poniedziałek, 9 września 2013

Sobotnie porządkowanie i gości odwiedzanie ...

Dopiero kilka dni zajęć w szkole, a już zaczyna się chorowanie. W piątkowe popołudnie nasz siedmiolatek poskarżył się na ból gardła, a w sobotni poranek kichał od rana do wieczora. Objawy typowe dla alergika uczulonego na roztocza, a że kurzu w domu pełno (bo z nim to walka jak z wiatrakami) to, mimo słonecznej pogody, wzięliśmy się za porządki. Zaraz po śniadaniu umyłam okno w pokoju R., wyprałam zasłony i zaczęłam sprzątanie całego pokoju naszego siedmiolatka. Pomieszczenie niewielkie, ale wszędzie pełno zabawek, biurka zawalone drobiazgami, poupychane w różne miejsca autka itp. Trzeba mieć dużo cierpliwości, żeby przetrwać takie porządki! Na szczęście byłam tak zmotywowana, że robota paliła mi się w rękach. Nie wiem na ile ów katar to alergia, a na ile jakaś infekcja, ale gdy tylko R. wyszedł z domu nos się odblokował i poczuł się znacznie lepiej. Do tego przyjechała babcia i nasz siedmiolatek nagle wyzdrowiał. Biegał po łące puszczając samoloty ze styropianu, grał w piłkę, a wieczorem na rowerze szalał.

Jednak stan R. i stan jego pokoju zmotywował mnie do prac porządkowych. Tak się złożyło, że w parku odbywał się Zlot Pojazdów. Była zatem okazja, by R. atrakcyjnie spędził czas z tatą i babcią, a ja mogłam spokojnie posprzątać. Gdy wrócili po kilku godzinach nasz siedmiolatek wrócił do swego ,,królestwa'' stwierdził, że zaraz lepiej się w nim czuje i obiecał, że będzie na bieżąco dbał o porządek w nim. OBY tak było! Jeszcze pozostało mi przejrzenie gier i książek, odkurzenie półek, ale teraz to już drobiazg w porównaniu z tym, z czym musiałam uporać się w sobotę.

Prace porządkowe ułatwiał mi fakt, że Mała M. ucięła sobie popołudniową drzemkę, więc praca szła sprawnie. W nagrodę obie poszłyśmy w gości do małej J. (2-latki) i jej rodzeństwa. Mała M. już nie mogła się doczekać. Tym bardziej, że na wcześniej umówioną wizytę nie dotarła, bo zasnęła i przespała całe popołudnie i wieczór. Uśmiechnięta od ucha do ucha wędrowała na spotkanie z zaprzyjaźnioną rodzinką.
Pod pachą targała swą ulubioną lalkę ze smoczkiem na łańcuszku. Dzieci miło ją przyjęły i zaraz porwały do swego pokoju. Najstarsza (6-latka) przygotowała kolorowe opaski na głowę do zabawy w szkołę, w której oczywiście ona została panią nauczycielką. Potem jednak każdy miał swój pomysł na zabawę bawiąc się przy tym w najlepsze. Mała M. nie mogła oderwać się od interaktywnego pieska ... a mała J. doskonaliła sprawność swych łapek wycinając nożyczkami co tylko się dało :-)

Zgodna zabawa trwała do czasu. Otóż w pewnym momencie mała J. bliżej zapoznała się z lalką Małej M. i ... zapragnęła się nią pobawić przez jakiś czas. Mama J. zaproponowała, by nasza czterolatka zostawiła swą lalkę na kilka dni w domku J., a w zamian wzięła sobie inną zabawkę gospodarzy. Mała M. jednak (jak na prawdziwą mamę dzidziusia przystało:-)) nie chciała rozstawać się ze swoim bobaskiem. OJ .... Ile było płaczu, bo mała J. nie mogła się z tym pogodzić!!! Powiedziałam Małej M., żeby kolejnym razem wzięła do J. kilka lalek, żeby móc później którąś z nich zostawić na kilka dniu w domku dwulatki.


Ulubiony bobas Małej M.

Mała M. ma mnóstwo lalek, ale najbardziej lubi tę najstarszą, podarowaną przez I., która wcześniej też się nią bawiła. Ciężka i duża, ale NAJBARDZIEJ LUBIANA przez naszą czterolatkę. Sama wiem, ile waży, bo wiele razy ją targałam na spacerach. Najważniejsze, że Mała M. traktuje ją jak prawdziwego dzidziusia i troszczy się o niego zawsze i wszędzie.

Szkoda, że czas w gościach tak szybko zleciał. Cieszę się, że po całym dniu sprzątania mogłam odsapnąć w miłym gronie popijając pyszną herbatkę  z miodem i delektując się smacznym drożdżowym ciastem z jabłkami własnoręcznie upieczonym przez Gospodynię.

To jest WÓZ! (autorstwa R.)
I tak miło, choć bardzo pracowicie, upłynęła nam sobota! Cieszę się jednak, że udało mi się tyle zrobić w domu. Była nawet chwilka na wypranie części maskotek Małej M., która gdy tylko je zdjęłam z suszarki bawiła się nimi, jak gdyby pierwszy raz miała je w rękach.

Pluszaki już po kąpieli!
 W niedzielny poranek kontynuowałam suszenie pluszaków ... i tak nasz balkon zamienił się w plażę, z której dobrodziejstw korzystały m.in. miś i słonik.

Plażowicze!!! :-)
Oczywiście, wysuszone maskotki dołączyły do swych pluszowych przyjaciół i znów była zabawa na 102.

Nie ma to jak się poopalać nieco!
Sobota zatem upłynęła na pracach domowych. Żal mi było nieco, że ominął mnie zlot pojazdów, ale z drugiej strony w ciągu tygodnia biegam między szkołą i domem, więc czasu na porządki brak. Grunt, że moim panom impreza się spodobała, a R. nawet po powrocie stworzył dwie prace plastyczne. Flamastrami co prawda, ale jego wybór.


KONCERT ...
Pierwsza praca mnie nie zdziwiła, skoro się aut naoglądał bez liku. Tematyki drugiej zaś początkowo nie mogłam zgadnąć, bo na kartce kłębiły się kule ognia. Myślałam najpierw, że to pożar :-) Po chwili jednak okazało się, że to impresja po obejrzeniu koncertu w parku.


Teraz już wszystko zrozumiałe. Byłam pełna podziwu dla ekspresji mego siedmiolatka. Na tej scenie rzeczywiście tyle się dzieje. Gdy tylko podeszłam bliżej R. poprosił mnie o odszukanie na rysunku muzyka grającego na klawiszach. UFF! Odnalazłam ... tuż nad głową gitarzysty na pierwszym planie. Lepiej bym tego nie narysowała. Nie wiem jak Wam, ale mnie bardzo się ów koncertowy obrazek podoba.



Na deser dwie anegdotki:

1) Mała M. do swego brata:

Jesteś taki kochany, że ja CIĘ NAWET KOCHAM!

Innym razem w tym samym klimacie:

Ja tak Cię kocham, że chyba Cię, R., zjem na obiad!

2) Mała M. mocuje się z rozwiązaniem supła. R. przychodzi jej z pomocą, a Mała M. rzecze:

Mój KOCHANY BRATUSZKU! :-)

Tym kończę na dziś. Cd. nastąpi.


Brak komentarzy: