wtorek, 30 kwietnia 2013

Niespodzianek kilka...

UFF ... jak dobrze, że przed nami kilka dni wolnych. Ostatnio całymi dniami byłam sama, więc wieczorem padałam na nos ze zmęczenia. Chciałam jednak znaleźć dla siebie choć chwilkę, co kończyło się późnym pójściem spać. Podobnie było wczoraj, gdy położyłam się około północy. Pozbawiona komórki musiałam budzić się na przeraźliwy dzwonek dziecięcego budzika. Dziś, nie chcąc tak gwałtownie wybudzać dzieci ze snu, wyłączyłam go przed 6-tą i usnęłam jeszcze na moment. Obudziłam się o 6.30, włączyłam piąty bieg i jakoś udało mi się zdążyć ze wszystkim. Mała M. ociągała się ze wstaniem, ale w rezultacie była gotowa szybciej niż jej starszy brat. R. , jak zwykle, zbierał się powoli, zagadywał, wdawał się w słowne utarczki ...i tym sposobem dotarliśmy do szkoły z 15-minutowym spóźnieniem. Cieszyłam się jednak, że choć na kwadrans religii się załapie. Wprowadziłam R. do klasy i wyszłam ... I, jak się potem dowiedziałam, to ja byłam winna tego, że się spóźnił!!!! Nieźle się ubawiłam, gdy usłyszałam od pana katechety, że R. wszedł do klasy i rzekł:

Ta mama znów zaspała. Mam już tego dość!!!

Byłam w szoku. Pan katecheta też był rozbawiony i podsumował, że nie wie jak by rodzic się starał to i tak zawsze będzie na niego!!!!

Nie spodziewałam się, że R. tak mnie podsumuje ... Nie podobało mi się to trochę, ale ciut racji miał mówiąc, że mama zaspała :-)

To taka niespodzianka z dziś. Wczoraj jednak mój, siedmioletni już prawie, syn sprawił mi prawdziwą niespodziankę. Otóż wczoraj podczas spotkania z rodzicami wręczono mi diagnozę gotowości szkolnej oceniającą, na ile R. przygotowany jest do tego, by rozpocząć od września naukę w klasie pierwszej.

Jakież było moje zdumienie i radość wielka, gdy przeczytałam na kartce wyników, że zdobył maksymalną ilość punktów (122/122). BYŁAM ( i jestem) z NIEGO DUMNA. Potem zaproszona zostałam na indywidualną rozmowę z wychowawczynią, podczas której usłyszałam, że był to JEDYNY taki wynik w klasie (24 uczniów). Bardzo się wzruszyłam ... chyba oczy lekko zaszły mgłą na sekund kilka. CIESZĘ się ogromnie... tym bardziej, że R. z powodu choroby rzadko bywał w szkole. Oczywiście, cały czas pracowaliśmy w domu. Czasem trzeba było go mobilizować, by systematycznie nadrabiał braki ...

Najbardziej jednak zapadły mi w pamięć słowa pochwały: GRATULACJE za tak wspaniałe wychowanie syna ... życzenia zdrowia dla R. i dalszego samozaparcia dla mnie!

Nie ukrywam, że od 7 lat - jak każda mama - staram się na ile czas i zdrowie mi pozwalają, BYĆ dla moich dzieci. Czytamy, rozmawiamy, wykorzystujemy każdą okazję (nawet spacer do szkoły czy sklepu), by się czegoś nowego dowiedzieć czy poobserwować. Widzę, że dzieci chłoną to wszystko, co im proponuję, co dodaje mi skrzydeł i zachęca do podejmowania dalszych działań.

Może to zabrzmi nieskromnie, ale dla mnie wynik R. i wspaniała opinia (dwie strony A4) to takie małe ukoronowanie wysiłku i pracy, którą od kilku lat wkładam każdego dnia, by odpowiadać na zainteresowanie i chęć do poznawania świata ze strony mych pociech. Teraz jest ten czas ... teraz jest ta okazja, by dać im siebie ... by podzielić się tym co wiem i być dla nich. SUKCES R. to także ogromna RADOŚĆ dla mnie. Nie wiem, jak będzie dalej sobie radził z nauką, ale mam satysfakcję, że ów czas, kiedy zrezygnowałam z pracy i zupełnie oddałam się dzieciom i prowadzeniu domu, nie został zmarnowany. Czas ów okazał się owocny ... i z tego najbardziej się cieszę!!!!

HURA! HURA! Wyściskałam R,. opowiedziałam Małej M. o jego wynikach i myślę, że niebawem na spokojnie UCZCIMY to jakoś. Niech wie, że ciężko pracował i trud został doceniony :-)

Ogromnie się cieszę i .... już mam kolejne pomysły na nasze edukacyjne i plastyczne działania!!!




poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Kilka słów o niedzieli i anegdot kilka ...

Niedziela znów minęła zdecydowanie za szybko. Spędziłam ją właściwie w kuchni przygotowując posiłki i piekąc ciasto, bo akurat dziś wypadała nasza rocznica poznania się. Powiedziałam dzieciom w dwóch zdaniach, dlaczego to także nasze ,, małe święto'' i poczęstowałam domowników pyszną kawą (dla dzieci, rzecz jasna, zbożową) z bitą śmietaną i galaretką udekorowaną rodzynkami. Ale była uczta!

