poniedziałek, 30 września 2013

Dzień Chłopaka ...i nie tylko

Ostatnia niedziela września znów minęła błyskawicznie. Część spędziliśmy we wrocławskim Teatrze Lalek, a część w odwiedzinach na niedzielnym obiedzie u teściowej. Pogoda była piękna i żałowałam, że nie wybraliśmy się gdzieś na łono natury, ale bilety zostały zakupione kilka tygodni wcześniej. Grunt, że spektakl okazał się tym razem adekwatny do wieku, a Mała M. i R. dobrze się bawili. Może znów się wybierzemy do Wrocławia, by tam spędzić niedzielne popołudnie w teatrze.

Poranny gość o świcie na kuchennym oknie ...
Niestety czas jakoś szybko zleciał i wraz z poniedziałkiem wróciły szkolne obowiązki. Dzieciom nieco ciężko się dziś wstawało, ale w miarę szybko się zebrały i na czas dotarliśmy do szkoły. Mimo chłodu (niecałe 3 stopnie powyżej zera!) raźnie nam się maszerowało, ciesząc się świecącym nad głowami słońcem i barwami zmieniających się już barw liści. Po drodze czekały nas miłe niespodzianki. Najpierw spotkaliśmy zaprzyjaźnionego ,,wujka K.'', który na widok Małej M. z kieszeni wyjął czekoladowo-orzechowego batonika (do podziału z R.), a w drodze powrotnej nasza czterolatka została obdarowana przez mijaną co dzień panią sprzedającą warzywa.

Nowe laleczki i zabawa na całego!
Tym razem dostała ozdobną torebeczkę, a w niej dwie laleczki, małe autko i konik. Jaka była radość! Batonik podzieliłam na trzy części, z których jedna czekała na powrót R. ze szkoły. Drugi zaś prezent cieszył się ogromnym powodzeniem przez cały poranek. W ramach podziękowań nasza czterolatka obiecała narysować obrazki dla wnucząt owej sympatycznej pani. Oj ta nasza Mała M.! Gdzie z nią pójdę, tam nasza czterolatka zjednuje sobie sympatię ...

Ciii .... bo to prezenty dla R. :-)
Mała M. została zatem dziś hojnie obdarowana, ale z racji przypadającego dziś Dnia Chłopaka postanowiłam sprawić niespodziankę naszym panom. Tata w delegacji, więc wysłałyśmy do niego SMSa z życzeniami wszystkiego najlepszego od super dziewczyn (!), zaś dla R. przygotowałyśmy prezent.
Najpierw Mała M. zawinęła w papier w kwiatki znalezioną w szufladzie zawieszkę na Wielkanoc i małe autko. To był jej prezent od serca. Ja zaś znalazłam w szafie kiedyś zakupiony zestaw mini deskorolek (sam sobie R. kiedyś to wypatrzył w jakimś supermarkecie) oraz zestaw ozdobnych dziurkaczy do papieru.

Prezenty już rozpakowane ....
Dałam ów prezent naszej czterolatce i pomogłam zapakować. Wspólnie zrobiłyśmy karteczkę z życzeniami, na której napisałyśmy ,,Dla SUPER chłopaka od SUPER dziewczyn!''.


Mała M. ozdobiła kartkę rysunkami - po jednej stronie R. z mamą, a po drugiej - siebie.



 Teraz już tylko pozostało nam czekać na powrót naszego super chłopaka do domu :-) Mała M. nie mogła się doczekać. Całą drogę musiała się pilnować, by się nie wygadać. Oczywiście, zdążyła zdradzić, że ma prezent, ale nic więcej nie powiedziała. Była taka szczęśliwa, gdy nadszedł moment obdarowania R. prezentem. Już wcześniej obmyśliła sobie, że zaśpiewa swemu bratu ,,Sto lat'' i zapyta, czy może go trzymać za łapkę ... R. jednak rzekł, że nie ma dziś urodzin i zbił Małą M. z pantałyku. Nasza czterolatka jednak szybko odzyskała rezon, sama złożyła życzenia, dodając, że kocha swego brata ... i wręczyła prezent. Jakież to było wzruszające!

