wtorek, 31 grudnia 2013

(Po)świąteczne zapiski...

Święta, święta ... i po świętach... Staram się jednak, mimo daty w kalendarzu, trwać w świątecznym nastroju i pokoju w sercu. Nie jest to łatwe, gdy pod choinką nie znalazło się nawet drobnego upominku od drugiej połówki... Żal i zadra bolą, ale pocieszam się, że nie w tym tkwi sedno Świąt Bożych Narodzin ... Najważniejsze, że udało mi się pójść z R. na Pasterkę (pierwszą w jego życiu) no i pośpiewać kolędy w domu i w kościele:-) W zaistniałej sytuacji cieszę się ogromnie, że mam u boku me drogie pociechy, które potrafią tak wspaniale radować się z bycia obdarowanymi ... i z którymi pokolędować można, ile sił w płucach:-))) Ale po kolei...

Kolędowania czar!!! (to nic, że szopka mała)
Zarówno wigilijną wieczerzę jak i obiad w oba świąteczne dni spożywaliśmy u teściowej, która mimo ręki unieruchomionej w szynie jakimś cudem przygotowała nam mnóstwo rozmaitych łakoci. Zaczęło się od samych smakowitości na wigilijnym stole od uszek z barszczem począwszy na krokietach skończywszy. Karpia po raz pierwszy nie było, bo w trosce o niecierpliwe wnuki, którym ości w rybie szukać nie będzie się chciało babcia wybrała tym razem płastugę. Smaczna była, a do towarzystwa na talerzu znalazły się buraczki, chrzan z żurawiną i sałatka jarzynowa. Dzieci jednak tak objadły się uszkami, że na rybę ani Mała M. ani R. się nie połakomili:-) Wcale im się nie dziwię. Sama uszka uwielbiam i zawsze muszę się bardzo pilnować, by po zjedzeniu barszczu zostawić jeszcze miejsce na rybkę ...

Jeszcze przed wyjazdem podzieliliśmy się wypiekami z samotnie mieszkającą sąsiadką:-)
Oczywiście, zanim usiedliśmy przy stole pomodliliśmy się wspólnie. Modlitwę rozpoczęła Mała M. słowami ,,Aniele Boży ...''. To jej ulubiona modlitwa, więc i przy wigilijnym stole nie mogło jej zabraknąć:-) Zawsze wzrusza mnie widok naszej czterolatki, która z takim wdziękiem w Niebo słowa kieruje. Potem rzecz jasna przyszedł czas na dzielenie się opłatkiem. Zawsze cieplej mi się na sercu robi, gdy ów moment przychodzi ... Tym razem głos mi się łamał, gdy składałam życzenia Małej M. Już nie pamiętam, co w owej chwili mi nasza czterolatka rzekła. W pamięć jednak zapadły mi słowa R., który życzył mi, bym się nie smuciła już więcej:-) Wiem, że on nic nie mówi, ... ale widzę, że znakomicie zdaje sobie sprawę z tego, że mama w sercu jakiś powód do niepokoju czasem nosi. Sama bym chciała, by było inaczej:-)))) Ucieszyłam się jednak ogromnie, gdy nagle R. - po tym, jak uzmysłowił sobie, że zapomniał złożyć życzenia swej siostrzyczce - podszedł do Małej M. i podzielił się z nią opłatkiem.

Życzę Ci, żebyś zawsze była zdrowa, wesoła i żebyś dostała dużo prezentów pod choinką!!!

 Doprawdy wzruszające!!!! Ciekawa byłam, co na to nasza czterolatka ... i jakimi życzeniami zrewanżuje się swemu starszemu bratu. I za moment usłyszałam, jak Mała M. życzyła swemu bratu ...

,,............ żeby R. rósł i żeby był BARDZO SILNYM CHŁOPAKIEM'' :-))))

Życzenia może nie do końca świąteczne, ale od serca ... a i tak łatwo o wzruszenie:-))

Po zjedzeniu pysznego barszczu z uszkami  (ja raczej zjadłam uszka z barszczem:-), dzieci już nie miały miejsca w brzuszkach na rybę. Dorośli jeszcze zjedli drugie danie, wypili kawkę, spróbowali wypieków i rozpoczęło się wspólne kolędowanie. Babcia, mimo ręki w szynie, akompaniowała nam na pianinie, a my śpiewaliśmy radośnie. R. i Mała M. też kolędowali, a najczęściej graną i śpiewaną kolędą była ,,Przybieżeli do Betlejem'', która okazała się ulubioną kolędą naszej czterolatki.