Niedzielna zabawa Małej M. - wożenie zwierzątek wozem terenowym!
Jakoś na spacer nie starczyło czasu. Aura też jakoś nie zachęcała do wyjścia, ale znalazł się czas na czytanie dzieciom i grę w gry planszowe. Ja czytałam Małej M., a tata grał z R. w warcaby. Potem szybciutko wybiegłam na Mszę św., po powrocie z której tatuś wyjeżdżał na delegację. Znów pośpiech ... wszystko na ostatnią chwilę i skończyło się tym, że mój beztroski małżonek zapakował do torby nie tylko swój, ale także i mój telefon komórkowy. No cóż, zdarzyć się może, ale tym sposobem zostałam w pewnym stopniu odcięta od świata. Dobrze, że mam internet i mogę być w kontakcie, ale karetki przez internet chyba raczej nie wezwę :-). Mam nadzieję, że dzieci się nie rozchorują ...  i nie będę zmuszona prosić o pomoc zaopatrzonych w telefony sąsiadów! Wiem, że kiedyś żyło się bez telefonów, ale teraz jakoś trudno wyobrazić sobie życie na co dzień bez komórki ...

Mała M. czyta swojej LALI!
Tatuś pojechał ... zostałam sama, więc wieczór minął pracowicie. Znów kuchnia, kąpiel dzieci i dopiero ok.22-ej mogłam usiąść na chwilę i odsapnąć. Zapragnęłam zrelaksować się przed świeżo zakupionym TV. Włączyłam ... i wyłączyłam czym prędzej. Nie pozostało mi nic innego niż zasiąść znów przed kompem lub poczytać książkę. Widzę, że mogę nadal spokojnie obejść się bez tego TV.

Dzieci zaś są zachwycone nabytkiem. Wczoraj, ze względu na brak czasu, zaproponowałam im: spacer lub dobranocka w TV. Wybrały bajkę na szklanym ekranie. Oboje byli bardzo przejęci. Tym bardziej, że z racji niedzieli wyświetlali  kreskówki z Myszką Mickey i Kaczorem Donaldem. Zasiedli przed TV i z wypiekami na twarzy oglądali pierwszą w swym życiu wieczorynkę!!! Musiało to zrobić na nich ogromne wrażenie, bo podczas wieczornej modlitwy R. usłyszałam:

Dziękujemy Ci, Boże, za taki dzień ... itp. że mamy taki telewizor fajny i że oglądaliśmy dobranockę!!!

Dziś, jak się uda, znów ich zaproszę na dobranockę przed TV. Wówczas może jakoś łatwiej uda się mi położyć ich wcześniej spać. Oby!

Korzystając z okazji pragnę podzielić się kilkoma anegdotkami:

1) Mała M. narysowała obrazek. Podała mi go mówiąc, że narysowała go specjalnie dla mamy. Ciekawiło mnie, dlaczego R. taki mały.



Wskazałam na drugą, większą postać i zapytałam, czy to może R.
Mała M. mi na to:

,,... przecież widzisz, że ona ma długie włosy. Dorysuję jeszcze rzęsy!!!!''

I zaraz dorysowała rzęsy, bym nie miała wątpliwości, że to jednak ona, a nie jej braciszek. Widzę, że i mi rzęsy doprawiła :-) Teraz, chyba już nikt nie ma wątpliwości, kto jest kto.

R. też rysował ... Z okazji urodzin Wujka z dalekiej Francji :-) narysował super wóz ...

To dla Ciebie, WUJKU!!!
2) Mała M. bawi się lalą. Mówi, że idzie do pracy i najpierw musi zawieźć dzidziusia do żłobka. Za moment słyszę, jak się z nim żegna:

Pa Pa! Uważaj tam na siebie, słodki dzidziusiu!

3) Mała M. dziękuje za obiad i mówi:

,,Dziękuję za obiadek KOCHANA MAMO i SŁODKA JAK CUKIEREK!''

Tym słodkim akcentem kończę relację z niedzieli ...



sobota, 27 kwietnia 2013

Szklanego ekranu i kamyczków czar ...

Deszczowa aura pokrzyżowała nam nieco weekendowe plany. Niemniej jednak i tak miło spędziliśmy dzisiejszy dzień. Sprawiliśmy bowiem sobie (i dzieciom rzecz jasna) niespodziankę w postaci zakupu telewizora. Ów sprzęt, powszechnie dostępny obecnie w prawie każdym chyba domu, u nas nigdy nie gościł. Sami jednak czasem mamy wieczorem ochotę na obejrzenie filmu czy koncertu. Dotychczas monitor komputera służył nam do tego celu, ale komfort oglądania i jakość obrazu kiepska ... I tak od dziś możemy wreszcie zasiąść przed TV.

Dzieci - zachwycone. R. rozłożył się wygodnie na kanapie i zażyczył sobie, by puścić mu na nowym sprzęcie swój ulubiony film ,,Auta 2''. Mała M. też miała życzenie - obejrzenie kilku odcinków ,,Lippy&Messy'' (programu do nauki angielskiego). Sama już nie mogę się doczekać, kiedy zasiądę przed ,,szklanym ekranem'' ...

I tak zakup TV zdominował nasz dzień. Widzę jednak, że R. ciężko przychodzi oderwania się od ekranu. Tak bardzo był pochłonięty jego instalacją, że ciężko było go zagonić do kuchni na obiad. Tu jeszcze przysiadł na chwilę, by coś zobaczyć; potem znów, zaś gdy wieczorem oznajmiłam mu, że już po 20-ej i pora spać zdziwił się bardzo i stwierdził, że właściwie dziś nie miał czasu na normalną zabawę (!). Przypomnę mu jutro te słowa, gdy nie będzie chciał odkleić się od TV :-)



Na szczęście zarówno R. jak i M., poza telewizyjnym szaleństwem, znaleźli dziś czas na czytanie i liczenie. R. od dłuższego czasu nie miał ochoty na samodzielne czytanie, ale dziś - gdy znalazł swoją gazetkę klubową Lego - sam głośno przeczytał dwie z jej stron w formie komiksu. Nie ma jak ciekawy temat, zgodny z zainteresowaniami dziecka :-) Małej M. zaś zaproponowałam zabawę w liczenie i szeregi.