Pierwsze jesienne korale od R. dla Małej M.
Jakaż była moja radość, gdy R. odwdzięczył się Małej M. własnoręcznie zrobionym upominkiem. Zapakował dla niej laleczkę, a do tego sam, po raz pierwszy posługując się igłą, zrobił korale z jarzębiny. Nie potrafił jeszcze zawiązać porządnego supełka, ale poradził sobie używając taśmy klejącej. Mała M. była pod wrażeniem. Ja również. Ogromnie się ucieszyłam, że oboje obdarowali siebie nawzajem. Hura!

UWAGA! Będzie jazda  ...
Także pozostała część dnia minęła nam dość spokojnie. R. bez wielkiego namawiania usiadł do zadania domowego, a potem bawił się sam wymyślając sobie zajęcia. Od kilku dni próbuje konstruować różne budowle z łatwo rozsypujących się klocków. Jestem pełna podziwu dla opanowania i wytrwałości. Zaczęło się od niedzielnego budowania nad torem wyścigowym.

Super wieżowiec R.
Mała M. konstruowała budynek po prawej, a R. po lewej. Ale była zabawa. Najpierw budowanie, a potem jazda pod ledwo trzymającymi się konstrukcjami. Dziś nasz siedmiolatek dalej budował.

Nowa konstrukcja ...
Budowla może nie wydaje się jakaś okazała, ale owe ,,deszczułki'' bardzo trudno się układa i każda nowa konstrukcja jest małym wyzwaniem.

Kolejny pomysł ...
Potem pokazałam R. kilka najwyższych budynków na świecie. Oboje byliśmy pod wrażeniem, bo budowla na szczycie listy ma ponad 200 pięter. Coś czuję, że kolejnym razem nasz siedmiolatek jakiegoś kolosa spróbuje zbudować. Cieszę się, że próbuje, bo jeszcze do niedawna łatwo się wściekał, gdy konstrukcja burzyła się w trakcie budowania.

Ćwiczymy pisanie po śladzie ...
Na więcej zabaw jakoś nie starczyło czasu, ale z Małą M. za to porozmawiałam dziś chwilkę o jesieni i zaproponowałam kilka zabaw w tym temacie. Najpierw ćwiczyłyśmy rysowanie grzyba po śladzie i przy okazji cyfry pięć*, a potem ...


zrobiłyśmy sobie własnego muchomora ... na papierze. Nie mogłam znaleźć białej farby (a spieszyłam się do szkoły!), więc kropki zrobiłyśmy pastą do zębów. Może nie wszystko wyszło idealnie, ale Mała M. bardzo się starała :-)


Muchomor muchomorem, a dla mnie i tak HITEM pozostaną wczorajsze, poranne impresje naszych pociech na temat sobotniego wypadu do lasu. Dla obojga było to, jak widać, duże przeżycie, bo zarówno nasza czterolatka jak i siedmiolatek niedzielny poranek rozpoczęli od rysowania. Najpierw R. stworzył kilka wizji statków kosmicznych,


a potem utrwalił naszą czwórkę na wypadzie do lasu. Jakże wspaniali ujął nas wszystkich. Jest chłopczyk na rowerze (nawet tak, bym nie potrafiła narysować!), uśmiechnięta mama, potem brykająca w wózku Mała M. i wesoły tatuś (dziwne, że mniejszy od mamy!!!!) :-) Zadziwia mnie, jak łatwo R. przychodzi rysowanie. Kilka kresek flamastrem i już gotowe.


Mała M. zaraz też chciała stworzyć własną pracę plastyczną. Najpierw poprosiła tatę, by jej narysował rower (nie wózek, o dziwo!). Potem już całą resztę nasza czterolatka narysowała samodzielnie. Do tylnych kółek, a potem i przednich dorysowała boczne kółka.


No, a potem na siodełku pojawiła się sama Mała M. w roli rowerzystki. Czyż nie wygląda UROCZO??? Ów mysi ogonek i uśmiech od ucha do ucha są jednorazowe!!!