Kolacja wigilijna za nami, dzieci kolędy zaśpiewały ... to i czas Aniołka zaprosić. Dzieci i tak już wielokrotnie o niego pytały. Wreszcie jest!!!! Nagle babcia wprowadziła do pokoju kilka ozdobnych toreb pełnych prezentów. Zarówno Mała M. jak i R. zaczęli piszczeć z radości. Siedmiolatek pierwszy dobiegł do prezentów i rozpoczęło się wielkie obdarowywanie. Za chwilę oboje, z uśmiechami od ucha do ucha, siedzieli ze stosikiem, zapakowanych w świąteczne papiery, prezentów. Słychać było tylko wesołe popiskiwania z radości, towarzyszące odgłosowi darcia papieru. Istne szaleństwo!!!

Pierwsze były prezenty od babci - R. ucieszył się z pudła z zestawem klasycznych gier (drewniane warcaby, małe plastikowe szachy, kości do gry i mnóstwo plansz), a Mała M. - z układanki - mozaiki ,,Kosmos''. Potem w ruch poszły kolejne pudełka. Mała M. aż piszczała z zachwytu, komentując najczęściej głośno, każdy z upominków. Widać było, jak bardzo przypadły jej do gustu owe prezenty, bo każdy przytulała do siebie ..., a gdy wszystkie już obejrzała, wzniosła oczy w stronę nieba i rzekła:

Dziękuję, Ci, Gwiazdko!!!!

W tym roku jakoś nie miałam kiedy biegać za prezentami, więc poszłam za głosem zachcianek Małej M. wypowiadanych podczas robienia zakupów w najbliższym supermarkecie. Tym sposobem w ręce naszej czterolatki trafiły: zestaw koralików do robienia biżuterii i zestaw puzzli z konikami (Little Pony; 5 obrazków), a także zakupiony znacznie wcześniej w muzycznym sklepie tamburyn. Mała M. była zachwycona ... i zaraz zabrała się za układanie puzzli ... Jak widać, ten prezent spodobał się jej najbardziej. Równie chętnie sięgała po upominek od babci - chatkę baby Jagi pełną łakoci. Do teraz bardzo lubi się nią bawić, umieszczając w środku różne figurki. Te oryginalne, czekoladowe już dawno zjedzone:-)

Słodki przebój Małej M.
Nasz siedmiolatek też był zachwycony swymi gwiazdkowymi niespodziankami. Tym razem czekał na niego prawdziwy (dawno temu już zakupiony) mikroskop, samolot plastikowy do sklejania i puzzle 3D - model Krzywej Wieży w Pizie. Sama byłam ciekawa, od czego zacznie zabawę przy choince ...

Wieża się właśnie buduje ... łapkami R.
 i, tak jak przypuszczałam, R. z wypiekami na twarzy wysyłam stos maluteńkich plastikowych puzzli (w ilości 216 sztuk!), z których z naszą niewielką pomocą złożył  ów model Krzywej Wieży. Rewelacja! Chyba jeszcze kiedyś mu kupię inną budowlę z tej serii, bo przyjemne dla oka i solidnie wykonane.


HURA! Wieża w Pizie już stoi:-)
Reszta wigilijnego wieczoru i pozostałe świąteczne dni upłynęły właściwie pod znakiem zabawy gwiazdkowymi prezentami i śpiewania kolęd.

Robota aż w rękach się pali...
Największym przebojem okazał się zestaw koralików, za sprawą którego stolik Małej M. przerodził się w mini pracownię jubilerską. Zarówno nasza czterolatka, jak i jej starszy brat, własnymi łapkami nawlekali rozmaite ozdoby tworząc bransoletki i naszyjniki. Nawet moja druga połowa zrobiła bransoletę dla Małej M. z literami jej imienia :-) oraz, w ramach nadrabiania gwiazdkowych zaległości prezentowych:-), przygotowała dla mnie naszyjnik ...



 z załączoną doń zabawną instrukcją obsługi ...



Nieźle się ubawiłam śledząc ją z dziećmi ... Dobrze, że mąż jakoś nadrobił brak gwiazdkowego prezentu ... Dobre i to, ale mam nadzieję, że kolejnym razem będzie lepiej:-))

Do miłego usłyszenia!!!


poniedziałek, 23 grudnia 2013

Zapachniało świętami ....

Święta coraz bliżej i choć nastroje różne (niestety) staram się skupić na tym, co najważniejsze, czyli przygotowaniu serca na Narodziny Pana, ... a dopiero potem na całej reszcie:-) Już dawno chyba tak bardzo nie cieszyłam się na tę Wigilijną Noc, by jak niegdyś pasterze oddać Bożemu Dziecięciu hołd i zaśpiewać kolędy... Może nawet uda mi się R. zabrać na pasterkę?! Zobaczymy ...

