czwartek, 30 kwietnia 2015

Niedziela ze ślimakiem w tle:-)

Już miałam nadzieję, że walka z jelitówką zakończona. Jednak moja radość okazała się przedwczesna, bo we wtorkową noc nie zmrużyłam oka. Jelita naszego dziewięciolatka hulały na całego:-) W ruch poszły leki przeciwbiegunkowe i ... miska. Oj, działo się!!! Wizyta u pediatry i ... znów dwa dni przymusowo w domowych pieleszach

Niedzielny spacer po grobli...
Raczej odpadają wspólne wypady, a tym samym jestem zmuszona do siedzenia w domu. Dobrze, że wspiera mnie teściowa, bo inaczej byłabym uziemiona na całego no i Mała M. nie miałaby jak dostać się do szkoły:-)

Ale MUSZLA!!!
Skoro wyjścia ograniczone to postanowiłam podzielić się niedzielnym spacerem pod znakiem ślimaka... Otóż tuż po wejściu na groblę Mała M. krzyknęła:

Ile tu ślimaczków!!!

Ślimak Małej M. :-)
Szła zatem krok za krokiem wpatrując się w trawę i wypatrując brzuchonogów ... Rozbawiła mnie prawie do łez, gdy nagle zawołała:

Mamo, ten ślimak na mnie patrzy!!!


Dokąd, to dokąd??? :-)

Za moment zaś usłyszałam:

Ten ślimak chyba się gdzieś spieszy!!!:-)


Piękno w muszli ukryte:-)

Rzeczywiście, pod nogami roiło się od ślimaków... Szliśmy zatem teraz już bardzo uważnie, zważając, by nie nadepnąć na któregoś z nich.

Ślimak R. :-)
Dzieci tak bardzo przejęły się ich losem, że gdy tylko znajdowały jakiegoś ,,jegomościa z muszlą na grzbiecie'' wędrującego środkiem ścieżki,

Uwaga!!! Ślimak na ścieżce!!!
brały go do ręki i przenosiły na trawę... tam, gdzie były bardziej bezpieczne.

Dokładnie przyglądnęliśmy się ślimakom, by sprawdzić, gdzie mają oczy:-)

Pomimo tego, że mogliśmy tylko godzinę poświęcić na spacer staraliśmy się cieszyć tym wspólnie spędzanym czasem. Przysłuchiwaliśmy się śpiewowi ptaków

Tak, tu przysiadł ptak:-)
no i podziwialiśmy piękno napotykanych co krok ślimaków. Każdy inny... Różny pod względem wielkości,

To mój ulubieniec:-)

koloru muszli czy ciała, a dokładniej nogi ślimaka:-) Rzeczywiście, ślimaków było wokół do wyboru, do koloru. Musieliśmy jednak wracać do domu, bo chcieliśmy jeszcze wziąć udział w wieczornej Eucharystii.


I tak upłynął nam niedzielny popołudniowy spacer ... Ślimaki tak bardzo nas zainteresowały, że w wolnej chwili przeczytałam moim milusińskim kilka ciekawostek. Przestudiowaliśmy nawet schemat budowy brzuchonogów.. Jakież było zdziwienie naszej pięciolatki, że nawet te małe zwierzęta posiadają mózg...:-)

Tyle na dziś... Mam nadzieję, że już jutro R. wróci do zdrowia i będziemy mogli znów we troje udać się na wycieczkę w zielone:-)

niedziela, 26 kwietnia 2015

Mała M. rysuje:-)

Rysować dzieci lubią, a mnie najbardziej cieszy, że od pewnego czasu nasza pięciolatka sama garnie się do rysowania. Ostatnio rozbawiła mnie odrysowanymi z szablonów zwierzakami, którym domalowała długie włosy i inne ozdoby twierdząc, że teraz wyglądają WIOSENNIE!!!

Wiosenne zwierzaki Małej M.
Rozbawił mnie widok kotka o zielonych ślepiach..


... i kurczaczka z kokardką na głowie. Ach ta dziecięca fantazja!!!


