wtorek, 28 lipca 2015

Słodkie lipca początki:-)

Już prawie półmetek wakacji, a  u nas na blogu CISZA. Jednak jakoś ciągle brakuje czasu. Dziś wreszcie, dzięki temu, że babcia zabrała dzieci na kilka dni do siebie, usiadłam przed komputerem, by napisać choć kilka słów o ty, co u nas w lipcu się dzieje i działo:-)

Testujemy cukrowe pisaki!!! Tę babeczkę udekorował R.
Czas spędzamy głównie na miejscu, stąd staram się na bieżąco wymyślać moim kochanym pociechom jakieś atrakcje. Czasem są to zabawy w kuchni, szaleństwa na placu zabaw, a czasem wycieczka rowerowa.

R. dekoruje babeczki... Ta ,,z palcem'' to DOLARY!!! pisakiem z cukru narysowane:-)
Dziś jednak natknęłam się na kilka fotek z łakociami, stąd okazja, by przypomnieć jak bawiliśmy się w kuchni. Otóż w pierwszych dniach lipca jeden z supermarketów wyprzedawał maszynki do pieczenia mufinek.

Dolary z bliska:-)
Cena bardzo niska (bo jedyne 12 zł), więc się skusiłam. Jakaż była radość R. i Małej M., gdy pewnego dnia wyjęłam owo techniczne cudeńko i zaprosiłam dzieci do pieczenia. Przepis zaczerpnęłam z internetu. W mig ciasto było gotowe.

Tu cukrowe kwiatki dla odmiany:-) autorstwa R.
Dzieci z wypiekami na twarzy pilnowały rosnących babeczek, ciesząc się z każdej porcji gotowych wypieków. Jednak cała zabawa była jeszcze przed nimi. Otóż kilka dni wcześniej po raz pierwszy cukrowymi mazakami dekorowałam urodzinowy tort, a teraz - za namową R. - wręczyłam je moim pociechom. Nawet nie przypuszczałam, że zabawa owymi słodkimi pisakami sprawi im aż tyle radości!!!!!

A tu dekoracje rączką Małej M. utworzone:-)
Oboje wzięli się do roboty. Najpierw dekorować zaczęli babeczki waniliowe, a potem te z dodatkiem kakao. Nie podejrzewałam, że moje pociechy są aż tak kreatywne.
Każda babeczka inna
Każda dekoracja na babeczce była oryginalna. Mała M. głównie rysowała kwiatki, zaś R. tworzył dekoracje typu kwiaty, ludziki, pieniądze itp. Sama była zaskoczona mnogością jego pomysłów!!! Najważniejsze, że wszyscy się dobrze bawiliśmy.
Barwy narodowe ... chyba też przez R. stworzone:-)
Łącznie babeczek było ponad 40. Wszystkich nie zjedliśmy sami. Od niedawna nieco bliżej zapoznaliśmy się z dziećmi sąsiadów i właśnie z nimi podzieliśmy się po części naszymi łakociami.

Sernik i szarlotka. PYCHA!!!
I tak na pieczeniu łakoci często spędzamy wakacyjne chwile. Na szczęście do eksperymentowania w kuchni ani Małej M. ani R. nie trzeba specjalnie namawiać, stąd znajdujemy także czas na pieczenie ciast. Ostatnio nie mogąc rozwiązać dylematu, czy kruche ciasto ma być z serem (jak lubi R.) czy z jabłkami (jak lubi Mała M.) rozdzieliłam je na dwie formy. Tym sposobem mieliśmy za jednym razem sernik i szarlotkę, a co najważniejsze moja praca ograniczyła się jedynie do włożenia ciasta na spód formy, gdyż całą resztę wykonały moje pociechy. Mała M. nawet rozsmarowała jabłka z cynamonem, a potem posypała je kruszonką.

Nie chwaląc się - jabłecznik palce lizać!!!
R. zaś z wielkim spokojem z kruchego ciasta zrobił wałeczki, z których wykonał kratkę i ułożył na serze.


Hm... Oba ciasta pycha, ale chyba jednak sernik wygrał w rankingu domowych wypieków, bo gdy zaprosiłam sąsiadkę z dziećmi właśnie dzieło R. znikało w zatrważająco ekspresowym tempie:-)))
Sernik rękami R. upieczony:-)
Na tym kończę moja pierwszą lipcową relację. Mam nadzieję, że części kolejne nastąpią:-)))


piątek, 8 maja 2015

Niedzielne odkrycia na rowerach:-)

Po sobocie spędzonej w domu  z powodu nawrotu objawów rotawirusowej infekcji, w niedzielny poranek ciągnęło nas gdzieś na zieloną łączkę. Około 11.45 do rowerowej sakwy wrzuciłam sucharki, upieczone wczoraj bułeczki drożdżowe, termos z zieloną herbatą ... i w południe wyruszyłam z moimi pociechami na wycieczkę.

Moje kuchenne obserwacje ... 
Miałam już dość siedzenia w domu. Dzieci najwyraźniej też, bo zebrały się w rekordowym tempie. Już w południe byliśmy gotowi do drogi. Jeszcze upiekłam drożdżowe bułeczki, żeby R. mógł coś zjeść w miarę dietetycznego:-)

Coś na przekąskę:-)
Jedynym problemem do rozstrzygnięcia było obranie trasy. Każdy miał inny pomysł. Ów spór rozstrzygnęliśmy drogą losowania ... i wyruszyliśmy naszą piątkową trasą. Pierwszym celem było dotarcie do jazu na Odrze, a dalej - jazda przed siebie, ile tylko damy radę:-)

Czyżby jakiś GOŚĆ przybył w odwiedziny???!!!
Słońce świeciło, wokół roznosił się śpiew ptaków. Pierwszy odcinek pokonaliśmy w 20 minut, po drodze zatrzymując się na chwilę, by zjeść po bułeczce i wypić kilka łyków herbaty.

Nasze jednoślady:-)
Potem ruszyliśmy dalej przed siebie. Szybko dotarliśmy do zbudowanej niedawno elektrowni wodnej.

Nasz drugi przystanek ... i moje czapli poszukiwania:-)
Tu zatrzymaliśmy się na moment, by pozrywać kilka botanicznych okazów z myślą o ich późniejszym zbadaniu pod mikroskopem.

Botaniczne okazy Małej M.
Ja zaś rozglądałam się za widzianą tu kilka dni wcześniej czaplą... Nagle dwie pojawiły się nad wodą, ale niestety mój refleks okazał się niestety niewystarczający...


Jakież było moje zdziwienie, gdy nagle nad rzeką wzniosły się do lotu dwie czaple. Niestety nie nadążałam za śledzeniem ich lotu poprzez wizjer aparatu. Udało mi się dopiero uwiecznić jedną z nich, gdy przysiadła na chwil kilka:-)


Ten odcinek trasy już znaliśmy. Chcieliśmy jednak poznać dalsze okolice, a zatem wskoczyliśmy na nasze rowery... i jechaliśmy dalej.

Ciekawe, co będzie ciekawego za zakrętem...
Nagle dzieci wypatrzyły drzewo, a pod nim drabinę.

OOO... DRABINA!!!!
Zaraz też ruszyły, by zaraz pod nim się znaleźć.

Tu wysoko po drabinie wejść można:-)
Jechałam za nimi, ciesząc: swe oczy widokiem pól żółtych od rzepaku,


swe uszy - kojącym śpiewem ptaków. Nie przeszkadzał nam upał, a nadrzędnym celem było zbadanie, czy można po owej drabinie wejść na drzewo. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy znaleźliśmy się przy stopniach owej drabiny. Rzeczywiście prowadziły wysoko pod koronę drzewa, a poniżej znajdowała się zamontowana na nim ławeczka.


 Wypróbowałam, czy szczeble są bezpieczne i nie złamią się pod moim ciężarem ... i wspięłam się po drabinie. Nie miałam jednak śmiałości wchodzić wysoko... Zaraz po mnie kilkanaście stopni pokonały dzieci, najpierw R., a potem Mała M. Chciały nawet wejść pod samą ławeczkę, ale zabroniłam...

Pole RZEPAKU pełne:-)
Kilka metrów dalej zatrzymaliśmy się na dłużej, by podziwiać piękny widok. Ogromne pole rzepaku otoczone ścianą drzew. Prześliczne połączenie barw, a do tego cisza przerywana śpiewem ptaków.

Rzepak ... niby nic takiego, a jednak z bliska PIĘKNO KWIATÓW zachwyca
Nagle ów błogostan przerwał krzyk R., który w trawie zauważył żabę. Skakała to tu to tam i nasz dziewięciolatek zapragnął złapać ją, be lepiej się jej z bliska przyjrzeć.

Rech rech:-)
Rozpoczęło się wielkie szaleństwo, bo - jak się okazało - naszej pięciolatce też ten sam pomysł przyszedł do głowy. No cóż... Stałam i patrzyłam, dbając o to, by ,,zielona piękność'' nie ucierpiała podczas tych harców:-))

 Żabko, hop hop...
Za moment na mojej sakwie wylądowała gąsieniczka... a więc kolejna atrakcja dla moich pociech:-)


I tak nam miło mijał czas podczas tej naszej rowerowej wycieczki. W pewnym momencie ścieżka kończyła się, a naszym oczom ukazała się ogromna śródleśna łąka.

Nieznaczna zmiana krajobrazu:-)
Nie bardzo wiedziałam, co robić. Nie było widać jakiejś konkretnej ścieżki. Na szczęście nagle jak spod ziemi wyrósł starszy pan prowadzący swój jednoślad.

Leśna autostrada:-)
Okazało się, że zna dobrze drogę i ... jadąc za jego wskazówkami trafiliśmy na ścieżkę przyrodniczą ... i szeroką asfaltową drogę prowadzącą przez las. Rewelacja!!!

Zimowitowa łąka (teraz już wiemy, skąd taka nazwa)
Tym sposobem odkryliśmy popularną trasę rowerową (bezpieczną, bo z zakazem ruchu aut!), a także kilka atrakcyjnych miejsc. Na jednej z kilku mijanych tablic Mała M. i R. przeczytali, jakie zwierzęta można tu spotkać.


To zaostrzyło ich apetyty ...i zapewne wiele razy powrócimy w to miejsce!!!

Do miłego usłyszenia!!!



piątek, 1 maja 2015

Majowy piątek tu i ówdzie:-)

Pierwszy piątek maja spędziliśmy w domowych pieleszach. Było spokojnie i, co najważniejsze, dzieci były wyjątkowo grzeczne. Nasz dziewięciolatek przeszedł sam siebie:-) Żadnej złości, żadnych przykrych słów. Rewelacja!!! A zaczęliśmy od naszego ulubionego zajęcia, na które zazwyczaj nie możemy sobie pozwolić przed wyjściem do szkoły, czyli od porannej lektury. Około 7.30 Mała M. i R. wskoczyli do mojego łóżka, rozsiedli się wygodnie, a ja przeczytałam im opowieść o krasnoludkach autorstwa Wojciecha Widłaka.


Potem, by zmobilizować dzieci do szybkiego wyskoczenia z piżam i porannej toalety, wyznaczyłam czas. Nagrodą za sprawne wykonanie obu zadań był pyszny precel z cukrem :-) Może to i przekupstwo, ale tym sposobem dzieci w mig wykonały wszystkie poranne czynności, a potem z zapałem wzięły się za wspólne przygotowanie śniadania.


Robota paliła im się w rękach. R. kroił ogórki, Mała M. kroiła rzodkiewkę i szczypiorek.


Ja obierałam jajka i kroiłam szynkę oraz pomidora. Tym sposobem każdy miał swój udział w przygotowaniu pysznego i pożywnego śniadania. Byłam dumna z moich pociech:-)


Potem wzięłam się za przygotowywanie obiadu, bo w planach mieliśmy rowerową wycieczkę. Ja zniknęłam w kuchni, ale najpierw zaproponowałam R. zabawę w biologa:-)


Ostatnio, podczas wiosennych porządków, odkryłam w szafie mikroskop ... Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Nasz dziewięciolatek przez dobre dwie godziny badał możliwości techniczne mikroskopu, sprawdzał, jak regulować ostrość, jak zmieniać okulary itp. Byłam w szoku:-)


Wszystko sam zamontował, zbadał, a potem do zabawy zaprosił Małą M. Ileż było pisku radości i ... strachu, zwłaszcza gdy przyszło nam oglądać gotowy preparat zawierający nogę muchy domowej. Ubaw na całego!!!


Byłam zaskoczona budową nogi muchy. Taka to sobie zwykła mucha, a jakie nogi!!!!:-) Te pazurki na końcu, a te włosy na odnóżach. R. i ja przyglądaliśmy się temu ze spokojem. Mała M. zaś uciekała z pokoju z piskiem, wołając:

Dobrze, że ta noga nie bzyczy!!!


R. sprawdzał, jak działa mikroskop, zmieniał preparaty, a potem wołał swą siostrę i mnie, byśmy pooglądali, co dla nas przygotował. Wielką frajdę sprawiła mu także możliwość przygotowania własnego okazu do oglądania pod mikroskopem. Przygotował ich kilka. Najpierw pokazał nam, jak wygląda z bliska zasuszona muszka znaleziona na kuchennym parapecie (jakże dokładnie można było zobaczyć budowę jej skrzydełek i oczy!!!!) Nawet kawałek paznokcia odciął nasz mały badacz:-) w celach badawczych. Rewelacja!!! Zabawa tak go wciągnęła, że jeszcze po obiedzie po raz drugi sięgnął po mikroskop.


Po zabawie w naukowca zaproponowałam moim pociechom rowerową wycieczkę. Jednak gdy tylko usiedliśmy na rowerach, zerwał się silny wiatr i zaczął padać deszcz. Musieliśmy wrócić do domu. Na otarcie łez usiadłam z moim dziewięciolatkiem przed TV i obejrzeliśmy wspólnie pierwszy odcinek z serii ,,Życie gadów i płazów'' autorstwa D. Attenborough. Dawno już niczego nie oglądaliśmy razem. Film wciągający.


Kiedy R. i ja poznawaliśmy tajniki życia płazów i gadów, nasza pięciolatka dzielnie zgłębiała tajniki rysowania:-) Najpierw na białej kartce pojawiła się pędząca na rowerze Mała M. - tradycyjnie już z rozwianym włosem:-)))


Zaraz po niej na kartce zaroiło się od rysuneczków:-) Znalazł się tu słoń Elmer, motyl, statek, biedronka, drzewo ..., a w prawym dolnym rogu księżniczka - mój dzisiejszy hit.


Choć wszystkie pomysły pochodzą z książki ,,Wesołe zadania do rysowania''**, a nie są jej autorskim pomysłem to cieszy mnie, że rysuje..., a tym samym usprawnia pracę małych łapek, które już za kilka miesięcy będą musiały zacząć naukę pisania literek. Jak zawsze rysunki mych pociech sprawiły mi ogromną radość!!!


Zaraz też, gdy R. zobaczył dzieła swej młodszej siostrzyczki, usiadł przy kuchennym stole i narysował portret Elmera, słonia w kratkę:-)

Jakże w domu zrobiło się cicho i miło:-) Ogromnie ucieszyło mnie to, że oboje byli zajęci rysowaniem i nawet Mała M. milczała, co należy do rzadkości :))))


Nadeszła pora obiadowa, a po niej - pora na rowerową wycieczkę. Pogoda się poprawiła ...i przed 17-ą wyruszyliśmy przed siebie. Spokojnie jechaliśmy groblą wzdłuż Odry, ciesząc się widokiem rzeki oraz śpiewem ptaków.



Zarówno Mała M. jak i R. byli w swoim żywiole. Widać było, jaką ogromną radość daje im jazda na dwóch kółkach. Sama również bardzo cieszyłam się z tego naszego wypadu we troje!!!


Mimo, że pod opieką miałam tych swoich milusińskich, na których mimo wszystko trzeba było uważać, starałam się czerpać jak najwięcej przyjemności z tej wycieczki. Przyglądałam się kwitnącym blisko ścieżki krzewom, wsłuchiwałam się w śpiew ptaków, a gdy coś przyciągnęło mą uwagę - utrwalałam swój zachwyt na fotografiach. I tak, połączyłam przyjemne z pożytecznym:-)


Dotarliśmy do zbudowanej niedawno elektrowni wodnej. Tu usiedliśmy na chwilę, ciesząc się widokiem spienionej wody, słonecznym blaskiem, zielenią traw, a nade wszystko widokiem czapli, która stała poniżej wodnego progu. Cóż za widok!!! Coś w sam raz dla mnie :-) Więcej mi dziś do szczęścia nie trzeba było!!!


Rowerowa wycieczka okazała się również dzisiejszym, drugim już, strzałem w dziesiątkę. Gdyby nie dość późna pora, to pojechalibyśmy dalej. Trzeba było jednak wracać do domu na kąpiel i kolację...


Dawno już nie mieliśmy tak wypełnionego atrakcjami dnia!!! Grunt, że R. dziś spisał się na medal. Mała M. też :-) Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie równie udany, a może i jeszcze bardziej:-)

Do miłego usłyszenia!!!

**,,Wesołe zadania do rysowania'', Wydawnictwo Olesiejuk, Ożarów Mazowiecki, 2011