Tradycyjnie już Wigilię spędzimy u teściowej... I tak nie wiem, jakim cudem wszystko udało jej się przygotować dla nas, skoro od pewnego czasu ma rękę unieruchomioną w szynie. Myślałam, że zatem po raz pierwszy to ja przygotuję wigilijną wieczerzę. Teściowa jednak stwierdziła, że da radę ... Tym sposobem ja z dziećmi zajęłam się tą przyjemniejszą i łatwiejszą stroną kulinarnych poczynań, czyli pieczeniem ciast i ciasteczek.

Nasze bożonarodzeniowe przysmaki zaczęliśmy piec już w tym tygodniu .... przygotowując najpierw drożdżowe literki (tworzące napis: Boże Narodzenie 2013),


 a potem - również w ramach przygotowań do klasowej Wigilii R. - wymyśliłam, że może nasz siedmiolatek mógłby upiec piernikową kartkę dla Pani wychowawczyni :-) ...


Podczas jego nieobecności w szkole przygotowałam z Małą M. ciasto, które leniwie odpoczywało sobie w lodówce i czekało na małego cukiernika ... Do zabawy w wykrawanie ciasteczek R. nawet nie musiałam namawiać. Od zawsze lubi kulinarne eksperymenty. Pierwszym zawodem-marzeniem był kucharz! Teraz nawet o tym słyszeć nie chce:), ale w kuchni nadal chętnie się bawi :-))



Dałam mu kulę ciasta, wałek ... a całą resztę R. zrobił własnoręcznie. Nawet nie korzystał z szablonu .. Ciął od ręki:-) Po wycięciu ozdobiliśmy choinkę żurawiną, a potem ... FRUUUU i do pieca:-)


Wykrojenie choinki to dla naszego R. zdecydowanie za mało ... Wziął się zatem ostro za wykrawanie pierniczków na święta. Największą popularnością cieszyły się gwiazdki, bo - jak sam stwierdził - są małe i będzie ich można DUŻO wykroić :-))


Z takim pomocnikiem robota paliła się w rękach ... Choinki, gwiazdki, komety ... Do wyboru, do koloru:-)


Większe nieco kształty też się znalazły, a wśród nich nawet św. Mikołaj i aniołek:-)




Najważniejszym jednak wypiekiem była choinka na kartkę ... Kartka może nie jest arcydziełem sztuki, ale zrobiona od serca ... i właściwie samodzielnie. Ja jedynie przyszyłam choinkę do kartki, a potem zakleiłam wystające nici kolorowymi kartkami. Takich życzeń to Pani wychowawczyni jeszcze chyba nie dostała:-)))

Korzystając z okazji z całej reszty ciasta powykrawaliśmy pierniki o przeróżnych kształtach. R. był w swoim żywiole!!!! Poczuł się jak prawdziwy mistrz cukiernik ... i wałkował aż się nogi stołu pod stolnicą uginały:-))) Tak się napracował, że mamy aż dwie puszki jego pierniczków. Czekają jeszcze na lukrowanie ... Może jutro, w wigilijne przedpołudnie, uda się je nam ozdobić?



Dziś z drobną pomocą moich kochanych pociech kontynuowałam pieczenie, by jutro na Wigilii nie zjawić się z pustymi rękoma:-) Zarówno Mała M. jak i R. od dłuższego czasu marzą o muffinkach. Rano zatem przytargałam niezbędne składniki, a potem wzięłam się do roboty. Mała M. znów miała okazję, by zdobyć kolejne umiejętności prawdziwej kucharki:-).


R. zaś zajął się krojeniem tabliczki czekolady na małe kawałki. Ale była zabawa!


Ogromną frajdę sprawiało naszej czterolatce obserwowanie, jak wkładałam ciasto do silikonowych i papierowych papilotek. Sama chciała to robić, ale czas mnie gonił, no i obawiałam się, że możemy za bardzo przy tej okazji nabrudzić.


 Sprawdziła się jednak doskonale w roli ,,strażnika'' czekoladowych babeczek. Siedziała na małym krzesełku przed drzwiami piekarnika i sprawdzała, czy misiom (część muffinek wlałam do formy z otworami w kształcie misiów) już rosną brzuszki:-)))



Pod tak czujnym okiem wszystkie muffinki wypiekły się znakomicie!!!! Oczywiście po tak ciężkiej pracy i wspaniale wykonanym zadaniu Mała M. ( i pozostali domownicy) została nagrodzona pysznym misiem z kawałkami czekolady w środku. Tak wszystkim posmakowały, że gdyby nie późna pora i świadomość, że to przecież świąteczny wypiek ... wszystkie misie by w mig zostały pożarte:-) Z przepisu wynika, że ma ich być 12, a my mamy mniejsze porcje (zupełnie wystarczające) w ilości 31 sztuk!!! To się teściowa jutro zdziwi, jak się zjawimy z tyloma łakociami...