Wcześniej sama musiałam raczej zachęcać Małą M. do rysowania, a teraz bierze kartkę i kreśli kreski na białej kartce. Przestała już rysować dzidziusie i dziecięce wózeczki. Teraz o wiele częściej rysuje zwierzęta, a także ludzi ...

Na placu zabaw...
Ostatnio, gdy odbierałam Małą M. z zerówki, dostałam obrazek przedstawiający dzieci na placu zabaw. Najbardziej rozbawiły mnie owe rozwiane na wietrze włosy:-) Widzę, że rysowanie zaczyna coraz bardziej podobać się naszej pięciolatce.


Wczoraj zaraz po wstaniu z łóżka sięgnęła po, zakupioną w ferie w Krakowie, książkę ,,Jak rysować''*.
Zajrzała na jedną z pierwszych stron i zaczęło się wielkie rysowanie mieszkańców wiejskiej zagrody. W mig na kartce pojawiła się kura,


a za nią m.in. krowa


i prosiak.


Nasza pięciolatka wykazała się nie lada cierpliwością, wymazując nieudane kreski... aż do momentu, gdy sama zdecydowała, że dosyć próbowania:-)



Dziś też rano sięgnęła po inną pozycję przeznaczoną dla małych artystów zatytułowaną ,,Wesołe zadania do rysowania''** Za chwil kilka z kartki spoglądali na mnie: kot ... i pies.


Choć ostatnio głównym zajęciem dnia Małej M. jest zabawa w panią przedszkolankę to na szczęście rysowanie też jest atrakcyjnym zajęciem. Ogromną radość sprawił mi w niedzielne przedpołudnie widok drogi, pełnej wzniesień, i sunącego po niej auta. To pierwsze takie dzieło w artystycznej karierze:-) Małej M.

Auto pokonuje wzniesienia!!! Rewelacja jak dla mnie:-)
R. ostatnio mniej rysuje, choć dziś rano korzystając z podpowiedzi w książce ,,Jak rysować'' zaczął tworzyć krajobraz z rybką:-)

Wzorzysta rybka naszego R. 
Ostatnio znacznie częściej konstruuje z klocków lego. Prawie co dzień pojawia się jakaś nowa maszyna. Nie nadążam z uwiecznianiem ich na fotografiach:-) Wczoraj na stole w kuchni wylądował samolot X-Wing,


R. nasz domowy konstruktor nie próżnuje:-)

a dziś od trzech godzin trwają prace nad budową Sokoła Millenium z ,,Gwiezdnych Wojen''.

Tyle na dziś!!! Do miłego usłyszenia!!!

*,,Jak rysować'', Firma Księgarska Olesiejuk, Ożarów Mazowiecki, 2012
**,,Wesołe zadania do rysowania'', Firma Księgarska Olesiejuk, Ożarów Mazowiecki, 2013

Czy wirusy mają nóżki?:-)

Walka z jelitówką wzbudziła w moich pociechach zainteresowanie bakteriami i wirusami. R. zaczął zasypywać mnie pytaniami, czy bakterie to zwierzęta, jak wyglądają, czy można palcem rozgnieść bakterie np. na dłoni itp. Co wiedziałam, to powiedziałam o naturze mikrobów.

Tak R. sobie bakterie wyobrażał:-)
Na szczęście w internecie znalazłam bardzo ciekawy film, chyba fragment jakiegoś programu edukacyjnego, który w zupełności zaspokoił ciekawość moich pociech. Śmialiśmy się widząc fotografie mikrobów zrobione dzięki mikroskopom, bo nasz dziewięciolatek (co raczej TV nie ogląda) miał wyobrażenie o bakteriach takie, jak w reklamach. Myślał bowiem, że wyglądają tak śmiesznie jak w filmikach reklamujących środki piorące czy płyny do mycia naczyń:-)

Nasz kwiatek zaatakowany przez mikroby:-)
Zaraz jednak musiał artystycznie wyrazić swoje zainteresowanie bakteriami i wirusami ... i najpierw narysował własne wyobrażenie mikroorganizmów:-)