Niedawno zakupiłam w tym celu pudełko z ozdobnymi szklanymi kamyczkami. Najpierw sprawdzałam, czy Mała M. potrafi liczyć do 5 i rozpoznawać cyfry w zakresie 1-5. Narysowałam kropki i napisałam cyfry, a nasza trzylatka zakrywała owe kropki kamykami. Dobrze się przy tym bawiła!



Potem zaś narysowałam szeregi (2-3 elementy), które Mała M. układała z owych kamyczków. Świetnie jej szło i zabawę będę kontynuować poszerzając zakres cyfr. Wielką frajdę sprawiło jej także samo segregowanie kamyczków.


Najlepiej jednak bawiła się nimi ze swoją lalą. Kamyczki nazwała migdałkami i częstowała nimi swą małą damę, gadając przy tym non stop. Zaczęła od podania jasnych kamyczków, ale za chwil kilka zmieniła jadłospis, oznajmiając lalce, że:

Te czarne migdałki możesz jeść, ale te białe są DLA RODZICÓW, bo ja kiedyś je jadłam. Włożyłam do wody i ugotowałam ...i były przepyszne.

Lalce widocznie smutno się zrobiło, bo zaraz ją Mała M. pocieszała:

NIE PŁACZ! Jak podrośniesz to będziesz też jeść takie migdałki ... jutro lub pojutrze. Zobaczymy, no NIE SMUĆ SIĘ JUŻ!!!!


Lalce zaraz się poprawił nastrój:-) Potem Mała M. uczyła lalkę, jak posługiwać się nożycami. Zawsze bardzo mnie śmieszą sytuacje, w których nasza trzylatka zachowuje się jak mała mama :-).


R. też ostatnio zaczynam szkolić pod kątem matematyczno-logicznych zadań. Staram się zmuszać go do myślenia w różnych sytuacjach życia codziennego. I tak ostatnio zapytałam go, ile trzeba wykonać cięć, by w jak najprostszy sposób podzielić prostokątną pizzę na 4 równe kawałki. R. oczywiście znał prawidłową odpowiedź. Dziś zaś wręczyłam mu garnek z galaretką i poprosiłam, by pokroił ją na 4 równe części... Zadanie znów nie sprawiło mu żadnego problemu.


A potem frajdy cd. Przekładanie trzęsącej się galaretki do miseczek i dekorowanie jej bitą śmietaną i rodzynkami.


I tak - spokojnie i miło - upłynęła nam sobota... Na oglądanie TV za późno, ale co się odwlecze :-)


piątek, 26 kwietnia 2013

Piątek spełnionych marzeń ...

Budzik o świcie wybudził mnie ze snu. Nie wiedziałam, gdzie jestem i co się dzieje, i chwilkę trwało zanim uzmysłowiłam sobie, że do szkoły pora wstać. Marzyło mi się pospać jeszcze nieco. Wstałam, przygotowałam śniadanie dla R., wlałam herbatkę do termosu, ale gdy tylko zbudził się nasz sześciolatek oznajmił, że nie ma siły wstać i że boli go gardło. Nie do końca mu wierzyłam, ale już wczoraj skarżył się na ból gardła, a z nosa lała się woda. Próbowałam go zachęcać, przekonywać, ale w końcu zdecydowałam, że zostanie dziś w domu. Pilnowałam, by regularnie czyścił nos, zaaplikowałam antyalergiczne leki i psikałam do gardła. Widziałam, że z godziny na godzinę ból gardła mijał. Gorzej z katarem - to chyba jednak jakaś ostra reakcja alergiczna i trzeba jakoś ją przetrzymać. I tak piątek spędziłam w domu  z dziećmi.

Lalki na pikniku wystawiają buźki do słońca!
Miałam ambitne plany porządkowe, ale dzieci nie bardzo umiały znaleźć ze sobą wspólny język. Zaproponowałam zatem wyjście na boisko, kilka kroków od domu. Za oknem LATO i szkoda było siedzieć w domu. R. zapakował autka, klocki; Mała M. - lalki i ubranka dla nich, a ja - herbatę, owoce i książki. Ledwo zatargaliśmy to wszystko. Dobrze, że blisko ... R. wyszukał miejsce w cieniu, gdzie rozłożyliśmy nasz koc. Tu spotkaliśmy naszą sąsiadkę z trzylatkiem. UFF! Wreszcie mogłam odsapnąć nieco. Usiadłam na kocu, przyglądałam się zabawie dzieci i dobrze mi było. Aż trudno uwierzyć, że nic nie robiąc :-) przesiedziałam aż 2 godziny. Oby tylko była pogoda bym mogła jak najczęściej w taki właśnie sposób spędzać czas z moimi pociechami. Słoneczko świeciło, wiał przyjemny ciepły wietrzyk ... Miło było!


Korzystałam z chwili świętego spokoju chłonąc zapachy kwitnących krzewów i drzew oraz wsłuchując się w śpiew ptaków. Poczułam zaraz przypływ energii i chęć do działania :-)


Marzą mi się spacery wzdłuż rzeki, rowerowe przejażdżki, wycieczki w rodzinnym gronie, leniuchowanie w cieniu śliwy na działce. Mam nadzieję, że choć część owych marzeń uda mi się spełnić.

Wreszcie WIOSNA!
Dzisiejsza letnia aura sprawiła, że przyszła mi ochota na lody. Namówiłam tatę, by kupił je w drodze do domu. Okazało się, że było to nie tylko moje marzenie. Gdy Mała M., umorusana, z uśmiechem od ucha do ucha lizała lody na patyku, powiedziała:

Ja marzyłam wczoraj o lodach na patyku!

Powiedziała to z takim wyrazem szczęścia na twarzy, że nic nie trzeba było dodawać...