Na koniec nasza czterolatka dorysowała kamienie, które zapamiętała z leśnych ścieżek, a po prawej stronie przy kamieniach , cytuję : ,,choinka i drzewo''. Dla mnie to zdecydowanie HIT!!!

Tym optymistycznym akcentem kończę weekendowo-poniedziałkowy wpis. Do miłego usłyszenia!

niedziela, 29 września 2013

Sobota na grzybach ...

Po wypełnionym pośpiechem i rozlicznymi obowiązkami tygodniu zamarzyłam o spokojnej sobocie. Niczego nie planowałam. Pozostawiłam sprawy własnemu biegowi i dobrze na tym wyszłam, bo dzień minął spokojnie. Najpierw wspólnie zjedliśmy - na pierwsze śniadanie: domowe hot dogi z pomidorami i pyszną kiełbasą, a na drugie - tosty z syropem klonowym. Wszystkim bardzo smakowało! Około południa wybrałam się na drobne zakupy. Przy okazji kupiłam dzieciom stempelki z cyframi, za pomocą których będę mogła uczyć ich w różnych zabawach prostych matematycznych działań. Dla poprawy nastroju i atmosfery w domu do koszyka wrzuciłam też pudełko lodów o smaku panna cotta z sosem malinowym. Wiedziałam, że sprawię tym zakupem niespodziankę. Oczywiście najbardziej to chyba cieszyła się Mała M. Ona tak potrafi wspaniale i spontanicznie okazywać radość. Każdy zjadł po dwie porcje i wołał: Jeszcze! 

Znalazł się także dziś czas na lekturkę książeczek i obejrzenie kilku odcinków ,,Maszy i niedźwiedzia'' - rewelacyjnej kreskówki. Miało być kilka odcinków, ale było chyba kilkanaście, bo wychodząc na zakupy mówiłam, że już dość oglądania, ale jak wróciłam po godzinie to dzieci nadal gapiły się w ekran. No cóż ...

Gonimy nasze cienie ... :-)
Około południa pogoda zaczęła się poprawiać. Wyszło słońce i bardzo przyjemnie zrobiło się na dworze. Wyszłam z Małą M. przed dom i łapałyśmy cienie. Jakież było nasze zdziwienie, gdy na mleczu zauważyłyśmy pracowitą pszczółkę. Poczułam się przez moment, jakby nagle wróciło lato. Mam nadzieję, że to wreszcie piękna, polska jesień.

Zapachniało latem ...
Słońce za oknem sprawiło, że zapragnęłam wyjść gdzieś, by nacieszyć się poprawą pogody. Zaproponowałam zatem wspólne wyjście do lasu. Dla dzieci zabraliśmy rowery i podjechaliśmy pod jeden z leśnych szlabanów. Tu zarówno Mała M. jak i R. przesiedli się na rowery.

Jesień i las ...
 Dla obojga była to pierwsza przejażdżka w lesie po błotnistych miejscami lub piaszczystych ścieżkach pełnych wystających korzeni. Oboje jednak radzili sobie znakomicie. Ja szłam z tyłu, by móc spokojnie obserwować las i wypatrywałam oznak jesieni. R. również miał swój aparat i robił własne fotki. Mała M. zaś towarzyszyła tacie, wcześniej mówiąc mu:

Tato, w takich terenach Ty musisz mnie pilnować!

Tatuś szedł zatem tuż obok naszej czterolatki, by móc w każdej chwili złapać ją w locie :-)


Choć przyjechaliśmy do lasu dość późno (ok.17.30), spędziliśmy w nim blisko 1.5 h. Słoneczko świeciło, było jeszcze dość jasno, a panująca w lesie cisza i dobre oświetlenie sprawiało, że miło się spacerowało. Szłam sobie spokojnie, czasem mając R. u boku (też fotografować musiał jak mama :-)). Mogłam wreszcie znów coś pofotografować ...