Takiego wirusa nasz dziewięciolatek ulepił:-)
 Potem zaś wziął plastelinę i ulepił sobie wirusa:-)

Wirus Małej M. też niezły:-)
Mała M. zaraz poszła w ślady brata ... i też doniczkę z kwiatem udekorowała plastelinowym ,,żyjątkiem'' w skali mikro:-) I tak choroba do nauki nas skłoniła:-)))

Do miłago usłyszenia!!!





sobota, 25 kwietnia 2015

Jak walkę z jelitówką przetrwaliśmy:-)

Od czterech dni u nas szpital w domu, czyli walka z jelitówką. Przebieg dość łagodny, ale zarówno Mała M. jak i R. do dziś walczą z wirusem. Z tego też powodu naszego dziewięciolatka minął udział w klasowym spektaklu przygotowywanym od kilku miesięcy na potrzeby dorocznego przeglądu szkolnych teatrzyków. Żal wielki, że on nie mógł wziąć udziału, a my z Małą M. nie mogłyśmy obejrzeć na żywo klasowego musicalu. Mam jednak nadzieję, że klasa R. zaprezentuje go na terenie szkoły, a wówczas i my załapiemy się na pokaz:-) Póki co trzymamy kciuki za ,,Oślą skórkę''!!!

R. zawsze ma jakiś pomysł... Będzie kukiełkowe przedstawienie:-) 
Jednak ten tydzień nie tylko na wyczekiwaniu piątkowego spektaklu, ale także na wyszukiwaniu stroju dla powożącego karocę R. Pierwotnie miała być przeróbka zeszłorocznego stroju pirata, ale gdzieś się zagubił ...i trzeba było biegać po sklepach, by na ostatnią chwilę kupić cokolwiek, co na taką okazję się nadaje. Znalazłam bluzkę z żabotem i elegancki żakiecik, w sam raz nadający się jako marynarka dla R. Kapelusik miała pożyczyć jedna z mam:-) Niestety, strój choć wyprasowany wisi na wieszaczku i dziś niestety na nic się nie przyda...

Dzieci chore, to świat tylko z okna oglądam:-)
 I tak siedzę z moimi pociechami w domu i staram się w wolnych chwilach co nieco porządkować domowe kąty. Ogromnie się cieszę z każdej, nawet najdrobniejszej, pracy, dzięki której z jakiegoś miejsca znika kurz albo bałagan.
Zachód słońca z okna widziany:-)
I tak ostatnio umyłam okno w pokoju naszego dziewięciolatka i w kuchni, wyprałam firanki, wyczyściłam kilka kuchennych szafek, posegregowałam sterty ubrań. UFF!!!

Chwila zachwytu ...
 Porządki porządkami, ale najbardziej w tym domowym szpitalu brakuje mi wyjścia z domu. Za oknem świeci słońce, a my w domu... Trudno jednak przewidzieć żołądkowo-jelitowe sensacje....i raczej o opuszczeniu domowych pieleszy póki co nam tylko pozostaje pomarzyć...

Okulary od Małej M. dla pieska:-)
Jednak mimo wszystko staramy się nie gasić ducha... i znajdować sobie od czasu do czasu jakieś twórcze zajęcia. Prym wiodą, rzecz jasna, moje pociechy, którym pomysł za pomysłem przychodzi do głowy. Szybko przechodzą do ich realizacji, gorzej z uprzątnięciem na bieżąco miejsca pracy:-)

Samolot R....
Jednak co zrobić, gdy dzieci twórcze zabawy lubią!!! Od ubiegłej niedzieli w mieszkaniu królują pudła, a zaczęło się od przytarganego w sobotnie przedpołudnie kartonu po lodówce. Całe to zamieszanie wywołane zostało zadaniem Małej M., która od poniedziałku w klasie miała latać zrobioną z pudła rakietą.