To jednak jeszcze nie koniec wypieków ... Po południu, korzystając z zasobów internetu, zagniotłam ciasto na makowiec na drożdżowo-kruchym spodzie. Miała wyjść jakaś makowa rolada:-). Jednak moje ciasto nie bardzo chciało dać się wałkować. Sama zatem rozgniotłam je na blasze, wysmarowałam masą makową, a resztą ciasta udekorowałam od góry ... Wygląda apetycznie, a jak smakuje - przekonamy się jutro!!!

Cieszę się zatem, że mimo wszystko :-) udało mi się coś świątecznego upichcić, by mieć choć niewielki udział w Wigilijnej wieczerzy!!!! Do miłego usłyszenia!!!

P.S. Ów odkrojony róg makowca to, przyznaję, moja sprawka!!!! Smakuje ... Mniammm:-)



piątek, 20 grudnia 2013

Drożdżowe Boże Narodzenie 2013 :-))))

Choć trzy ostatnie dni spędziliśmy w domu kurując się wszelkimi domowymi sposobami, nie próżnowaliśmy. Mając świadomość, że klasowa Wigilia R. zbliża się wielkimi krokami postanowiłyśmy także i my, Mała M. z mamą, coś przygotować na tę ważną uroczystość. Do większego zaangażowania niż zwykle zachęciło mnie także powtarzane od dłuższego czasu przez naszą czterolatkę pytanie: Kiedy będzie ta Wigilia??? Mała M. bardzo chciała też tam być. W zerówce przez dwa lata często gościła na zajęciach, więc z dziećmi się zżyła i marzyła o tym, by być na klasowej Wigilii u swego brata. Choroba nieznacznie pokrzyżowała plany, ale na szczęście udało nam się w ekspresowym tempie podleczyć, by móc dziś w piątkowe przedpołudnie wraz z R., jego Wychowawczynią i klasą dzielić się opłatkiem, śpiewać kolędy, częstować się ciastem upieczonym przez kilka mam .... i poczuć, że zbliżają się Święta Bożego Narodzenia.

Mój mały wkład na klasowe stoliki:-)))
Nie wypadało pójść z pustymi rękoma, a poza tym chciałam także sprawić radość Wychowawczyni i dzieciom, więc postanowiłam przygotować świąteczną dekorację ... Taką ruchomą, żeby ją schrupać można było!!! Pomysł zrodził się podczas przeglądania książki ,,Cecylka Knedelek, czyli książka kucharska dla dzieci''* - prezentu, którym przed dwoma laty Małą M. obdarowała ciocia A. (wielkie dzięki za tę rewelacyjną książkę!!!!). Właśnie stamtąd zaczerpnęłyśmy przepis na ,,Drożdżowy alfabet'' ... Pomyślałam, że może warto by zaskoczyć dzieci napisem Boże Narodzenie 2013, który najpierw będzie klasową dekoracją, a potem może zostać schrupany przez dzieci. Widząc dziś tempo, z jakim cały napis został wręcz ,,pożarty'' nie mam wątpliwości, że był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę! Hura!!!


Zanim jednak na białej serwecie w sali R. umieściliśmy ów świąteczny napis, w środowe przedpołudnie - tuż po wyjściu R. do szkoły - zabrałyśmy się za pieczenie owych drożdżowych literek. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie piekłam. Mając jednak u mego boku Małą M. i widząc jej entuzjazm, razem wzięłyśmy się do pracy.


Najbardziej przejęta była nasza czterolatka, która w swym fartuszku usiadła przy stole
 i krok po kroku, zgodnie z przepisem, wyrabiała wraz ze mną ciasto drożdżowe.



Ale miała frajdę!!! Pozwalałam jej wykonać właściwie wszystkie, przewidziane w przepisie, czynności, takie jak: rozbijanie jaj (chyba robiła to pierwszy raz w życiu!),


bełtanie (to już wyższa szkoła jazdy!),


przelewanie mleka z butelki do kubka (i znów łapki mogły poćwiczyć nieco!)))


sprawdzanie zapachu i konsystencji rozdrabnianych wcześniej małymi paluszkami drożdży ...


Kiedy drożdże rosły pod pierzyną, wręczyłam Małej M. pieczątki (też sprezentowane przez wspomnianą już wcześniej ciocię A.), by przygotowała napis .. który potem zrobimy z drożdżowych literek. To zadanie też się jej spodobało i szybko się z nim uporała.


Projekt napisu gotowy ... Możemy piec dalej ... I znów Mała M. szczęśliwa była mogąc przesiewać mąkę ...


przesypywać ją z pojemnika do miski...


robić w niej dołek ...,


a potem patrzeć, jak mama zagniata ciasto ...


