zabytków Narodowego Instytutu Dziedzictwa.



Zanim jednak podeszliśmy bliżej pałacu przyjrzeliśmy się uważnie przystanęliśmy przy pięknej, kamiennej figurze rycerza, która zdobiła ścieżkę wiodącą do pałacu tuż za główną bramą.



Tu koniecznie musiałam sfotografować R. z tak dostojnie wyglądającym rycerzem w zbroi.



 Dalej okazało się, że takich pięknych rzeźb jest tu więcej, a wszystkie równie imponujące.



Jak choćby ci dwaj mężni rycerze strzegący wejścia do pałacowej restauracji...


Z naszym ośmiolatkiem (już prawie) przyglądałam się twarzy rycerza i jego zbroi i .... oboje byliśmy pod wrażeniem kunsztu z jakim artysta stworzył takie dzieło z kamienia.


Ta tarcza też niczego sobie ...


 Ze względu na sportowy strój nie chciałam wchodzić do pałacu, a poza tym tego dnia restauracja była zamknięta dla gości z zewnątrz. Pospacerowałam zatem z R. wzdłuż ścieżek przyglądając się architekturze pałacu i jego otoczeniu.



Nie sposób przejść obojętnie także obok przepięknej fontanny mieszczącej się także tuż przy wejściu do pałacu. Szkoda, że nie działała, ale i tak robiła imponujące wrażenie. Pozostawało mi tylko westchnąć, że kiedyś to wszystkie tego typu budowle miały swój smaczek i styl :-)




Teren nie jest rozległy, ale można spokojnie przejść się alejkami i zatrzymać się gdzieniegdzie, by podziwiać piękne stare drzewa czy przysiąść na jednej z ławek i upajać się śpiewem ptaków. My podziwialiśmy okazałe, kwitnące akurat, kasztanowce, a potem obeszliśmy pałac i zajrzeliśmy, gdzie tylko się dało.


Znaleźliśmy nawet przypałacowy ogródek, gdzie można było odbyć krótką lekcję botaniki ...


Kilka kroków dalej naszym oczom ukazał się romantyczny parkowy zakątek ... z balkonikiem ....


i nieczynną niestety fontanną. Tu zdecydowanie królowała soczysta zieleń i woda ...


Obeszliśmy jeszcze pałac dookoła, by zobaczyć go dobrze z zewnątrz. Wnętrza obejrzałam po powrocie na stronie internetowej pałacu ... i okazało się, że to bardzo znany ośrodek SPA.


Niestety nie na naszą kieszeń, ale skoro nie stać nas na nocleg w pałacowych murach to może drzemka w takim miejscu na takim HAMAKU jest jakąś alternatywą?


Zapraszam zatem wszystkich choć na spacer po tym zabytkowym zespole pałacowo-parkowym.


Zapewne tu jeszcze wrócimy, a tymczasem udaliśmy się dalej na wycieczkę w kierunku innego, znanego nam tym razem zabytkowego pałacu, który niestety niszczeje od lat... O tym już w następnym wpisie na blogu.


Do miłego zobaczenia na blogu lub na trasie:-)

niedziela, 4 maja 2014

Majowa niedziela nad stawem ...

Już dawno nie pisałam... sytuacja domowa jakoś mnie przerosła i zabrakło sił i ochoty na pisanie. Ostatnio jednak zatęskniłam za blogowaniem, a i korzystając z majowego weekendu pojeździliśmy po okolicy ... to i chęć do pisania zwyciężyła nad lenistwem :-)


Dziś zatem słów kilka o dzisiejszej wycieczce. Niedzielny poranek zaskoczył nas słoneczną aurą. Wcześnie rano zatem pognałam na Mszę św., uzupełniając w drodze powrotnej zapasy żywności. Podczas wspólnego śniadania zaczęliśmy, mile zaskoczeni pogodą, snuć plany wypadu kończącego ów długi majowy weekend. Pomysłów było wiele, ale jakoś nagle domownicy rozeszli się po mieszkaniu, zasiedli przed TV bądź komputerem i zapowiadało się, że z wyjazdu raczej nic dziś nie będzie.


Ja w międzyczasie przygotowałam zmienną odzież dla dzieci, zadbałam o termos gorącej herbaty i kanapki. Zazwyczaj namawiam wszystkich po kolei do mobilizacji sił i w miarę wczesnego wyjazdu, ale dziś jakoś postanowiłam odpuścić nieco. Niech tatuś i dzieci mnie choć raz zaproszą na wyjazd :-) I tak uciekły kolejne dwie godzinki.... No cóż... Pogoda też zaczęła się zmieniać i wydawało się, że resztę niedzieli spędzimy w domu ...

Na szczęście około 14.30 chyba udało nam się jakoś zebrać i wyjechać na małą wycieczkę po okolicy. Choć nie dotarliśmy w żadne turystycznie atrakcyjnie miejsca to i tak miło i w dobrej atmosferze spędziliśmy niedzielne popołudnie i wczesny wieczór.


 Po raz kolejny ponadto przekonałam się, że nie trzeba jechać daleko, by odsapnąć nieco i  naładować wyczerpane nieco opieką nad krnąbrnymi ostatnio pociechami akumulatory ...


Celem naszego mini wyjazdu był rezerwat przyrody ,,Łacha Jelcz''. Wiedziałam, że jest gdzieś niedaleko ... Znałam mniej więcej kierunek, w którym tam udać się należy. Przeszukałam także na szybko zasoby internetu, ale zbyt wielu informacji nie znalazłam. Wsiedliśmy zatem do wozu i pojechaliśmy.


Droga, którą planowałam dotrzeć na miejsce była zamknięta, ale dojechaliśmy do tablic informacyjnych o rezerwacie od innej strony. Mapa jednak widniejąca na jednej z nich była tak mało dokładna, że już właściwie zwątpiłam w dotarcie do celu naszej wyprawy. Już nawet chciałam pojechać w inne miejsce, ale gdy R. zobaczył na informacyjnych tablicach fotografie ptaków i roślin, które w tym rejonie można napotkać, że nie chciał słyszeć o zmianie trasy. I to jemu właściwie zawdzięczamy dotarcie do ,,Łachy Jelcz''.


Wóz zostawiliśmy na skraju łąki, a dalej poszliśmy przed siebie w nadziei, że gdzieś tam może jakaś ścieżka poprowadzi nas do celu. Jednak zamiast do brzegów stawu  doszliśmy podmokłymi nieco łąkami do budowanej tutaj grobli. Ja już właściwie straciłam nadzieję, że znalezienie owego stawu - ponoć miejsca znanego dobrze wędkarzom. Chciałam zawrócić, tym bardziej, że koła wózka grzęzły miejscami w błocie. Nasz ośmiolatek (już prawie) jednak nie dał za wygraną i wraz z tatą poszedł przed siebie szukać owej ,,Łachy''. Ja zostałam z Małą M. i czekałam na nich.


Choć denerwowała mnie nieco niepewność i fakt upływającego szybko czasu postanowiłam cieszyć się tu i teraz....  i zaczęłam wsłuchiwać się w śpiew ptaków i szum wiatru. Mała M. zaś czerpała przyjemność z dłubania kijkiem w błotnistych kałużach. Nie zrażała się nawet tym, że przez to grzebanie w mini bajorku czasem odłamki błota lądowały na jej nosie, nogawkach spodni czy rękawach kurtki. Pojawianie się owych plamek najczęściej kwitowała krótko:

To nic... To da się wyprać!!!


Za dobrych kilkanaście minut dotarli do nas ,,nasi panowie dwaj'' ogłaszając nam z radością w głosie, że znaleźli ów staw i mogą i nas tam zaprowadzić. Wskoczyliśmy szybko do wozu i podjechaliśmy we wskazanym przez nich kierunku. Dalej spokojnym krokiem pomaszerowaliśmy przed siebie.... TEGO mi było trzeba!!! Niby nic specjalnego, ale dużo soczystej zieleni wokół, spokojna tafla wody przede mną i śpiew ptaków wynagrodziły trudy poszukiwań. Ludzi ze względu na nieco chłodną aurę nie było tu wielu. Może ze 2-3 wędkarzy, a zatem można było odpocząć nieco. Jedyną przeszkodą były gadatliwe pociechy, które kręciły się wokół nas ... :-) Starałam się jednak mimo wszystko cieszyć tym, co dookoła. Mała M. zaraz z kija zrobiła sobie wędkę i uśmiechnięta od ucha do ucha próbowała złapać na nią jakąś rybkę :-) R. też bawił się w wędkarza amatora. Spędziliśmy tu może z jakieś pół godziny. Wygonił nas stąd głód i chłód. Mam nadzieję, że przyjedziemy tu jeszcze przy bardziej sprzyjającej siedzeniu nad wodą aurze....


Nieco zmarznięci rozgrzaliśmy się pyszną owocową herbatką z termosu, a potem tata zaprosił nas na niedzielny obiad (i kawę dla dorosłych, herbatę dla dzieci) do pizzerii. Ale była UCZTA!!! Wszyscy jedli tak, aż im się uszy trzęsły.


W mig ze stołu zniknęły dwie 30 cm pizze ze szpinakiem, pepperoni, szynką i pieczarkami. Pierwsza klasa! Potem jeszcze zjedliśmy po rożku truskawkowych lodów, a na miłe zakończenie dnia - już w domowych pieleszach - wspólnie obejrzeliśmy czwartą część ,,Epoki lodowcowej''.


Szkoda, że już jutro trzeba wrócić do szarej codzienności, ale grunt, że przed nami kolejne weekendy, które można będzie spędzić w równie atrakcyjny sposób.


I tak upłynęła nam pierwsza majowa niedziela. Oby kolejne były przynajmniej tak udane :-)


Do miłego usłyszenia!!!

P.S. Jutro dołączę kolejne fotki, bo mam problem z konwertowanie plików ... Mam nadzieję, że po taaaak długiej przerwie miło się czytało tę szybko skleconą na świeżo relację:-))))