Czerwony ludzik jeździł na rowerze z Małą M.
Wieczorem udało nam się spełnić kolejne marzenie. Tym razem obojga. Zabraliśmy ich na godzinny spacer. Mała M. i R. na rowerach, a tata na hulajnodze. Tylko dla mnie zabrakło pojazdu, ale tata obiecał, że jutro sprawdzi stan mojego roweru, byśmy razem mogli urządzać sobie rowerowe przejażdżki.

OZNAK wiosny :-)

Mała M. była taka szczęśliwa. Jechała śmiejąc się głośno. Rozglądała się wokoło, a gdy zobaczyła kwitnące krzewy zawołała:

Patrz, Mamo, OZNAK (!) wiosny.

Dobrze, że weekend przed nami i będzie można lepiej tej Pani Wiośnie się przyjrzeć!!!


A na koniec - dwa portreciki narysowane dziś rano przez Małą M. Musiałam się zdrzemnąć nieco,a  w tym czasie nasza trzylatka utrwaliła na papierze sąsiadkę z dwójką zaprzyjaźnionych pociech, z którymi bawiliśmy się wczoraj.

Nasza trójka :-)
 No i nie mogło zabraknąć portretu mamy ze swymi pociechami. R. ostatnio BARDZO malutki i  z miną coś niezbyt wesolutką :-) Z tej naszej Małej M. niezła obserwatorka.


R. też stworzył swoje dzieło. Ostatnio o tematyce, za którą nie przepadam. W zerówce chłopcy przynoszą bączki z ostrzami. To podobno ma związek z Ninjago. R. zobaczył jakieś odcinki i teraz rysuje takie oto ,,straszydła''.

No cóż ... Kończę na dziś i życzę słonecznego weekendu!!!

czwartek, 25 kwietnia 2013

Hulaj nóżko, hulaj ...

Dziś - rzadka ostatnio okazja, bym mogła posprzątać nieco w domu i choć na chwilę wyłączyć się z opieki nad dziećmi, a to dzięki temu, że odwiedziła nas teściowa. Nie musiałam zatem biec w południe do szkoły, a czas ten poświęcić na zabawę z Małą M. i doskonalenie umiejętności czytania. Od pewnego czasu pracujemy nad przyimkami, korzystając z doskonałej pozycji ,,Relacje czasowe i przestrzenne''*. Już ponad połowa książki za nami. Dziś, chcąc połączyć czytanie z rysowaniem, zmodyfikowałam nieco gotowe zadanie. Mała M. czytała następujący tekst, zaczerpnięty z cytowanej powyżej książki.


Zamiast naklejania, sama narysowałam stół i poprosiłam Małą M. o narysowanie wymienionych w tekście przedmiotów zgodnie z przeczytanymi zdaniami. Owo zadanie ogromnie się spodobało Małej M., a mnie rozbawił gotowy rysunek:


Wszystko się zgadza!!! Piłka (czerwona we wzorki) leży pod stołem, zielone nożyce - na blacie, lampa zwisa grzecznie z sufitu, a obok stołu kubek, który Mała M. nazwała dużą filiżanką:-). Jak dla mnie - pierwsza klasa!!! No i owo AUTO przed stołem też mi się bardzo podoba. A - co najważniejsze - Mała M. wykazała się znajomością aż 5 przyimków.

Już miałyśmy kończyć, ale Mała M. domagała się kolejnego zadania. Musiałam szybciutko przepisać dla niej kolejny tekst z ,,Relacji czasowych i przestrzennych''. Tym razem miała uzupełnić rysunek pokoju ... W ekspresowym tempie narysowałam kilka mebelków.


Mała M. głośno czytała zdanie po zdaniu i uzupełniała obrazek. I znów wszystko jest jak trzeba.



Na łóżku - czarny MIŚ (hm ..., a myślałam, że to lalka!), pod stołem - fioletowe AUTO, w szafie - niebieska SUKIENKA (!), na stole - wazon (pełen kwiatów), no i za oknem DRZEWO. Dla mnie to wspaniały rysunek. Poproszę raz jeszcze o jego narysowanie za jakiś czas, stąd wolałam przerysować rysunek zamiast rysowania na przygotowanym arkuszu.


To nie jedyne obrazki, które dziś narysowała dla nas Mała M. Tradycyjnie już kolejny rodzinny portrecik. Tyle, że nie ma wszystkich członków rodziny ... Brakuje taty. Może dlatego, że akurat na delegacji. Załapała się jednak (od lewej) dziewczynka, obok niej R. (najmniejszy ze wszystkich, ciekawe dlaczego?). Autorka pracy obok wraz z Mamą.

Zdziwiła mnie jednak mina R. (dziwnie zachmurzona!). Jak zwróciłam na to uwagę, Mała M. mi rzekła, że

Słońce też taką ma minę!!!!

A skoro już o pracach plastycznych mowa to dwa dni temu R. specjalnie dla mnie narysował taki oto obrazek:


Bardzo mi się spodobał. Powieszę go sobie w widocznym miejscu. R. wie, że takie klimaty lubię!!!

Tyle na dziś ... Rozpoczęliśmy dziś także sezon ,,hulajnóżkowy''. Mała M. założyła swe nakolanniki, nałokietniki i kask ... Pędziła na swej trójkołowej hulajnodze wołając na pół osiedla:

HULAJ NÓŻKO!!!!

I tym optymistycznym (hulajnóżkowym:-)) akcentem kończę dzisiejszą relację ...