Rakieta dla Małej M.
Tata wyciął kilka otworów, dorobił rakiecie dziób, dodał wyloty powietrza i statecznik. Rakieta jak malowana:-) Trzeba było jedynie wcześnie rano zanieść ją do szkoły. Dałam radę, ale po drodze zgubiłam statecznik. Na szczęście znalazłam go wracając ze szkoły ... i zamontowałam jeszcze przed rozpoczęciem lekcji:-)

Klocki poszły w ruch:-) Wieża R....
Kartonowe szaleństwo od razu zawładnęło także wyobraźnią R., który jeszcze w poniedziałek zaraz po lekcjach zamarzył o pudle. W sklepie AGD zaoferowano nam dwumetrowej długości karton po lodówce olbrzymie:-) Nie miałam ochoty go nieść do domu, ale R. się uparł... Przy wietrznej pogodzie ciężko było nieść takiego kartonowego olbrzyma, ale daliśmy radę. Tyle, że rzekłam: Nigdy więcej!!!:-)

Nowa wieża rękami R. postawiona:-)
Zaraz też R. zabrał się do pracy. Nożyce, taśma klejąca ...i nasz dziewięciolatek zaszył się w sypialni... w owym pudle. Wycinał, przycinał, kleił ... i w chwil kilka pudło zostało przerobione na statek kosmiczny. We wnętrzu nasz dziewięciolatek zamontował jeszcze kilka zegarów:-), a potem zaprosił Małą M. na pierwszy lot. Ale była zabawa!!!!

Mała M. też skromną budowlę zbudowała:-) Brat wziął resztę klocków:-(

Pudło kilka dni stało w sypialni, a dziś znów doczekało się przeróbek. Otóż R. zamarzył o zbudowaniu peryskopu. Znalazł jakieś lusterka, kilka rolek taśmy klejącej i para nożyc. Znów była zabawa na całego!!!

Zachód słońca... To lubię:-)
Mała M. znajdowała dla siebie twórcze prace. Kilka chwil spędziła na malowaniu znalezionych w garażu figurek gipsowych z okresu Bożego Narodzenia.

Bożonarodzeniowy pociąg:-) malowany łapką Małej M.
Był także czas na rysowanie. I tak spędziliśmy tych kilka dni w domu, walcząc z wirusem. Oby długo nie dawał nam znowu o sobie znać:-)




poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Czwartkowo-piątkowe szaleństwa:-)

Weekend jak zawsze minął zdecydowanie za szybko. Atrakcji na szczęście nie brakowało. Nasze szaleństwa rozpoczęliśmy już w piątkowe popołudnie wybierając się do CYRKU. Kilka dni wcześniej dzieci ze szkoły przyniosły promocyjne kupony, które informowały o gratisowym (!) wejściu do cyrku, jeśli będzie im towarzyszył dorosły. Oczywiście, chwyt reklamowy, bo za wejście dzieci do lat 12 nie płaciły, ale za to słono płacił rodzic:-)

Tangramowy prezent od R.dla Mamy:-)
Gdy przeczytałam w internecie, jaka jest cena biletu dla dorosłego z dwójką dzieci to włos mi się zjeżył na głowie. Jednak po konsultacji z drugą połową oraz zapoznaniem się z ofertą cyrku, postanowiłam zabrać dzieci, by zobaczyły prawdziwą cyrkową arenę. Nie spieszyliśmy się specjalnie, bo wydawało nam się, że przy tak wysokiej cenie za wejście (70 zł = dorosły plus dwoje dzieci), nie będzie dużego zainteresowania. Jakież było nasze zdziwienie, gdy z daleka ujrzeliśmy kolejkę do kasy, a w namiocie prawie wszystkie miejsca zajęte. Szok!
IMBRYCZEK od R. (bez instrukcji złożony):-)
Pomysł spędzenia popołudnia w cyrku okazał się strzałem w dziesiątkę. Cały pokaz trwał 120 minut (plus 20 minut przerwy), a ani Mała M. ani R. nie nudzili się ani przez chwilę. Przyznam, że sama w cyrku nie byłam już od lat i jak wchodziłam do owego namiotu to mnie jakoś na wzruszenie wzięło, bo wiedziałam, że to PIERWSZA wizyta w cyrku moich pociech.