Chwilka ugniatania i można włożyć ciasto znów pod kołderkę, na której Myszka Minnie pilnuje, żeby dobrze rosło :-))


Za kwadrans mogłyśmy rozpocząć zabawę w wałkowanie i napisu formowanie:-)


Mała M. nieźle się musiała nagimnastykować, żeby rozwałkować kawałek ciasta ... Oj, nie było to proste zadanie ...


Sama zatem wzięłam się za robienie literek i cyfr na nasz świąteczny napis ... Mała M. zrobiła dodatkową literkę I ... To był jej wkład :-) Resztę ciasta przerobiłyśmy na gwiazdki ... Tu już na szczęście z pomocą przyszedł nam R. ...


On od zawsze lubi wszelkie zajęcia w kuchni ... Zaczęło się jedno wielkie szaleństwo. Najpierw smarowanie ciasteczek żółtkiem,


a potem dekorowanie upieczonych literek kolorową posypką ... To dopiero była zabawa!!!!!


Mimo tego, że przygotowanie świątecznego napisu zajęło nam kilka godzin sprawiło nam ono mnóstwo radości ... a jakąż mieliśmy dziś satysfakcję, widząc w jakim tempie znikają ułożone na białej serwecie upieczone przez nas literki !!!!! Ciekawe, co wymyślimy na kolejną klasową Wigilię??? :-)))

*,,Cecylka Knedelek, czyli Książka Kucharska dla dzieci'', Joanna Krzyżanek, Wydawnictwo ,,Jedność'', Kielce, 2007

czwartek, 19 grudnia 2013

Audiobooki to jest to!!! :-)

Oj ... nie było mnie tu ostatnio, a wszystko z powodu kolejnej infekcji, którą gdzieś wszyscy, z wyjątkiem naszego siedmiolatka, ,,załapaliśmy''. A wszystko zaczęło się we wtorkowy poranek, o świcie, gdy zauważyłam, że Mała M. coś podejrzanie wierci się na swym posłaniu. Spojrzałam na zegarek. ,,Toż to przecież środek nocy'', pomyślałam. Piąta nad ranem ... Spać położyłam się około pierwszej i na samą myśl, że ktoś wyrywa mnie ze snu byłam wściekła:-). Mogłam przecież jeszcze z dobrą godzinkę pospać sobie... Byłam zaskoczona tak wczesną pobudką, wiedząc, że Mała M. wieczorem późno się położyła. Pomyślałam, że coś jest nie tak i nie myliłam się ... Odgłosy kaszlu, przypominającego szczekanie, nie pozwoliły mi już zasnąć ... Miałam dość! Dopiero co jakieś 10 dni spędziliśmy w domu z powodu choroby dzieci. Nie wiem, czy to nie przypadkiem nowy wirus, który dopadł Małą M. w przychodni po piątkowym szczepieniu? Odporność spadła to i o nowego wirusa nie trudno:-(

Coś robić trzeba ... Mała M. pieskowi KOLCZYKI na uszach zawiesiła:-)
Gorączka, katar i kaszel więc w domu zostać było trzeba. Jednak nie chciałam znów fundować R. przymusowego urlopu od szkoły. I tak, zamiast korzystać z tych kilkudziesięciu minut dzielących mnie od dzwonka budzika, włączyłam swój ,,komputer pod czaszką'' i zaczęłam kombinować ... jak sprawić, by nasz pierwszoklasista znalazł się w szkole. Na zajęcia rano miał zawieźć go tata, ale kto go odbierze??? Myślałam i myślałam... Moja druga połówka wpadła na pomysł, że zwolni się z pracy w środku dnia, by specjalnie dla R. zjawić się w szkole. Pomysł średnio mi się podobał, bo warunki na drodze o tej porze bywają różne, no i spóźnić się nie można. I znów oddałam się rozmyślaniom ...

Były i zabawy z ciastem na leniwe pierogi - LODY dla mamy!!!
W obecnym miejscu zamieszkania póki co znam niewiele osób, na których pomoc mogę liczyć. Na szczęście nagle mnie olśniło:-) Pomyślałam o jednej z mam, która co dzień też odbiera syna ... i która może zabrać pod swój dom i naszego siedmiolatka. Ja mogłabym później stamtąd R. odebrać. Mimo wczesnej pory wysłałam SMSa z zapytaniem, czy to możliwe. Jakaż była moja radość, gdy ,,zaprzyjaźniona mama'' sama zaproponowała, że może mi R. przyprowadzić aż pod dom!!! HURA! Jestem jej wdzięczna, ... bo wiem, że musi teraz nadkładać dobre 20 minut drogi ... a może i dłużej. Mam nadzieję, że kiedyś ja będę mogła jej się odwdzięczyć i do czegoś się przydać:-))))

Nie tylko Mała M. choruje jak widać:-))))
I tym sposobem przekonałam się, nie po raz pierwszy, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie! Choć pierwszego dnia czułam leciutki niepokój, że R. nie wraca ze mną to odetchnęłam, gdy został przyprowadzony aż do klatki schodowej, a owa mama czekała, aż R. da jej znać, że już jest w drzwiach mieszkania. I tak dzięki ludzkiej życzliwości i dobrej woli mogę spokojnie leczyć Małą M. ... wiedząc, że R. nie traci kolejnych szkolnych zajęć. Sama też walczę z katarem (nos niczym kranik!), więc te 3 dni pozostawania w domu i mnie dobrze zrobią. Tym bardziej, że w piątek R. ma klasowe spotkanie opłatkowe  i zarówno Małej M. jak i mnie marzy się tam być!!! Już z powodu choroby minęły nas andrzejki ..., więc teraz bardzo chcemy być na wigilii z rówieśnikami R. Czas pokaże! Mała M. już w domu wysiedzieć nie może. Całymi dniami śpiewa sobie: ,,Jaki głupie te dni!'', bo ona chce DO SZKOŁY IŚĆ!:-)


Mała M. słucha ,,Basi ... i ...'' i rysuje!!! Na obrazku cała jej rodzina:-)
AAAAA... zapomniałam wspomnieć o najważniejszym! Tych kilka dni siedzenia w domu, gdy Mała M. z racji gorączki bardzo niecierpliwa się zrobiła, wytrzymałam chyba tylko dzięki wspaniałemu wynalazkowi jakim są audiobooki. Otóż, na moje życzenie, tatuś przywiózł nam z biblioteki kilka książek, a wśród nich 6 nagrań z opowiadaniami o Basi,ulubionej serii Małej M. Położył stosik na stoliku i gdy dzieci rano wstały, ogromnie się ucieszyły!!!


Słuchamy ich od rana do wieczora... a nasza czterolatka cytuje całe fragmenty ... rozbawiając mnie czasem prawie do łez:-))) Uwielbiam czytać moim pociechom, ale czasem też ugotować coś trzeba, posprzątać nieco, posegregować pranie ... Wówczas audiobook świetnie sprawdza się w roli ,,czytającej mamy'' :-))) Do miłego usłyszenia!!!
Książkowa BASIA widziana oczami Małej M. :-)
Pozdrawiam wszystkich zakatarzonych, kaszlących .. i zdrowych:-) Do miłego usłyszenia!



piątek, 13 grudnia 2013

Piątek z nutką nostalgii ....

W piątkowy poranek - po zaprowadzeniu R. do szkoły - stęskniona za chwilami świętego spokoju i dobrą kawą wypijaną bez pośpiechu, wybrałam się z Małą M. do ,,cioci R.''. Po blisko trzech tygodniach siedzenia z dziećmi w domu, bez możliwości wyjścia gdzieś sam na sam, już ciągnęło mnie właśnie tam. Nasza ,,przyszywana ciocia'' przywitała nas, jak zawsze, z uśmiechem na twarzy dodając, że już od czwartej nad ranem na nas czeka:-))) Po takim powitaniu zaraz jeszcze przyjemniej nam się zrobiło.

Nasza czterolatka zaraz pobiegła do pokoju, skąd dobiegały dźwięki piosenki śpiewanej przez Irenę Jarocką i nuconej przez ciocię R. (!) Mała M. była w szoku: Śpiewająca ciocia!!!; tego jeszcze nie było!!!! Widziałam ten uśmiech Małej M. zdradzający zaskoczenie...

Pomyślałam sobie, że nie mam się co dziwić, bo Mała M. jakoś nie ma okazji na co dzień, by słyszeć śpiewającą mamę (choć czasem nucę sobie, ale raczej w samotności) ... a tym bardziej nigdy wcześniej nie słyszała nucącej sobie przy prasowaniu cioci R.!!! 

Ja, prawdę mówiąc, mojej przyjaciółki śpiewającej też nie miałam sposobności usłyszeć, a owa okazja podziałała na mnie jak przysłowiowy grom z jasnego nieba!!! Olśniło mnie, że sama nie pamiętam czasów, gdy śpiewałam, tańczyłam , czy nawet słuchałam przebojów z młodzieńczych lat. Tak wciągnęła mnie ta macierzyńska troska o dzieci, męża, dom, że zapomniałam o chwilach powrotu do tego, co kiedyś mnie pozytywnie nastrajało do życia, było odskocznią od codziennych spraw ... i wprawiało w dobry nastrój. 

I pomyśleć, że kilka taktów piosenki Ireny Jarockiej uświadomi mi tych kilka prawd o tym, że o sobie w tym natłoku obowiązków ciut zapomniałam. Jakoś zaraz tęskno zrobiło mi się na duszy!!!! Poczułam w sercu ogromną nostalgię ... 

Wymyśliłyśmy z ciocią R., że od czasu do czasu będziemy się spotykać po to, by wspólnie ponucić stare przeboje. Jakże ciężko w tym biegu znaleźć czas tylko dla siebie ... na drobne przyjemności!!!! Pora to zmienić, pomyślałam ... i poszłam za ciosem już dziś:-) A okazja zdarzyła się przypadkowo, gdy wieczorem włączyłam R. kilka piosenek, których kiedyś słuchaliśmy. Była pośród nich ,, Świeć, gwiazdeczko, świeć'', a za moment wyświetlił się link do znanej mi od kilkunastu lat kolędy ,,Uciekali, uciekali, uciekali'' No i zaczęło się!!! 

Nagle w sercu znów zabrzmiała nostalgiczna nuta ... Słuchałam i przestać nie mogłam ... Aż trudno uwierzyć, że po tylu latach pamiętam i słowa i muzykę:-)))) Dobrze, że dzieci już spały, bo gdy po wielokrotnym odsłuchaniu kolędy ,,Uciekali ...'' przez kolejne 120 minut nie mogłam oderwać się od ekranu, oglądając musical ,,Metro'' i wsłuchując się w jego pełne treści słowa, piosenka po piosence..... 

Odpłynęłam:-))) Choć ów musical powstał ponad 20 lat temu, nic nie stracił na swej aktualności. Szkoda, że dopiero teraz tak naprawdę go odkryłam. Ponadczasowe piosenki, których można słuchać bez końca!!! 

Wszystkim polecam taką nostalgiczną podróż!!! Porusza serce, odpręża i dodaje skrzydeł. Zaraz świat ma więcej barw i żyć się chce! I już nie mogę doczekać się jutra, by znów ,,ukraść'' dla siebie kilka chwil i ponownie przenieść się w ów filmowo-muzyczny świat. Jutro mym zachwytem nad musicalem sprzed lat podzielę się z moimi pociechami. Wspólnie zasiądziemy na kanapie i oglądać będziemy razem. Niech R. i Mała M. zobaczą, co mamie w duszy GRA no i może wreszcie też usłyszą, nucącą nieśmiało pod nosem, MAMĘ ... :-)

P.S. Pora zejść na ziemię, bo północ już była:-))) Przepraszam, że myśli dziś nieco nieskładnie złożone, ale nostalgiczna nuta dalej we mnie gra-))) Dobrej nocy!






środa, 11 grudnia 2013

Wtorek na karuzeli, czyli o huśtawce dziecięcych emocji ...:-)

Wtorek minął pod znakiem oczekiwania na przyjazd babci, która to - raczej już tradycyjnie - odwiedza nas we wtorkowe przedpołudnia. Dzieci cieszą się, że będą miały się z kim bawić, a ja - że wreszcie będę mogła zjeść obiad, którego sama nie musiałam ugotować :-) Rzadka to okazja, więc korzystam, gdy taka sposobność się pojawia ...

Szkoła jazdy Małej M. :-)
Mała M. już rano nie mogła się doczekać, a jak już babcia pojawiła się w drzwiach nasza czterolatka wesolutko podskakiwała. Potem już miała wreszcie ,,swoją babcię'', z którą mogła bawić się w najlepsze. R. też miał ,,swoje pięć minut  z babunią'', gdy sam mógł wracać z nią ze szkoły. Zawsze wtedy idą razem do sklepu zabawkowego i .... oglądają, czy jest tam coś ciekawego:-) Wczoraj bardziej uważnie przyglądał się sklepowym półkom, bo babcia zapowiedziała mu, że św. Mikołaj zostawił dla R. i Małej M. kopertę z pieniążkami ... Póki co, wstępny rekonesans już został zrobiony po drodze:-)))

R. buduje ... pojazd jedzie! Takie chwile lubię :-) 
Kolejna niespodzianka czekała na naszego siedmiolatka w domu ... Podczas jego pobytu w szkole, udało mi się nieco wysprzątać jego pokój. Y biurek niknęły stosy papierów i książek z biurek, z podłogi zniknął kurz i śmieci, sterty porzuconych gier i rozłożonych na panelach puzzli wylądowały w szafie. Aż się jaśniej i przyjemniej zaraz zrobiło. Sama się ucieszyłam, że pokój lepiej wygląda ... Moja radość jednak trwała krótko, bo gdy R. wszedł do pokoju to stwierdził, że mu mama ,,chlewik z pokoju zrobiła''. Próbował na siłę przywrócić panujący wcześniej na biurkach nieład ... Wściekał się, aż mi się przykro zrobiło. Nie wiem, czy to odreagowanie emocji po kilku godzinach spędzonych w szkolnej ławce, czy też nadmiar wrażeń z racji odwiedzin babci. Przykro mi było bardzo, ale zapewne inne mamy również znają smak takich przykrych chwil.
Mała M. w koronie i jej domek:-)))
Tłumaczyłam, rozmawiałam w miarę spokojnie, ale ciężko w takich chwilach zachować spokój i nawet mnie nerwy już teraz emocje ponoszą i ciśnienie wzrasta:-) Powiedziałam, co uważałam i zajęłam się swoimi sprawami, bo dłuższe wałkowanie tematu z R. w takich chwilach nie ma sensu. Siedmiolatek zaś zajął się lekcjami ....Wreszcie naszła go refleksja i przeprosił, tłumacząc, że nie wie, skąd się w nim takie złe emocje biorą ... i obiecał, że już tak nie będzie!!!! UFF! Odetchnęłam ... Wiem, że temat nadal aktualny, ale cieszyłam się, że od pewnego czasu takie chwile gniewu i złości zdarzają się dużo rzadziej ... i że dość szybko nachodzą mego siedmiolatka chwile refleksji nad swym zachowaniem.

Szablony od św. Mikołaja już w użyciu :-))) (Mała M.)
Widzę, że takie momenty źle wpływają także na Małą M., która wówczas też przestaje na chwil kilka być ,,grzeczną dziewczynką'' i padające z jej ust słowa nie zawsze zasługują na ich cytowanie, no bo zupa jest BLEEEE ... i Mała M. jeść nie chce, a jak już emocje sięgają zenitu nasza ,,kochana'' czterolatka potrafi rzec:

,,Ja bym chciała, żebyś Ty, Babciu, już pojechała!''

Oj, w takich momentach to już ostro reaguję ... bo takie hasełka trzeba natychmiast wyrugować z jej repertuaru. Potem jeszcze może ze dwie próby jeszcze były, ale złe emocje odpłynęły i znów Mała M. stała się znaną nam na co dzień grzeczną i pogodną dziewczynką!!!

Lala, miś i Mała M. :-)
Bardzo nie lubię takich chwil ... Muszę się wtedy nieźle nagimnastykować, żeby nie powiedzieć za dużo ... no i  w zarodku stłumić konfliktową sytuację. Przykre słowa z ust pociech, którym poświęcam właściwie cały swój czas bolą mnie jako MATKĘ bardzo ... Na szczęście takich ciężkich momentów jest niewiele, a po nich stać już moje pociechy na refleksję i przeprosiny ... Tak było i wczoraj. Mała M. szybko zrozumiałam, że jej zachowanie było niewłaściwe. Przeprosiła i babcię i mnie, stwierdzając, że

,,To było GŁUPIE!!!''

R. też okazał skruchę i nawet stać go było na to, by mimo późnej pory przygotować dla mnie małą niespodziankę. Na kuchennym blacie znalazłam bowiem mini wachlarzyk wraz z cukierkiem (mniam) tylko dla MNIE!!! No i zaraz mamie lżej na serduchu się zrobiło!!!!

REWELACJA! Mama (na obcasach), w wózku Mała M., no i starszy brat:-)))
Zachowanie spokoju w takich chwilach i dla mnie jest nie lada wyzwaniem ... Po kilku latach wychowywania staram się, by w trudnych momentach nie gadać za dużo ... wytłumaczyć, co jest w danym zachowaniu złe i dlaczego go tolerować nie mogę, a także przedstawić moje odczucia jako mamy patrzącej na niegrzeczne wybryki jej kochanych pociech.

Owe emocjonalne huśtawki to niezła szkoła życia dla mnie ... Ciągle się uczę, jak postępować w takich sytuacjach, jak w miarę szybko i bezboleśnie dla każdego stłumić ,,bunt na pokładzie''. Nie jest łatwo, ale to wszystko zapewne wpisane jest w matczyne losy i stanowi jedynie część trudów, które ponieść trzeba starając się wychować małe krasnale, by ,, wyszły na ludzi - dobrych i mądrych'' :-) Czas pokaże ... a póki co żyję nadzieją i wierzę, że dla dzieci warto się trudzić i wymagać!!!

PORTRET ŚLUBNY (!)
Choćby dla takich chwil, gdy nagle w trakcie odrabiania lekcji z R. , do pokoju wpada z kartką w dłoni Mała M., wręcza mi ją i mówi:

To dla Ciebie, Mamo!!! 

Pytam:  A kto to? (wskazując na damską postać w pięknej sukni w kwiaty i nieziemskich butach na obcasach)...

A Mała M. mi na to:

To TY jak ROBIŁAŚ TEN ŚLUB z tatą!!!!

Chyba dalszy komentarz jest zbędny ...

P.S. Miało być jeszcze o aniołkach, ale wpis już długi :-) Będzie na kolejny raz!!!!