*,,Relacje czasowe i przestrzenne'', Marta Korendo, Wydawnictwo WiR

Wiosna w parku i kowboj w domu :-)

Środa upłynęła pod znakiem bieganiny, by zdążyć przygotować obiad, a potem na 17-tą zaprowadzić R. na zajęcia modelarskie. Tata musiał zostać na delegacji dzień dłużej, więc właściwie trzeci dzień z rzędu od rana do wieczora wszędzie biegamy sami. O dziwo (!) prawie punktualnie dotarłam z dziećmi do ośrodka kultury. Musiałam  jednak naszego małego modelarza odebrać po 2 h, a biblioteka nieczynna. Na szczęście pogoda dopisała i mogłam ten czas spędzić na łonie natury. Odwiedziłyśmy ten sam plac zabaw co w poniedziałek, ale było tłoczno, a Mała M. - widząc tyle huśtawek, drabinek i zjeżdżalni - nie potrafiła się zdecydować na jedno miejsce ... Biegała i biegała. Miałam dość. Nie miałam siły, by ją asekurować i pilnować, zwłaszcza, że dzieci mnóstwo. Zaproponowałam zatem krótki spacer po okolicy. Wiedziałam, że wówczas ja choć ciut odpocznę robiąc kilka fotek, no i pokażę może coś ciekawego mojej trzylatce. Szłyśmy więc sobie razem, a jak zauważyłam coś ciekawego pokazywałam to Małej M.

Wiosna w parku ...
UFF! Wreszcie mogłam przyjrzeć się bliżej wiosennym kwiatom, podzielić się z Małą M. swym zachwytem nad kępkami jaskrów zwróconymi w stronę słońca czy wesoło śpiewającymi ptakami przeskakującymi z gałęzi na gałąź. Pokazałam jej korty tenisowe, objaśniłam na czym tenis ziemny polega ... łącząc tradycyjnie przyjemne z pożytecznym :-).

UFF! Wreszcie zielono się zrobiło aż miło!
Przystanęłyśmy na moście, by śledzić wartki nurt rzeczki i poprzyglądać się dwójce wędkarzy na jej brzegu. Pokazałam jej też stare drzewa w parku, które Mała M. na próżno objąć swymi krótkimi rączkami chciała.


Największą atrakcją okazało się jednak odwiedzenie basenu, szumnie nazywanego parkiem wodnym. Choć otwarty już od kilku miesięcy, jeszcze nie miałam okazji tu być. Przyjście tu było trafionym pomysłem. Wzięłyśmy cennik i zasiadłyśmy w tutejszym barze. Usiadłyśmy przy stole. Dla Małej M. zamówiłam kompot, a dla siebie - kawę latte. Wreszcie mogłam ODSAPNĄĆ. Ja się delektowałam napojem, a Mała M. przez okna, niczym bulaje na statku, obserwowała, co dzieje się na basenie. Akurat trwała lekcja pływania, więc mogłam znów nieco poopowiadać nieco. Dowiedziała się m.in. co na basenie robi ratownik, instruktor pływania, do czego służy koło ratunkowe, itp. BARDZO jej się podobało. Ja też nabrałam ochoty, by wreszcie zakupić strój i wybrać się (może w rodzinnym gronie) na basen.

Na koniec jeszcze jedna migawka uchwycona gdzieś za dnia ... Mała M. zniknęła w korytarzu. Coś tam szurała i szurała, aż usłyszałam:

Wyglądasz jak mały kowbojek w wielkich buciskach !!!!!!

i w drzwiach pokoju pojawiła się Mała M. i jej podopieczna :-).

Ale BUTY!!!

Tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy wpis!!!

wtorek, 23 kwietnia 2013

Ławeczka, plac zabaw i babskie pogaduchy ...

Wtorek ... dzień targowy i planowane spotkanie po szkole z zaprzyjaźnioną mamą rówieśników naszych pociech. Musiałam zatem nieźle się nagimnastykować, by zdążyć ze wszystkim. No, bo przecież najpierw poranna gonitwa do szkoły, potem w powrotnej drodze szybkie zakupy w sklepie spożywczym i na targu ... Pichcenie obiadu, około południa bieg do szkoły, by odebrać R. z zerówki ... Wszystko po to, bym mogła na chwilę spokojnie (w miarę:-)) usiąść na ławce i zamienić kilka słów z koleżanką. Pogoda nam dopisała, miło było i chętnie znów zorganizujemy podobne spotkanie. Dzieci tak szalały, że potem R. miał problem wrócić do domu na nóżkach /Ostatni etap pokonał odliczając ilość latarni, które będzie musiał minąć!/, a Mała M. zasnęła, z kanapką w dłoni, zaraz po wejściu do wózka.

Lubię takie dni, kiedy coś się dzieje ... choć zwykle kosztują mnie wiele pracy. Jednak, mimo zmęczenia, cieszę się, że mogę coś zaoferować dzieciom i czerpię radość z tego, gdy widzę, jak cieszą się na takie wyjścia ze mną. Organizuję je głównie dla nich, by sprawić im radość, a gdy jeszcze udaje mi się przy tym spotkać z inną mamą i pogadać (tak jak to miało miejsce dziś) to każdy jest zadowolony, a ja w trójnasób co najmniej :-)

Dobrze, że Mała M. mnie dopinguje, bo wtedy ,,bardziej mi się chce''. Dziś też dzielnie mnie wspierała. Wiedziała, że czeka nas pracowite przedpołudnie, więc albo przyłączała się do przygotowań (trzeba było przyszykować zabawki do piachu, piłkę, itp.) albo grzecznie bawiła się sama, bym ja mogła swobodnie działać. Dziś na obiad chciałam podać pizzę, więc czekało mnie dużo pracy ... Grunt, że się udało i po powrocie ze spotkania w parku pozostało mi jedynie nałożyć na przygotowane spody farsz i w 5 minut pizza była gotowa.

Mini pizze już czekają ...
Samo spotkanie upłynęło w miłej atmosferze. Wiedziałam jednak, że obiad na nas czeka i nie patrzałam na zegarek. Cieszyłam się słońcem, wiosennym wietrzykiem, rozmową z przyjaciółką i obserwacją moich pociech. R., niczym piesek spuszczony ze smyczy, biegał za piłką, kopał tunele w piachu i generalnie dobrze się bawił.