R. nie próżnuje... Czwartkowy RUROCIĄG ... 
 Pokaz rozpoczęła parada bajkowych postaci ze Stumilowego Lasu. Potem kolejno prezentowali się artyści z Polski, Ukrainy, Rosji, Czech. Niesamowite wrażenie zrobiły na nas akrobacje na drążkach oraz skoki na batucie w wykonaniu trojga braci z Ukrainy.

... z pokoju R. przez korytarz do kuchni!!!:-)
Mała M. i R. przyglądali się ich wyczynom z zapartym tchem. Bardzo widowiskowy był także popis żonglera, ale dzieciom chyba szczególnie w pamięci zapadły zabawne przerywniki autorstwa klauna, który po każdym numerze rozbawiał publiczność, zapewniając wszystkim dobrą zabawę.

Czwartkowa niespodzianka dla Mamy!!! od R.
Jednak po pewnym czasie nasza pięciolatka zaczęła wypytywać o pokazy zwierząt. Czekała zapewne na LWY, który miały być przysłowiowym gwoździem programu:-) Zanim jednak na scenie pojawiły się kraty, a na wybiegu stanęło 6 lwów obejrzeliśmy na arenie śmieszne i ociężałe nieco nutrie. Sam pokaz tresury lwów był niesamowitym przeżyciem.

 Treser głaskał te wielkie kociska, jakby to były domowe kocurki. Drapał je za uszami, głaskał, tarmosił ..., a już szczytem odwagi było włożenie własnej głowy do paszczy lwa!!!! Mała M. i R. zamarli chyba... Lwy do tego ryczały, a jeden nawet położył się na arenie i treser, chcąc go zmusić do wstania na cztery łapy, ciągnął go za ogon!!!

Kolejne NOWE POJAZDY R. !!!
Bardzo zabawny, bo wywołujący salwy śmiechu był popis pudelków, które miały pokonywać przeszkody. Dużo sytuacyjnych żarcików i zabawa na 102. Później na arenie zaprezentowały swe sztuczki zwierzęta cyrkowe: wielbłądy, kucyki, koń andaluzyjski (jeśli się nie mylę). Atrakcji zatem nie brakowało!!!

Pełni wrażeń wróciliśmy do domu, opowiadając sobie po drodze, co każdemu najbardziej przypadło do gustu. Dzieciom (o ile się nie mylę:-)) najbardziej zapadł w pamięć pokaz tresury lwów.

R. zaprasza do namiotu na HERBATKĘ!!!
Z cyrku popędziliśmy do domu, bo tam czekała na dzieci kolejna atrakcja - weekendowe odwiedziny taty. Wreszcie się doczekały. Około 20-ej zjawiła się ma druga połowa, która z zza pazuchy wyjęła po prezencie dla każdej z pociech. Mała M. zapiszczała z radości na widok serwisu dla lalek (z wizerunkiem świnki Peppy),

Jest prezent, będzie herbatka z nowego serwisu podana!!!

a R. rozradował się na widok auta z czasów PRL-u - sławnego Żuka. Zaczęło się wielkie zabawowe szaleństwo. W ruch poszły upominki, a także samoloty zbudowane z klocków lego. Przez kolejną godzinę prawie byłam świadkiem potyczek w powietrzu.

UWAGA!!! Mała M. też KONSTRUUJE pojazdy ..  i to jakie!!!
Mała M. ze swym tatą próbowała zestrzelić w locie bojową maszynę naszego domowego konstruktora:) Tak jakoś się dziwnie składało, że samolot R. wychodził z tych bojów zwycięsko, a druga drużyna stale musiała odbudowywać swe samoloty.

Samolot R. BĘDZIE walka w powietrzu!!!
 I tak na zabawie upłynął nam piątkowy wieczór! Dobrze, że jeszcze dwa dni odpoczynku od szkoły przed nami!!!

To też dzieło R. :-)
 Do miłego usłyszenia!!!

Zachodźże słoneczko:-)