wtorek, 10 września 2013

Niedziela na rowerze ...

Sobotnie porządki i całotygodniowa bieganina dały mi się we znaki. Odczuwałam ogromną potrzebę aktywnego odpoczynku, by móc na chwilę pobyć sama na łonie natury. Rozważałam wyjście na basen, ale słoneczna aura i możliwość spędzenia kilku godzin bez moich kochanych pociech sprawiły, że postanowiłam - po dłuższej przerwie - odbyć małą wycieczkę rowerową. Przygotowałam kanapki, odszukałam rowerowe sakwy, do kieszeni wrzuciłam 2 złote na wodę mineralną i ... ruszyłam przed siebie.

Niebo prawie bezchmurne ... Nic tylko jechać przed siebie!
Nie miałam jakiegoś wyznaczonego planu. Chciałam po prostu poczuć trochę swobody, skorzystać z chwil wolnych od opieki nad dziećmi i podelektować się ciszą. Około 13-ej wsiadłam na rower i ruszyłam w kierunku Siedlce-Zakrzów-Kotowice.


 Wcześniej już jeździłam tą trasą, ale tym razem chciałam pojechać dalej, by zobaczyć dokąd uda mi się dotrzeć. Myślałam, że może dojadę nawet do jazu w Ratowicach, ale z powodu prac drogowych część trasy była nieprzejezdna.


Już po pokonaniu pierwszych kilometrów poczułam, że tego mi właśnie było trzeba. Słońce przygrzewało niczym latem, wiał przyjemny lekki wietrzyk, w powietrzu unosił się zapach roślin itp. Coś niesamowitego. Niby nic nadzwyczajnego, ale gdy spędza się dziennie po 12 i więcej godzin z dziećmi to każda chwila SWOBODY jest dla mnie cenna i staram się z każdej z nich wycisnąć ile się da :-)

Ach ten kasztanowcowiaczek .... :-(
Jechałam ciesząc się widokiem tego, co wokół. Nie ma na tej trasie wielkich zabytków, atrakcyjnych turystycznie miejsc, ale jest cisza (niewielki ruch pojazdów) i dużo zieleni, czyli to co każdy chyba rowerzysta lubi najbardziej. Moją uwagę przyciągnęły liczne na trasie kasztanowce, których stan był opłakany. Mimo tego, że jesień jeszcze nie nadeszła, niektóre z nich były już częściowo ogołocone z liści i wyglądały żałośnie. Znów ten szrotówek kasztanowcowiaczek w tym roku narozrabiał. Niech to ja tylko gdzieś spotkam owego motyla!!!


Najpierw dojechałam do Siedlec, gdzie zrobiłam pierwszy przystanek i zakupiłam wodę mineralną. Potem dalej przed siebie ... aż do Zakrzowa, a tutaj na rozjeździe wybrałam skręt na Groblice. Po drodze na moment zatrzymałam się w Kotowicach przy kościółku i przy nadleśnictwie, by bliżej zapoznać się z typową dla tego rejonu fauną i florą.


Niby nic specjalnego (las jak las :-)), ale ileż tu chronionych i cennych gatunków. Najbardziej zaskoczyła mnie fotka z podpisem ,,Kania ruda.'' Dotychczas myślałam, że to tylko grzyb, a tu okazało się, że to imponującej wielkości ptak drapieżny. No tak ... człowiek uczy się przez całe życie.


Od tego momentu droga wiodła w nieznane. Jechałam szosą i podziwiałam krajobraz, głównie zaorane już pola bądź uprawy kukurydzy.



Przy szosie w wielu miejscach leżały liście dębu. Chyba jesień już coraz bliżej ... Ciesząc się dobrą pogodą i lekkimi powiewami wiatru jechałam dalej.


Po drodze na zakręcie minęłam pomnik z majestatycznie prezentującym się lwem. Niestety na widniejącej z przodu tablicy nie było żadnej informacji, z jakiej okazji został wzniesiony. Jedynie data 1918 była widoczna. Szkoda, bo to przecież pamiątka z przeszłości. Kawałek historii tej ziemi ... Lew niestety ucierpiał znacznie. Ma ubity pysk i brakuje mu ogona.


Ciekawa, co dalej przede mną jechałam główną drogą w kierunku Groblic. W pewnym momencie na horyzoncie zamajaczyły kominy znanej mi w okolicy elektrociepłowni,

Widok nieco osobliwy ...

zaś tu przy szosie wyrósł las słupów elektrycznych.



Najbardziej jednak zaskoczyła mnie ciągnąca się na dość dużej przestrzeni uprawa słoneczników.

Tyleeee słoneczników!
Wysokie i suche badyle z suchą żółtą głową wyglądały osobliwie.

Z bliska już nie wyglądały najlepiej. Sucho wszędzie :-)
 Nie mogłam się nie zatrzymać na chwilę, by utrwalić ów widoczek :-)

Każdy pnie się w górę na ile może :-)
Nie przepadam za industrialnymi krajobrazami, ale połączenie natury z przemysłem tworzyło swoisty klimat. Po krótkiej sesji fotograficznej pojechałam dalej.

Sunflower, czyli słoneczny kwiat!
Dotarłam do szlabanu prowadzącego na teren wału przeciwpowodziowego. Na zegarze minęła 15-ta. Postanowiłam odpocząć chwilkę, a potem wracać. Zrobiłam jeszcze krótki przystanek, żeby rozejrzeć się wokół ...


W oczy rzucił mi się stary dąb,


a na jego korze pokaźnych rozmiarów huba. Uwieczniłam rzecz jasna wszystko  z myślą o moich kochanych pociechach spędzających niedzielne popołudnie z tatą i babcią.


Zadzwoniłam do przyjaciółki zapytać, co słychać ... i zostałam zaproszona na popołudniową kawę. Teraz to miałam motywację, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Wskoczyłam na rower i dalej przed siebie.


Od domu dzieliło mnie około 1,5 godziny jazdy. Wstąpiłam jeszcze na moment do kościółka w miejscowości Siedlce. Rzut okiem na stojący przed nim kasztanowiec ... i dalej przed siebie.


Wiatr jednak momentami uniemożliwiał szybką jazdę. Znaczna część trasy wiodła na terenie otwartym, gdzie wiatr hulał po polach na całego. Momentami miałam wrażenie, że stoję w miejscu, a przełożenia musiałam wybierać tak, jak bym wjeżdżała pod górę. Myśl o pysznej czekającej już na mnie kawie pchała mnie naprzód! Mimo wiatru i zmęczenia spowodowanego dłuższą przerwą w jeździe na rowerze w zamierzonym czasie dotarłam do celu. Dzięki wysiłkowi odczuwałam ogromną satysfakcję z pokonanego dystansu no i kawa smakowała wyjątkowo wybornie :-) Nie ma jak poruszać się nieco dla zdrowia, także tego psychicznego.

Jesień coraz bliżej ...
Po powrocie do domu około 18-ej nie zastałam nikogo. Mogłam zatem jeszcze doładować swe duchowe akumulatory wybierając się na niedzielną Mszę św. Tak pięknej niedzieli już dawno nie miałam! Bogu dzięki!!!

Nie trzeba jechać daleko, by odkryć coś ciekawego i ODPOCZĄĆ od zgiełku miasta ...
Mam nadzieję, że pogoda we wrześniu dopisze w kolejne weekendy i będę znów mogła zdać relację z rowerowej wycieczki. Do miłego usłyszenia!

Brak komentarzy: