piątek, 31 października 2014

Piątkowo ... i rysunkowo nieco:-)

Dobiega końca drugi tydzień przymusowego siedzenia w domu. Mała M. na szczęście już wróciła do szkoły, za którą bardzo już tęskniła. Sama dziennie wcześnie wstaje i pyta, czy dziś idzie do zerówki. Potem sprawnie się ubiera, je śniadanie i czeka, aż tata zawiezie ją do szkoły. Podobnie było i dziś. Po zjedzeniu miski ciepłego mleka z płatkami wskoczyła w swą nową sukienkę (prezent od mamy małej J.) i rajstopy. Z wypiekami na twarzy oczekiwała momentu wyjścia z domu.  Nie ukrywam, że najbardziej ciągnie ją do swej koleżanki z ławki, ale i sama nauka też ją pociąga... R. zaś nadal w domu. Walczy z katarem i bólem gardła, a że namówić go na kurację ciężko, więc o postępy w powrocie do formy ciężko:)


Na szczęście tuż po śniadaniu dał się namówić na nadrobienie części szkolnych zaległości, a potem na spędzenie kilku chwil na rysowaniu. Najpierw przeglądnął książkę o samolotach, by potem je uwiecznić na kartce.


Ciężko już naszemu ośmiolatkowi wysiedzieć tyle dni w domu, gdy zatem wieczorem poczuł się lepiej, pomaszerowaliśmy na zajęcia plastyczne. Zostawiłam go tam na dwie godziny, a ja pognałam na zakupy wioząc w wózku zmęczoną całotygodniową bieganiną Małą M. Musiałam nadrobić zaległości ... i gdy nawrzucałam to, co wydawało się niezbędne do koszyka to ledwo byłam w stanie pchać wózek ze śpiącą Małą M. ... i piętrzącą się stertą zakupów w koszyku pod wózkiem. Miałam nadzieję, że może wracający z pracy mąż mnie jakoś wspomoże i owe zakupy odbierze, ale w słuchawce głucha cisza... Nie pozostało mi zatem nic innego, jak dalej pchać ów wózek:-)


Po powrocie z zakupów wzięłam się za przygotowanie sałatki owocowej, która po powrocie ,,naszych panów'' zniknęła w mig. Zanim jednak banany, gruszki i jabłka znalazły się w pucharkach, Mała M. zdążyła narysować aż trzy obrazki.


Najpierw na białej kartce pojawił się pędzący przed siebie chłopiec,


 a potem klaun .. wraz z rowerzystą,


Wcześniej dziś także spod łapek naszej pięciolatki wyszedł rysunek dedykowany R., na którym nasza mała artystka stworzyła portret człeka pierwotnego (chyba), którego nazwała BATSZMAT ... (rozbawiającym tym naszego ośmiolatka do łez!) i rowerzysty. Cieszę się, że Mała M. polubiła rysowanie. Czasem nawet R. przybiega, by zobaczyć, co narysowała... jak choćby dziś, gdy na obrazku stworzonym specjalnie dla swego brata narysowała (według własnego pomysłu!) jeża. Nawet nasz ośmioletni artysta był pod wrażeniem i orzekł, że on tak nie potrafi:-))



A owo zamiłowanie do rysowania zaczęło się niedawno, gdy położyłam jej na biurku książkę* o tym, jak rysować postacie z kreskówek ... i nasza pięciolatka chętnie z niej korzysta.


Rzecz jasna największą popularnością cieszy się rysunek bobasa, ale i inne także od pewnego czasu próbuje odwzorowywać. Już kilka dni temu wręczyła mi kilka swych prób rysowania owych postaci.


Był już miś ...


Był kot ...

No i własna wersja bobasa (z sercem dla MAMY!)... oraz portrecik mamusi:-)


R. też miał dziś swoje artystyczne wejście:-), gdy przywitał mnie po zajęciach i wręczył cały plik prac. Nie zdążył mi jednak wyjawić większości ich tytułów.


To, zdaniem autora, praca wykonana sposobem autorskim, czyli według własnego pomysłu naszego ośmiolatka. Nie zdążyłam zapytać, co autor miał na myśli :-)


Tu z odgadnięciem tematyki nie było problemu .. Usłyszałam nawet, że to LAS:-)


Udało mi się także dowiedzieć, że głównym tematem dziś było namalowanie potworka z owoców i warzyw... To chyba coś w nawiązaniu do dzisiejszego amerykańskiego święta, przed świętowaniem którego się wzbraniam ...:-) Pomysł - ciekawy i oryginalny, no i obrazek też całkiem niezły.



Grunt, że dziś moje pociechy dość twórczo spędziły czas!!!!

Do miłego usłyszenia:-)

*,,Narysuj to sam. Komiksowe postacie", Macmillan Children's Books, 2008.

środa, 29 października 2014

To był dobry dzień:-)

UFF!!!! Chyba mam już dość tego siedzenia w domu z chorymi dziećmi. Ciągnie mnie gdzieś do ludzi, a tu nigdzie wyjść samej się nie da. Do tego moja druga połowa dziś wybrała się po pracy do kina i ... zawita w nasze skromne progi dopiero jutro w okolicach 18-ej. No i cóż zrobić??? Nawet plany uczestnictwa w wieczornej Mszy św. w tygodniu wzięły w łeb, bo nie ma jak wyjść... Ja to mam przyziemne marzenia:-)

Z niedzielnego spaceru wspomnienie:-)
Na szczęście R. od rana był dziś wyjątkowo grzeczny. Od przebudzenia na moje prośby odpowiadał : TAK, co ostatnio należało do rzadkości. Nie wiem, czemu zawdzięczać należy ów stan rzeczy, ale nie dociekam i póki co chwalę takie zachowanie i cieszę się bardzo, że miło i spokojnie spędziliśmy razem w domu cały dzień. Zaraz po śniadaniu ułożył dla mnie z klocków mały obrazek (z dedykacją ,,Dla mamy''), 

Tak R. dziś zaczął dzień:-)
a potem obdarował mnie jeszcze rysunkiem z napisem ,,Dla KOCHANEJ mamy!!!!'' No ... takiej niespodzianki to już dawno mi mój kochany ośmiolatek nie sprawił!!!

To się mama miała z czego radować o poranku!!!
Mała M. zaś już dziś po długiej przerwie wróciła do szkoły. BARDZO chciała iść. Jeszcze wieczorem prosiła tatę, by ją rano zawiózł i obiecała, że szybko rano wstanie i będzie gotowa. Oczywiście, słowa dotrzymała i radosna niczym szczygiełek pognała do szkoły. Z równie wielkim entuzjazmem wróciła ze szkolnych zajęć, bo dostąpiła nie lada zaszczytu. Otóż wracała autem ze swoją przyjaciółką M. Jakaż była szczęśliwa!!! Swoją koleżankę z ławki nazywa już przyjaciółką!!! Pochwaliła mi się nawet, że dziś miała ochotę jednej ze swych szkolnych koleżanek pochwalić się, że ona i M. są już PRZYJACIÓŁKAMI!!!! Raduję się z tego faktu ogromnie wraz z Małą M., bo wiem, jak bardzo pragnęła od dawna znaleźć sobie taką bratnią duszę.... HURA!!! Ja w jej mamie mam również bliską mi duszyczkę, więc tym bardziej radość jest podwójna, a nawet poczwórna:-)


A skoro już o radosnych sprawach mowa to dziś Mała M. znów miała okazję, by uśmiechać się od ucha do ucha. Otóż nasza znajoma, Pani D., prowadząca owe fantastyczne warsztaty plastyczne zaprosiła dziś naszą pięciolatkę do swej pracowni. Zadzwoniła sama od siebie, mówiąc, że Mała M. ma zawsze taki błysk w oczach ... że uznała, że fajnie by było, żeby przychodziła tu także na zajęcia... SUPER! Szła cała w skowronkach znów... a w drodze powrotnej z dumą niosła swe prace. Zachwycona, że wreszcie i ONA ma swoje obrazki, małe dzieła sztuki:-) 

Całkiem nieźle jak na 5-latkę, myślę:)

Dziś głównie kolorowała akwarelami i nie tylko; czasem z pomocą, ale najważniejsze, że znów przez 2 godziny mogła twórczo i w miłym gronie spędzić czas!!!

Na osiołku...
Największą radość sprawiła mi swą pracą z martwą naturą.... Sama dobierała barwy, mieszała kolory. REWELACJA!!!

Pani D. narysowała, a nasza pięciolatka pokolorowała... sama dobierając barwy!!!
Tym optymistycznym akcentem kończę na dziś. Do miłego usłyszenia!!! Mam nadzieję, że już niebawem dzieci będą zdrowe i będę mogła powrócić do ambitnych planów z chwilami dla mamy:-)


Choćby tylko po to, by na fotce utrwalić swój zachwyt jesiennymi barwami ... 

Do miłego usłyszenia!!!

wtorek, 28 października 2014

Wtorek w domu ... :-)

Już dziesiąty dzień w domu mały szpital. Zaczęło się od infekcji wirusowej u Małej M., a w niedzielny wieczór do grona chorych dołączył R. I tak siedzimy całymi dniami w domu. Ja już powoli czuję, że mi ciasno tu nieco ... Tym bardziej, że jeśli chcę gdziekolwiek wyjść, zdana jestem na dobrą wolę mej drugiej połowy:-) Dobrze, że choć wczoraj wyrwałam się na wieczorną mszę i spotkanie modlitewne. Dziś też mnie gdzieś ciągnęło, ale skończyło się na krótkim spacerze ...

Te ostatnie dni w domu z jednej strony miały swój urok, bo przypomniały mi czasy, gdy jeszcze do niedawna całe dnie spędzałam z naszą pięciolatką. Teraz zaś gdy dołączył do nas, walczący z początkami infekcji, nasz ośmiolatek powróciły stare dobre czasy:-) Mieliśmy więcej czasu na wspólne czytanie i zabawę. Dziś nawet przeczytaliśmy dwie książki, które tak bardzo spodobały się moim pociechom, że każda została przeczytana od deski do deski ... za jednym posiedzeniem:-) Obie to zabawne opowieści o Aniele Stróżu w życiu dzieci*. Aż się zdziwiłam, że nawet R. dał się wciągnąć w taką lekturę!!!

Mała M. jednak już czuje się zdecydowanie lepiej. Tęskno jej już za szkołą i jej koleżankami oraz kolegami. No i już nie może się doczekać, kiedy znów zasiądzie w szkolnej ławce ze swą koleżanką. Dziś już miała przedsmak wspólnych zabaw, gdy po lekcjach odwiedziła nas właśnie jej koleżanka z ławki i jej mama. Jakże obie dziewczyny świetnie się bawiły. Mała M. wcieliła się w rolę mamy, która wybierała do szkoły swą córkę... z wózeczkiem. Pakowały śniadanie, woziły lale ... i nawet nie wiem, kiedy minęła godzinka. Obie świetnie się rozumieją. Przyjemnie było przyglądać się ich zgodnej zabawie.

Cieszę się ogromnie, że mogłam ugościć dziś obie ,,panie'' i poczęstować szarlotką upieczoną zgodnie z przepisem autorstwa Cecylki Knedelek. Miłośnikom literatury dziecięcej zapewne owej postaci i jej twórczyni specjalnie przedstawiać nie trzeba:-) Moja szarlotka to nic wielkiego w porównaniu z tym, czym obdarowała nas mama koleżanki Małej M.

Pełne witamin podarunki... na zdrówko dla nas:-)
Z myślą o chorych (i nie tylko) dostaliśmy pyszne domowe przetwory: słoik domowej roboty ogórków kiszonych, przepyszny dżem z truskawek (z przydomowego ogródka), sok z aronii ... i inne specjały. Palce lizać!!! Były także kosmetyczne (i nie tylko) upominki dla mnie... Jakże ta Opatrzność nad nami czuwa!!!! Mam nadzieję, że i ja będę mogła kiedyś zrewanżować się za otrzymane dobro!!!

Tym optymistycznym akcentem kończę na dziś... 

*Polecam:

1. Anioł Stróż od wszelkich wypadków, Gaby Scholz, Wydawnictwo Debit, Bielsko-Biała, 2010
2. Rozmowy z Aniołem Stróżem o tym, czy łatwo być przedszkolakiem..., Edycja świętego Pawła, 2008


Zakupowo ... weekendowo:-)

Weekend upłynął błyskawicznie ... i jakoś bez większych emocji, a zresztą mam ich nadmiar od dobrych trzech tygodni i dodatkowe dawki wrażeń jakoś nie są mi potrzebne:-) Sobota upłynęła nam pod znakiem wyjazdu do ogromnego centrum handlowego. Głównym inicjatorem (wyjątkowo) była moja druga połowa, która zapragnęła zakupić na specjalną (poniedziałkową) okazję nowy garnitur. Korzystając z okazji zaproponowałam, że wszyscy możemy się tam wybrać. Już od dawien dawna marzyłam o wprowadzeniu zmian w moim ubiorze, zwłaszcza o zakupie spodni i bielizny. Wcześniej pochłonięta opieką nad dziećmi (od rana do późnego wieczora) nawet nie miałam sposobności, by snuć aż takie plany. Teraz jednak, gdy dzieci spędzają w szkole kilka godzin, a ja po ponad 8 latach siedzenia z moimi pociechami w domu mogę wreszcie zacząć planować choć kilka chwil dla siebie ... krok po kroku, a właściwie kroczek po kroczku:-) próbuję wcielać mój plan zmian w życie:-))))

I tak w ramach odświeżania mojej garderoby dorzuciłam do sterty męskich zakupów trzy pary jeansów .... A co? Najwyższa pora zaszaleć, a raczej pomyśleć o sobie, swoim wyglądzie i samopoczuciu. Zaraz też lepiej się poczułam wiedząc, że moja szafa przestanie świecić pustkami na półeczce ze spodniami. Do uzupełnienia braków jeszcze daleka droga, ale powolutku ... ziarnko do ziarnka, to się i zbierze ciuchów miarka:)

Zanim jednak przemierzyliśmy sklepowe hale w poszukiwaniu odzieży zatrzymaliśmy się na obiad. PYCHA! Solidna porcja drobiowego mięsa z surówkami i frytkami dodała mi sił, a pyszna kawa postawiła na nogi i poprawiła morale:))) Dzieciom też pokaźna porcja jadła smakowała ... tym bardziej, że do każdego posiłku z menu dziecięcego dodawany był drewniany, malowany gwizdek w kształcie zwierzaka. Teraz to można było iść na zakupy!!!

Moja druga połowa zajęła się przymierzaniem garnituru, a ja z dziećmi wybieraniem odzieży dla mnie. Szło to dość sprawnie, a zatem starczyło jeszcze czasu na krótki rekonesans w dziale z książkami. Tu w ręce wpadły nam tanie bajki dla dzieci i książeczki do samodzielnego czytania. Tym sposobem za kilka złotych wzbogaciliśmy naszą filmotekę o filmy dla naszych pociech. Jesień bowiem to dobry czas, by od czasu do czasu z moimi kochanymi pociechami zasiąść przed szklanym ekranem i obejrzeć coś razem.

Dziś już Mała M. obejrzała jeden z nabytków - serię bajek z serii ,,Świat Małej Księżniczki''. Ze względu na katar, kaszel i ból gardła musiała bowiem poniedziałek spędzić w domu. Dzień zatem był wyjątkowo długi dla niej. Wolałaby bowiem pójść do szkoły, ale jej koleżanka z ławki szkolnej też choruje, więc łatwiej jej znieść tę rozłąkę. Niespodziewanie odwiedziła nas dziś właśnie ta najlepsza przyjaciółka Małej M., a my mogliśmy ją obdarować bajką, maskotką i laurką własnoręcznie wykonaną przez naszą pięciolatkę. Wpadły tylko na chwilkę, ale nawet przez ten krótki czas zdążyły się świetnie pobawić. BOGU dzięki, że zamykając jedne drzwi ... otworzył nam inne - na nową znajomość i przyjaźń!!! Mała M. ma bliską sobie duszyczkę, a ja w jej mamie - z każdym dniem - odkrywam kogoś mi bliskiego, który chętnie służy mi pomocą i wspiera w sytuacji, w której się znalazłam.







sobota, 25 października 2014

Wrześniowe i plastyczne fascynacje:-)

Witam po długiej przerwie, ale czasem sprawy domowe zaprzątają mą głowę w takim stopniu, że nie jestem nawet w stanie usiąść i pisać:-) Dziś zatem pora nadrobić zaległości. Spieszę zatem napisać słów kilka o zeszłotygodniowych (weekendowych) plastycznych fascynacjach naszych pociech. Otóż w ostatni piątek września, tradycyjnie już, zaprowadziłam R. na zajęcia plastyczne. Jednak do domu wrócił bez pracy, bo najpierw rysował martwą naturę,


a potem malował odlaną w czasie wakacji głowę lwa.


Prace te zobaczyłam jednak dopiero w sobotę, gdyż wyjątkowo także tego dnia nasz ośmiolatek odrabiał zaległe zajęcia. Miło było w sobotni poranek pospacerować do pracowni. Moja druga połowa wybyła do blacharza, a ja z dziećmi poszłam na zajęcia. Tym razem R. zapragnął zabawić się w prawdziwego artystę i malować na płótnie. Kiedyś kupiłam mu takie podobrazie, na którym on sam najpierw ołówkiem narysował wazon pełen kwiatów.


Byłam w szoku jak sam stworzył takie małe dzieło. Usiadłam zatem na krześle i przez prawie 2 godziny śledziłam poczynania R., który zmienił ów ołówkiem narysowany obraz w prawdziwe malarskie ,,dzieło''. Miałam za sobą ciężką noc, więc tym bardziej siedzenie i patrzenie bardzo mi odpowiadało:-) Nie wiedziałam, że malowanie może mieć tak terapeutyczne działanie. Choć nie ja malowałam, ale mój syn, to ja z każdym pociągnięciem pędzla czułam kojące oddziaływanie sztuki na me jestestwo:-))))


Całe szczęście, że nasza pięciolatka też załapała się na zajęcia, czyli wolną sztalugę i ... znów uśmiechnięta od ucha do ucha, podśpiewując sobie cichutko pod nosem, rysowała węglem, malowała, czyli jednym słowem świetnie się bawiła:-) Dostała od pani prowadzącej ołówkiem naszkicowaną martwą naturę w postaci kilku owoców na talerzu. Ostro wzięła się do pracy.


Najpierw kredkami pokolorowała owoce, które początkowo przypominały jabłka. Z czasem jednak zmieniały one swe barwy i odcienie i ... po jakimś czasie trudno już było zgadnąć, jaki owoc artystka miała na myśli:-) Cały czas pracowała w ogromnym skupieniu, a jednocześnie podśpiewywała sobie coś cichutko, wprowadzając wszystkich obecnych w dobry nastrój.


R. tego dnia też był wyjątkowo skupiony i potrafił przyłożyć się do wykonywanego zadania. Z pełnym zaangażowaniem i bez rozproszeń malował i malował. Mieszał kolory, wybierał sam barwy poszczególnych części obrazka... Jak dla mnie - pierwsza klasa!!!


Rysowanie martwej natury tak bardzo przypadło obojgu do gustu, że wieczorem rozłożyli talerz pełen owoców, by zaraz po wstaniu w niedzielny poranek stworzyć kolejne dzieło. I tak powstały dwie nowe prace.

Cd. relacji nastąpi:-)

niedziela, 19 października 2014

14 października - świętujemy:-)

Wtorek, 14 października, chyba szczególnie zapadnie w pamięć naszych pociech. Otóż dziś właśnie w ramach szkolnej wycieczki zarówno klasa R. jak i Małej M. wybrały się do Opery na prawdziwą operę dla dzieci. Oboje rano pomaszerowali do szkoły z małym plecakiem wypełnionym kanapką, kilkoma korzennymi piernikami i owocowym sokiem. Najpierw były lekcje, a około 11-ej Mała M. i R. wraz ze swoimi klasami wyruszyli na autokarową wycieczkę, pierwszą w życiu naszej pięciolatki:-) Już jestem ciekawa wrażeń, jakie moje kochane pociechy przywiozą ze sobą.

Drobna chwila przyjemności !!! Mama też takich chwil potrzebuje!!!!!
Zanim jednak oboje wyruszyli do stolicy Dolnego Śląska, złożyli życzenia swoim wychowawczyniom. Specjalnie w przeddzień Dnia Nauczyciela przygotowali laurki. Mała M., z moją niewielką pomocą, z kolorowych kartek od cioci A. wykleiła na żółtej kartce wazonik z tulipanem, a na pierwszej stronie własnoręcznie napisała ,,Dla Pani M. od M.''. Rano, ubrana w galowy strój i z uśmiechem - jak zawsze - od ucha do ucha złożyła swej ,,pani'' życzenia i wręczyła laurkę.

Laurka dla wychowawczyni od Małej M.
R. też przygotował niespodziankę dla swojej wychowawczyni. Otóż podczas mej nieobecności sam najpierw wykonał małą laurkę, a potem kartonik okleił bibułą tworząc wazonik, do którego włożył bukiecik bibułkowych kwiatków. Podpisał od kogo dla kogo... i także dziś we wtorkowy poranek, w galowy strój odziany, wręczył swój okolicznościowy upominek pani wychowawczyni.

Kwiaty i wazonik ... słaba fotka nieco :-(
Inne dzieci też miło zaskoczyły wychowawczynię, przynosząc oryginalne i niepowtarzalne pod każdym względem laurki-upominki. Cieszę się, że w tak piękny sposób dzieci same potrafią rozradować swego wychowawcę. HURRA!!!! Sama wiem, jak takie gesty dodają skrzydeł:-) w jakże przecież trudnej profesji belfra.

Mini witraż dla mamy z okazji Dnia Edukacji...
Ja także - o dziwo!!! - doczekałam się niespodzianek. Nie spodziewałam się, bo zazwyczaj moja druga połowa zapomina o tym święcie, a tu dzieci same pamiętały o mnie, swej mamie - nauczycielce, która ze względu na macierzyńskie obowiązki póki co odłożyła karierę belfra na pewien czas:-)

Mama (belfer) na laurce Małej M.
Jakież było moje zdziwienie, gdy we wtorkowy poranek - jeszcze przed wyjściem do szkoły - mój ośmiolatek wręczył mi śliczny witraż, a Mała M. pokazała przygotowany z myślą o mnie obrazek - laurkę. Serce mamy znów mocniej zabiło!!! Na deser zatem po obiedzie podałam galaretkę z bitą śmietaną, rodzynkami i barwną posypką. Mniammmmm... Jedni zjedli, ale nawet na słowo życzeń się nie zdobyli:-((((

I tak minął nam 14-y dzień października - czas licznych wrażeń!!! Dzieci bowiem wróciły z opery zachwycone. Mała M. opowiadała o prawdziwych artystach cyrkowych, a R. o technicznych aspektach sceny ... Gdyby mógł sam by zaraz taką operę pełną technicznych cudeniek zbudował:-)))

Tym optymistycznym akcentem kończę... Do miłego usłyszenia!!!

wtorek, 14 października 2014

Mała M. i jej przyjaciółka:-)

Znów dziś w piątkowe przedpołudnie przekonałam się, że Opatrzność stawia na mej drodze życzliwych ludzi. Ostatnio częściej rozmawiam z dwiema mamami z klasy Małej M. Jedna z nich to mama koleżanki Małej M. z ławki szkolnej. Dzięki temu lepiej w tej szkole się czuję, gdy jest z kim zamienić słówko czy dwa. Wczoraj też usłyszałam znów, że Mała M. nadal zdobywa serce swej klasowej koleżanki, bo ta ostatnio przyznała się mamie, że:

Mała M. to jej najlepsza przyjaciółka!!!!,

a do tego wyznała, że:

Mamo, Mała M. już potrafi czytać!!!! i rzekła do swej mamy:

BIERZMY SIĘ ZA CZYTANIE!!!!

Tym sposobem nasza pięciolatka działa inspirująco i mobilizująco na swoją rówieśniczkę. Jej mama zaraz też idąc za moją radą kupiła zestaw książek ,,Kocham czytać'' i teraz będą się uczyć czytać:-)

Mała M. też bardzo lubi swą nową koleżankę, bo rano dziś mi rzekła, że gdy jej koleżanka z ławki szkolnej zachorowała i nie było jej w szkole to Małej M. było smutno!!!

Widzę, że dziewczyny dobrze się rozumieją. My - ich mamy także. Dziś mama koleżanki Małej M. sprawiła nam wielką niespodziankę. Najpierw nasza pięciolatka dostała pudełko z puzzlami 3D (zdobyte za punkty za misie Lubisie:-)), a ja dostałam dla nas dwie torby warzyw i owoców wyhodowanych w ogródku bez stosowania chemii. Po przyjściu do domu wszyscy włożyliśmy nasze nosy do tych toreb, by radować się zapachem pachnących warzyw. Mmmm... Zaraz też na obiad zrobiłam surówkę z marchewki i jabłek.

I tak, po trudnych wydarzeniach, uczę się nadal czerpać radość z chwil, niby mało znaczących, ale będących takimi perełkami na pustynnej nieco ostatnio ziemi codzienności:-)))

czwartek, 9 października 2014

Miłość serca ... w szarej życia codzienności:-)

Witam znów po dłuższej przerwie. Samodzielna opieka nad dziećmi od kilku dni pochłania mnie całkowicie. Czas biegnie przy tym nieubłaganie i z każdym dniem, widząc jak bardzo mało czasu zostaje po powrocie ze szkoły na wspólne zajęcia, rośnie we mnie wdzięczność za to, że mogłam spędzić z R. i Małą M. całe pięć lat ... bez przedszkoli, żłobków... tylko w domu, dając im siebie całą:-)))) Macierzyństwo jest mym szczęściem największym ... i każdego dnia za ów dar Bogu dziękuję...

Teraz jednak mam inne sprawy na głowie i ów czas, gdy nasze pociechy są w szkole też jest mi niezmiernie potrzebny. Mogę wówczas nadrobić zaległości w pracach porządkowych ... no i zrobić coś dla ducha. I tak w miarę możliwości ładuję swe akumulatory duchowe uczęszczając w porannej Mszy św. Mimo tego, że wymaga to ode mnie znów biegania tam i z powrotem, jakoś udaje mi się zdążyć ze wszystkim i wszędzie:-)

Odkąd Mała M. poszła do szkoły, jakoś brakuje czasu na wspólne zajęcia w domu. Staram się jednak nie zaniedbywać czytania dzieciom i mobilizować R. do samodzielnego czytania. Nawet ostatnio sam zaczął czytać sobie po stronie czy dwóch opowieści o Muminkach. To już jakiś postęp:-)

Małej M. do czytania gonić nie trzeba. Sama chętnie sięga po książeczki i czyta albo mnie albo swoim lalom. Ostatnio także dużo śpiewa piosenek, których uczy się w szkole. Rozbawiła mnie ostatnio, gdy na dywanie rozłożyła swe lale i jak prawdziwa pani przedszkolanka uczyła swych podopiecznych śpiewać i wykonywać gesty, których nauczyła się w zerówce.

Do szkoły chodzi chętnie i zawsze z uśmiechem od ucha do ucha. Już kiedyś pan katecheta mnie zaczepił na korytarzu i zapytał:

Jak to Pani robi, że ta nasza M. zawsze taka uśmiechnięta?

Sama nie wiedziałam, co odpowiedzieć... Dla mnie jej uśmiech najlepiej oddaje stan jej serca ... zawsze pełnego miłości i piękna. To dar Niebios :-) jak domniemam. Tym bardziej, że sama Mała M. o tym, jak ważna jest miłość często sama mówi. Gdy niedawno jej brat trochę rozrabiał w drodze ze szkoły, Mała M. skarciła go słowami:

Musisz mieć miłość w sercu!!!

I tak się rozpisałam o sercu pięciolatki, a miało być o szarej codzienności ... i o wielkiej radości, którą sprawiła mi wczoraj jedna z mam dziewczynek z klasy Małej M. Otóż jakoś tak podeszła i powiedziała, że jej córka - która siedzi w ławce z naszą pięciolatką - jest zachwycona Małą M. ... i co dzień po powrocie ze szkoły opowiada swej mamie o niej. Miłe!!!! Ale to jeszcze nic...

Najlepszym potwierdzeniem ,,fascynacji'' Małą M. jest to, że owa dziewczynka zapytała w domu mamę:

Dlaczego nie nazwałaś mnie M. (tu padło zdrobnienie imienia naszej pięciolatki)???

HURA!!!! Ucieszyłam się ogromnie, że Mała M. ma wreszcie koleżankę w szkolnej ławie, która zdobyła jej sympatię. Nasza pięciolatka też bardzo ją lubi. Tym sposobem z wolna spełnia się wielkie marzenie Małej M. noszone w sercu już od dobrych dwóch miesięcy!!!

Tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy wpis. Do miłego usłyszenia!!!



niedziela, 5 października 2014

Dzień Mamy w środku roku... z łezką w oku:-))))

W ostatni poniedziałek września spotkała mnie prawdziwa niespodzianka i ... zaszczyt. Otóż w ramach akcji zainicjowanej w zerówce Małej M. ,,Święto Mamy przez cały rok'', zostałam - jako pierwsza z mam - zaproszona do uczestnictwa w zajęciach. Moim zadaniem było jedynie samej wybrać jakąś książkę, którą chętnie czytałam jako dziecko bądź czytam swoim dzieciom ... i w klasie odczytać ją koleżankom i kolegom naszej pięciolatki. Zaproszenie wręczono mi w piątek, więc na wybór lektury nie miałam dużo czasu. Zdecydowałam się zatem na zabawne opowiadanie autorstwa Renaty Piątkowskiej ,,Zabawa w chowanego'' z książki ,, Ciekawe, co będzie jutro?''. Miało być bowiem krótko, a do tego zabawnie. Choć piątkowe wydarzenia w domu nie napawały optymizmem i spowodowały bezsenną nockę, musiałam dzielnie się trzymać, by nie zawieść Małej M. I tak w niedzielny wieczór przygotowałam ubrania, w poniedziałkowy poranek - zrobiłam makijaż (także na życzenie naszej pięciolatki) i ... z książką pod pachą pomaszerowałam do szkoły. Oczywiście, równie strojnie ubrałam Małą M., dla której także miał to być szczególny dzień!!!

Sama byłam bardzo przejęta. Ciekawa byłam, co będzie się działo na zajęciach. Nie pozostało mi jednak nic innego, jak tylko cierpliwie czekać. Wiedziałam, że będą emocje..., ale nie podejrzewałam, że aż takie. Otóż już po podejściu do klasy poczułam się wyjątkowo i ... z wrażenia zaniemówiłam na sekund pięć:-) Na drzwiach bowiem widniał napis przypominający o dzisiejszym święcie wraz z informacją, że to właśnie ja, mama Małej M. będę dziś gościem. Poczułam się ważna i bardzo wzruszona!!!

Za moment otworzyły się drzwi klasy, a w nich pojawiła się Mała M., mówiąc:

Zapraszam Cię, mamo, do wspólnej zabawy!!! (jeśli dobrze pamiętam:-)))

Poczułam jak nogi uginają mi się z wrażenia... Weszłam do klasy, gdzie zajęłam honorowe miejsce ... i czekałam na rozwój wydarzeń. Były wspólne pląsy, czytanie bajki, zabawa w sklep, w którym sprzedawałam dzieciom owoce, itp itd. Najbardziej jednak zapadła mi w pamięć chwila, gdy tuż po wejściu do klasy zasiadłam na krześle, a moja córka została poproszona o przedstawienie mnie swoim koleżankom i kolegom. Sama byłam ciekawa, co powie:-) Patrzyła na mnie takimi oczami, jak zawsze, pełnymi szczęścia i miłości (kto Małą M. zna osobiście, wie o czym mówię:-)). Chwila przedstawienie mnie innym nie należała do łatwych. Mała M. bowiem, zazwyczaj gadająca non stop, zamilkła ....i z trudem wycedziła zaledwie (albo AŻ) trzy zdania. Nie w ilości jednak siła:-)

Dla mnie był to najbardziej wzruszający moment ... Najpierw, gdy padła prośba o przedstawienie swej mamy, Mała M. rzekła:

To jest ..... (i podała me imię)...

Zaległa cisza... jak dla mnie długa... Wydawało mi się, że już nic więcej o swojej mamie nie powie. I tak wystarczyło, jak na mnie patrzyła:-)))

Zaraz jednak dodała:

Moja mama jest KOCHANA!!!

Uff!!! Odetchnęłam... Wpatrywało się we mnie 21 par oczu i wyczekiwało, co też ta nasza pięciolatka jeszcze im powie. Mała M. milczała....

Pani jednak czekała... Już myślałam, że wychowawczyni rozpocznie spotkanie ... ale nagle Mała M. rzekła ostatnie zdanie. Słowa, które poruszyły mnie tak bardzo, że poczułam się, jak owe dzieci siedzące w siadzie tureckim na dywanie.  Na słowa :

NIE MA NA ŚWIECIE LEPSZEJ MAMY!!!

ścisnęło mnie w gardle i łzy popłynęły do oczu... A tu tyle par oczu we mnie wpatrzonych. Byłam bezsilna i bezradna, obezwładniona szczerością serca mej córki.... Z trudem powstrzymałam potok łez. Kilka jednak i tak uroniłam, bo sytuacja mnie przerosła:-)

Ten moment i te słowa od tej chwili przechowuję na dnie mego serca!!!!

Chyba dalsze słowa komentarza są zbędne .... Pozdrawiam!!!

P.S. W wolnej chwili będzie i fotka lub dwie:))