Sieć tuneli wydrążonych przez R.
Mała M. zaś biegała od huśtawki, poprzez zjeżdżalnie do piaskownicy. Najwięcej czasu spędziła jednak bawiąc się w piasku w towarzystwie innych dzieci. Jednym z kompanów był kolega z klasy R., który w pewnym momencie zawołał (na miarę okrzyku EUREKA!):

R., ta twoja siostra już nawet MÓWI!

a jak mu rzekłam, że NAWET CZYTA już sama, to nie mógł uwierzyć i zaraz zapytał o jej wiek.

Nie tylko kolegę zaskoczyła swą umiejętnością czytania nasza Mała M. Wczoraj wywołała zdumienie i podziw na twarzach pań ekspedientek w jednym ze sklepów ... Otóż kupowałam dla siebie wafelek. Dzieciom pozwoliłam wybrać smak. Mała M. podeszła i poprosiła, by też jej kupić. Zapytałam, o jakim smaku ... i dodałam, zobacz jakie są. Mała M. wzięła wafelek do ręki i głośno przeczytała ...

GÓ-RAL-KI O-RZE-CHO-WE!!!

Wszystkim paniom w kolejce i za ladą opadły szczęki i zaczęły pytać o wiek M. BYŁY W SZOKU!

Dziś, kiedy znów robiłam tam zakupy, pani ekspedientka szybciutko podała mi kartkę i długopis i poprosiła, żebym napisała tytuł i autora tej książki, za sprawą której Mała M. tak szybko i pięknie nauczyła się czytać.
KOCHAM CZYTAĆ, rzecz jasna!!! Ukłony dla Szanownej Pani Profesor! Gdzie tylko mogę, mówię o KOCHAM CZYTAĆ. Aktualnie mój zestaw ,,Kocham czytać'' przegląda jedna z sąsiadek. Na dniach zamówi swój zestaw, by uczyć swe pociechy! HURA!

Zresztą Małą M. to nie tylko już w sklepie spożywczym znają. Dziś, gdy byłam na targu to pan dorzucił kilka jabłuszek do moich zakupów (dodając, że na zdrowie dla dzieci!). Jedna z pań sprzedającą jajka, z którą Mała M. zwykle się wita, tradycyjnie wręczyła jej lizaka. Kilka metrów dalej pan sprzedający ziemniaki zawsze nas pozdrawia, mówiąc ,, że znowu te śliczne dziewczyny przyszły... i że córka taka śliczna jak mama!!!'' A wczesnym rankiem, w drodze do szkoły, jak co dzień prawie pani dozorczyni jednego z  bloków wołała Małą M., by jej pomachać i pozdrowić. To takie drobiazgi, ale dla mnie oznaki ciepła i sympatii w czasach, gdy wszyscy zdają się gdzieś pędzić i nie mieć czasu na nic i dla nikogo :-)

Tyle na dziś ... Pozdrawiamy i na kolejny odcinek naszych relacji zapraszamy!

P.S. Jutro wkleję jakieś fotki, bo dziś już późno.






poniedziałek, 22 kwietnia 2013

O uciekającym baloniku, wiośnie za oknem i książkowych fascynacjach ....

Dziś poniedziałek, więc powrót do codziennych obowiązków. Jednak dzięki wiosennej aurze wstaje się nam  łatwiej. Po zmianie czasu dzieci właściwie budzą się same, zwłaszcza Mała M., która już o 6-ej z maskotką lub lalką pod pachą przychodzi do mnie do kuchni. Coraz lepiej wychodzi nam już także zbieranie się ... Poranny spacer do szkoły staram się wykorzystać na krótką wspólną modlitwę i obserwację zmian zachodzących w przyrodzie. Dziś wsłuchiwaliśmy się w śpiew ptaków i obserwowaliśmy zmiany na modrzewiowych gałązkach. Dobrze, że już WIOSNA!

WIOSNA! HURA!!!
Z nastaniem wiosny obowiązkowym punktem programu jest odwiedzenie, choć na chwilę, placu zabaw z huśtawkami. Mała M. uwielbia się huśtać. Dziś miała ku temu okazją aż dwukrotnie. Była taka szczęśliwa siedząc na huśtawce. Buzia uśmiechnięta od ucha do ucha, gromki śmiech i te jej kucyki powiewające na wietrze. Cóż za wspaniały widok ... i ta dziecięca beztroska. Aż się tęskno gdzieś w sercu za czasami własnego dzieciństwa robi :-) R. też musiał się chwilkę pohuśtać. On jednak woli huśtać się na oponach tak, by jedna opona uderzała o drugą. Coś jednak jest w tym huśtaniu, bo jak się trochę pokiwał na huśtawce to i grzeczniejszy w domu był. 

Po huśtawkach - bieg do domu, by zjeść naleśniki, a potem - znów biegiem na zajęcia modelarskie. Ostatnio  z frekwencją R. różnie, więc jak tylko jest zdrów staram się go zmobilizować, żeby poszedł. Nadal pracuje nad modelem świątyni. Pan instruktor, jak zawsze, dumny z poczynań naszego małego modelarza :-). Ostatnio właśnie modelarzem pragnie zostać nasz sześciolatek .... A pamiętam czasy, gdy chciał być kucharzem. Teraz, gdy mu to przypominam, nawet nie chce o tym słyszeć!!!

Wczorajsze KLUSECZKI.....

dla PSZCZÓŁECZKI!

Skoro R. w modelarni, to Mała M. - w bibliotece. Dziś znów sama wybierała sobie stosik. Ograniczyłam jednak liczbę do 13 książek łącznie, bo skoro bywamy tu teraz co tydzień 6 i pół książki na osobę w zupełności wystarczy :-) Ostatnio w modzie książki o Tupciu Chrupciu no i Lottcie z ulicy Awanturników autorstwa Astrid Lindgren. Czytamy o niesfornej Lottcie od kilku dni, ale Mała M. dziś kolejny raz domagała się, by przeczytać jej rozdział o tym, jak tytułowa bohaterka schowała się przed rodziną na kupie gnoju ... Musiałam wytłumaczyć, czym jest ów gnój ... a potem Mała M. ćwiczyła nowe słowo wstawiając w rozmaite konteksty. Najbardziej rozbawiła mnie, mówiąc do lali:

Ty masz GNÓJ w oczach!

Widzę, że Mała M. bardzo przeżywa przeczytane historie i potem, na swój sposób, oswaja zasłyszane historie i słownictwo. Dziś usłyszałam też jak ,,rozpracowywała'' problem śmierci. W piątek słuchałam z dziećmi nagrania książki ,, Fizia Pończoszanka''. Tam, jeśli się nie mylę, pojawiło się zdanie o tym, że Fizia nie ma mamy, bo umarła, gdy tytułowa bohaterka była małą dziewczynką ... A dziś Mała M. opowiadała mi (ni stąd ni zowąd) o Majce, swej fikcyjnej przyjaciółce:

Mamo, a ta Majka jest sama.... bo mama jej umarła i poszła do Nieba (!). 

Mówię jej, że czasem rodzice chorują i tak się zdarza, więc trzeba dbać o rodziców, szanować ich, kochać itp, a Mała M. mi na to:

,,ale, Mamo, Majka była mała i nie mogła dbać o mamę!''

Jakaż ta Mała M. mądra :-)

Dziś towarzyszył nam PIESEK ... Tu zażywa kąpieli błotnej :-)
Jeszcze jedna anegdotka.. Wczoraj podczas porządków Mała M. znalazła mały balonik z namalowaną nań buźką. Tak bardzo jej się spodobał, że spała z nim, a dziś rano zabrała go do wózka odprowadzając R. do szkoły. W drodze powrotnej na chwilę przystanęłam na krótką rozmowę z jedną z mam. I .... zagadałam się ... Patrzę, a tu jedna sympatyczna pani podnosi balonik M ... za moment - drugi pan ... No  i za trzecim razem znów ktoś schylał się, by pochwycić uciekający balonik Małej M. OCH! Pół miasta dziś chyba łapało ów BALONIK. Ileż z tą Małą M. wesołych chwil .... no i takich serdecznych gestów ze strony obcych ludzi!!! Widzę, że życie w małym mieście ma swoje plusy .. Spotykam się na co dzień z ogromną sympatią i otwartością wielu osób. Mieszkając tu 1,5 roku mam już chyba więcej znajomych niż po 7 latach mieszkania w dużej aglomeracji. Nie czuję się już ta zupełnie anonimowa ...i samotna!

DO miłego usłyszenia!!!



niedziela, 21 kwietnia 2013

Córeczka tatusia:-) ...

Dziś, po pełnej atrakcji sobocie, trzeba było odpocząć nieco. Nic specjalnie ciekawego się nie działo ... tyle tylko, że dzieci od cioci R. dostały używane telefony komórkowe. Ile było radości i zabawy! Ciągle oboje chodzili po domu z telefonami przy uchu, zwłaszcza Mała M. Głównym jej rozmówcą był PAN JUREK Z PRACY. Nie wiem, skąd go wzięła. Nikogo o takim imieniu nie znamy! Często do niego dzwoniła, by m.in. opowiedzieć mu o odwiedzonym wczoraj Muzeum Motoryzacji lub by poinformować go, że po tej czekoladzie, którą właśnie zjadła nie kicha, bo ma mniej kakao :-) Bardzo tu wesoło z tą naszą trzy(ipół)latką mamy.

A skoro o śmiesznych powiedzonkach już mowa to nie mogę pominąć piątkowego HITU. R. coś nam dokazywał, niezbyt grzecznie odzywał się do swej siostrzyczki; ta jednak nie zrażała się i wędrowała ze swym wózeczkiem w korytarzu. W pewnym momencie, przechodząc obok pokoju R., ni stąd ni zowąd zagadnęła R. :

R., a czy Ty zostaniesz moim mężem? 

Mnie zamurowało! Rzekłam tylko, że nie można wyjść za mąż za brata, kuzyna, itp ... a R. dodał:

To musi być ktoś kogo jeszcze nie znasz!!!!

Ciągu dalszego nie słyszałam. R. mi zrelacjonował, że musiał jeszcze potem jej wytłumaczyć, że żeni się mężczyzna z kobietą, a nie dwie kobiety. Najbardziej jednak rozbawiła mnie za moment dalsza wypowiedź Małej M.:

Jak będę duża, będę WIELGACHNA JAK NIEBO to się ożenię z TATĄ!!!

Musiałam wytłumaczyć jej, że tata już zajęty ... i niestety nie może zostać żoną tatusia :-)

Słyszałam wiele razy, że dziewczynki chcą wychodzić za mąż za swoich tatusiów ... no i  doczekałam się zainteresowania tym tematem Małej M. Cudownie jest słuchać takich przemyśleń własnych pociech!!!!

Tyle na dziś ... Dobrej nocy!

sobota, 20 kwietnia 2013

W Muzeum Motoryzacji ....

Pomimo chłodu i aury nie zachęcającej do spacerów, postanowiliśmy wybrać się na rodzinną wycieczkę. Dzieci wstały skoro świt (R. już po 6-ej!), więc zdążyłam ugotować obiad, by nie szukać jedzenia na miejscu. Trochę trwało zanim zapakowałam do pojemników łososia, ryż, ogórki kiszone i kukurydzę. Jeszcze oczywiście sztućce, talerze, termosy, kubki ... UFF! Zachowanie R. budziło wiele zastrzeżeń i wahaliśmy się, czy nie przesunąć wyjazdu na niedzielę, ale wreszcie ok.13-ej wyruszyliśmy w drogę. HURA!

Zamek (nadal w remoncie)
Celem naszej wycieczki było zwiedzenie Muzeum Motoryzacji mieszczące się bardzo blisko Wrocławia, a mianowicie na terenie kompleksu pałacowo-parkowego Zamku Topacz, w małej miejscowości Ślęza. Choć wielką fanką motoryzacji nie jestem, to bardzo spodobała mi się ekspozycja. I nie tylko mnie. Nawet Mała M. była bardzo zainteresowana i z uwagą słuchała objaśnień pana przewodnika, który w kilku słowach opowiedział nam o najważniejszych muzealnych perełkach.

Polskie wozy i nie tylko...
Główną atrakcją muzeum są samochody i motocykle rodzimej produkcji, dzięki którym można zobaczyć w skrócie historię polskiej motoryzacji od czasów powojennych po samochody PRL-u. Niektóre były mi dobrze znane, ale nie wszystkie. Cieszyłam się zatem, że dzięki tej wycieczce mogłam znów czegoś nowego się dowiedzieć.

Ale wóz!
W drugiej części zaś można było zobaczyć wypasione limuzyny, jedne długie i na 6 m (jeśli dobrze pamiętam), głównie marki Bentley i Rolls-Royce (największa kolekcja tych pojazdów w Polsce!). Wszystkie świetnie utrzymane. Niektóre z nich są wciąż na chodzie i są w stanie na kołach przejechać dystans kilkuset kilometrów.

To AUTKO dla LALKI Małej M. (orzekła nasza trzylatka)
Mała M. i R. także byli zadowoleni z wypadu. R. miał swój aparat i też robił zdjęcia interesujących go eksponatów. Mała M. nie miała, więc R. robił dla niej fotografie tych wozów, które jej się najbardziej podobały (!). Po opuszczeniu Muzeum udaliśmy się na spacer, by poznać okolice zamku. Byłam mile zaskoczona tym, co zobaczyłam. Duży staw z oświetlonymi alejkami wokół i wysepką pośrodku.

Okolice zamku ...
Kilka budynków pięknie odrestaurowanych. Fontanna ... Czysto i pięknie, bez kiczu i ekstrawagancji. Jak miło się spacerowało trzymając za rączkę Małą M. i słuchając śpiewu ptaków. Raz nawet na wyspie pojawiła się czapla ... Żadnych ludzi .... Cisza i spokój!!!

CZAPLA ... HURA!
WSZYSTKIM nam to miejsce bardzo się spodobało i zapewne wrócimy tu jeszcze!!!


Kolejnym punktem wyprawy był spacer po wrocławskim rynku, odwiedzenie ulubionego sklepu R. - domu handlowego ,,Feniks'' ze sklepem zabawkowym i składem taniej książki. Wzbogaciliśmy nasz księgozbiór o książeczkę o pogodzie i o Januszu Korczaku. Znów mam co czytać!!!

Jeden z napotkanych KRASNOLUDKÓW!
Ogromnie się cieszę z tego naszego wypadu. Wszyscy mieliśmy okazję odpocząć nieco no i wspólnie spędzić czas!!! Czekam już na kolejne wspólne wycieczki ...

piątek, 19 kwietnia 2013

Dżdżysto nieco ...

Dziś od rana dżdżysto, więc poranny spacer do szkoły wykorzystałam do tego, by porozmawiać z dziećmi o tym, jaki ten deszcz być może (rzęsisty deszcz, mżawka, kapuśniaczek, ulewa, itp.). Niektóre określenia je rozbawiły, więc zapewne wrócimy do tematyki dżdżu.

W planach miałam wycieczkę do dwóch sklepów w poszukiwaniu ochraniaczy na kolana i łokcie, bo wczoraj podczas wizyty u reumatologa R. dostał zgodę na jazdę na rowerze i hulajnodze. Bardzo się z tego cieszymy. Jak tylko poprawi się pogoda, wyciągamy ów sprzęt z piwnicy i będziemy jeździć gdzie tylko się da:-). Nóżka nie puchnie, stąd wniosek, że lek działa ... Niepokojące jest tylko to, że do końca roku trzeba będzie go jeszcze (co najmniej) przyjmować. Mamy też zastanowić się nad wyjazdem do sanatorium, a jeśli nie to raz na kwartał zapewniać R. zabiegi rehabilitacyjne. Tyle o kolanku R., a miało być o deszczu :-)


Podczas zakupów natknęłam się z Małą M. na śliczny kapelusik z Francji rodem. Choć kolor nieciekawy, ale kurtka od deszczu niebieska, więc pasować będzie. Pasował jak ulał na małej główce. I w nim już nasza trzylatka pomaszerowała do domu. Deszcz stukał w jej kapelusik. Zaproponowałam, by się wsłuchała w to, co mówi deszcz ... i usłyszałam, że jej puka:

PUK PUK PUK ... a ja myślałam, że kap kap kap :-)



Po powrocie z R. ze szkoły zaproponowałam dzieciom zaprojektowanie własnych kaloszy, parasola i peleryny. Mała M. zaraz ostro zabrała się do pracy. Najpierw ozdobiła kalosze, każdy w innym sposób, a potem - po kilku próbach - narysowała parasol.


Potem naszkicowałam jej pelerynkę, którą Mała M. sprytnie przerobiła na ludzika :-)


R. najpierw wyśmiał nasze plastyczne poczynania (,,że niby takie dla dziewczyn itp.''), ale za chwil kilka sam się przyłączył do naszej deszczowej zabawy. Wyciął z papieru ludzika, którego nazwał CHUDZIAKIEM, a potem włożył mu na nogi własnego autorstwa kalosze i do ręki - parasol. Stwierdził, że teraz będzie go ubierał inaczej na każdą porę roku!


 Tyle na dziś ... Jak się pogoda poprawi to może znów jutro zwiedzimy jakieś muzeum. Plany są, realizacja od pogody tylko zależy :-)

Do miłego usłyszenia!