A było co, bowiem od samego wejścia do lasu wszędzie wokół rosło mnóstwo grzybów. Moja znajomość grzybów ogranicza się do kilku gatunków, stąd nie zrywałam niczego (choć jeden okaz wydawał mi się jadalny!). Cieszyłam się jak dziecko na widok takiej ilości grzybów; tym bardziej, że były różnorodne i piękne. Różniły się wielkością i barwą. Nie miałam pojęcia, że potrafią być tak różne. Jedne maciupeńkie (w sam raz dla Małej M.),

Mała M. aż piszczała na widok takich maluszków:-)
inne bardzo duże ... Jedne jasne, lekko nawet pistacjowe, a inne ciemne. Były też nakrapiane i gładkie z pofałdowanym kapeluszem.

Las swój urok ma ...
Nigdy na grzyby nie chodziłam, więc taka ilość ,,gości w kapeluszach'' mnie zaskoczyła, a każdy odkryty gatunek ogromnie radował. Chodziłam i fotografowałam co ciekawsze okazy. Oto krótka relacja z naszego foto - grzybobrania!



Grzyby były dosłownie wszędzie. Jedne od razu rzucały się w oczy, przyciągając naszą uwagę rozmiarem kapelusza (niestety ktoś przed nami kopnął w grzyba i teraz wyglądał jak parasol) ...


 jego oryginalną barwą, różną lub ...


zbliżoną do koloru otoczenia.


Inne zaś świetnie maskowały się i nie od razu dało się je zauważyć: albo chowały się gdzieś między suchymi liśćmi, igliwiem ...


lub kryły się pod kołderką z liści ...



I tak wędrowaliśmy sobie i rozglądaliśmy dookoła. Nagle dostrzegłam jednego grzyba znacznie wyróżniającego się spośród innych okazów. Barwą i kształtem przypominał mi jadalny okaz, ale wolałam nie ryzykować.


Siedział cichutko i nie rzucał się w oczy ... :-) Nie ruszaliśmy go tylko popodziwialiśmy i kontynuowaliśmy nasze ,,grzybobranie''.


Spacerując po leśnych ścieżkach szukaliśmy także oznak jesieni ... Udało nam się znaleźć kilka pięknych szyszek. Jedne wisiały jeszcze na suchych gałęziach, a inne leżały już na poduszce z mchu.


Wszystkie odkrycia śledziłam razem z dziećmi. Nawet mały wianuszek z szyszek udało nam się ułożyć :-)


Zauważyliśmy także, że liście już powoli także zaczęły mienić się różnymi barwami ... ale i tak najbardziej wszystkich ciekawiły grzyby. No bo nie sposób było ich nie zauważyć ...


Niby grzyb do grzyba podobny,


ale każdy wyjątkowy i ...

piękny. Dzieci były zachwycone. R. biegał między nimi i robił własne fotki.


Przyglądaliśmy się nie tylko barwnym kapeluszom, ale także podglądaliśmy je od spodu.


Wszystkich nas bawiły owe obserwacje ... Byłam pełna podziwu, jakże grzyby mogą być różnorodne.



 Niektóre okazy rosły w pojedynkę, ale były i całe ich rodziny na spróchniałych pniach ....


 lub wokół drzew, jak choćby wokół rosnących blisko siebie brzózek.


 Nieopodal na powalonym pniaku rosły śmiesznie nakrapiane grzyby. Bardzo mi się spodobały!


Gdzieś między drzewami wypatrzyliśmy także mrowisko ...

które dzieci musiały obejrzeć, rzecz jasna, z bliska.


Przebojem jednak okazał się grzyb, na którego natknęliśmy się na rozstaju leśnych dróg. Raził w oczy piękną barwą swego kapelusza ...


nadgryzionego przez jakiegoś smakosza. Mam nadzieję, że czworonożnego raczej :-)


Ciekawe, kto ma taki osobliwy zgryz :-)


Tu spędziliśmy chwilkę, bo grzyb był niesamowity !!!


Dzięki niemu lepiej orientowaliśmy się w terenie w drodze powrotnej. Zapewne znów tu wrócimy, bo las jesienną porą nas oczarował.

Tyle na dziś. Do miłego usłyszenia!