środa, 4 września 2013

Biegiem do szkoły ...

No i zaczęło się! Za nami pierwszy szkolny dzwonek - dla R. ważne wydarzenie (rozpoczęcie klasy pierwszej), a dla Małej M. i mnie - kilka dodatkowych obowiązków od konieczności porannego zrywania się z łóżka począwszy. Jeszcze wczoraj byłam dobrej myśli, że mój grzeczny w szkole jak aniołek siedmiolatek dorósł już do tego, że jest taka pora dnia, kiedy trzeba przerwać zabawę i przygotować się do snu. Moje nadzieje jednak okazały się płonne, bo mimo tego, że ustaliłam z nim, co i jak po kolei robić będziemy, by najpóźniej ok. 20.30 położyć się spać R. nie bardzo miał ochotę ów plan zrealizować. Kosztowało mnie to wiele nerwów, tym bardziej, że do czasu powrotu taty o 20.20 (!) i musiałam sama walczyć z uporem i lenistwem naszego siedmiolatka. Na szczęście zaraz przekazałam pałeczkę mojej drugiej połówce, bo po całym dniu opieki padałam na nos ze zmęczenia. I tak czekało jeszcze na mnie mnóstwo obowiązków: włożenie garów do zmywarki, spakowanie szkolnej wyprawki, wyprasowanie odzieży dla trojga itp. A gdzie jeszcze czas na odpoczynek? Postanowiłam zawalczyć nieco o chwilę dla siebie. Z dwudziestu minut biegania musiałam zrezygnować ze względu na ulewę, ale gdy tylko tatuś zajął się dziećmi (kąpiel R. i uśpienie dwójki) ja - od niepamiętnych czasów - zasiadłam przed komputerem, by obejrzeć coś wartościowego. Przypadkowo natrafiłam na szwedzki dokument o młodej dziewczynie, która postanawia wstąpić do zakonu karmelitanek bosych. Film okazał się bardzo ciekawy i skłonił do refleksji (,,Nunan'', polski tytuł ,,Siostra''), a przede wszystkim pozwolił mi zregenerować nieco siły po ciężkim dniu ... Musiałam przecież nabrać sił przed szkolnym startem!

Ze snu wyrwał mnie budzik. Nie wiedziałam, co jest grane, ale trzeba było przygotować śniadanie, kanapki do szkoły, coś do picia w termosie .... no i pomóc moim pociechom w zebraniu się na czas. I tu znów straciłam nieco energii, bo choć wydawało mi się, że mój pierwszoklasista rozumie powagę sytuacji, okazało się, że potrzebuje dużo czasu na zjedzenie śniadania i toaletę poranną. Tym sposobem zamiast o 7.20 wystartowaliśmy jakiś kwadrans później i planowany poranny spacer do szkoły przypominał galop z torbami zawieszonymi na wózku Małej M. Tyle tylko, że nie miałam ochoty litować się nad krnąbrnym nieco ,,pierwszakiem'' i nie wyręczyłam go z niesienia tornistra. Zresztą już sama miałam co dźwigać i pchać.

Nasze zakupy na targu już w domu. UFF!
 Na szczęście do szkoły dotarliśmy na kilka minut przed dzwonkiem. UFF! W drodze powrotnej wstąpiłam z Małą M. na targowisko. Zakupiłyśmy mnóstwo warzyw i owoców. Dobrze, że miałam wózek, bo nie zatargałabym tego wszystkiego sama. Czas jednak zleciał tak szybko, że w domu zjawiłyśmy się o 10.15, co oznaczało, że znów za 1,5 znów czekał mnie marsz do szkoły. Wcześniej jeszcze musiałam wtargać na drugie piętro wszystkie zakupy plus 9 (złożonych) tekturowych pudeł, które wzięłam, żeby uporać się z porządkowaniem dziecięcych drobiazgów.

Mała M. pilnie wypełniała szufladę warzywami :-)
 Całe szczęście, że Mała M. chętnie przyłączyła się do rozpakowywania toreb, a potem sama układała je w pudle na warzywa i szufladzie lodówki. Przy okazji pogadałyśmy sobie o warzywach (które rosną pod ziemią, jak nazywa się część marchwi ponad korzeniem itp.). Najbardziej rozbawiła mnie, gdy poprosiła bym ja wraz z lalą sfotografowała, jak siedzi na kanapie z natką pietruszki w ręku niczym bukiet kwiatów!!!! Jak zawsze przekonałam się, że nawet zwykłe codzienne czynności mogą być okazją do tego, by wzbogacać wiedzę maluchów o świecie. Mała M. chętnie udzielała odpowiedzi na me pytania. Najbardziej podobała mi się, gdy dokładnie przyglądała się każdej marchewce, burakowi ..., a potem układała je precyzyjnie jedno warzywo przy drugim :-)

Mama w kuchni to Mała M. sama wymyśla sobie zabawy!
Zakupy gotowe, obiad z poprzedniego dnia, więc miałam nadzieję, że będę miała wolniejsze popołudnie, by zająć się dziećmi. Jednak musiałam zmienić plany, bo okulista zmienił termin wizyty ... Czekała nas ona właśnie wczoraj. Słoiki z obiadem wrzuciłam do plecaka, kilka planszówek do torby i pognałam z Małą M. do szkoły. Stamtąd zaprowadziłam R. do cioci R. (na popołudniowe rozgrywki:-)). Dzięki temu nasz siedmiolatek nie musiał aż tyle biegać po szkole, a ja mogłam na spokojnie pójść sama z naszą czterolatką do okulisty.

Sama wizyta przebiegła dość sprawnie choć początkowo pan doktor nie bardzo widział potrzebę kontroli wzroku Malej M. Obawiał się, czy nasza czterolatka da się zbadać ... i oznajmił, że nie wie, czy ona będzie potrafiła skomentować obrazek ... bo jeśli NIE to on nie będzie w stanie jej zbadać!!! Uspokoiłam pana doktora, że raczej nie będzie problemu, a chwilę później on sam się przekonał, że jego obawy były nieuzasadnione. Mała M. bowiem potrafiła bezbłędnie nazwać właściwie wszystkie wyświetlane na ekranie ikonki. Wszystkie czarno-białe, jak tort, ptaszek, samochód itp. Najbardziej mnie śmieszyło, gdy widząc dłoń na ekranie mówiła:

To jest ŁAPKA! :-)

KAŻDĄ ikonkę opisywała pełnym zdaniem, zaczynając od TO JEST ... Podczas późniejszego badania też zachowywała się wzorowo i pan okulista rzekł, że może przyjść znów za rok, skoro tak ładnie daje się badać! W samej poczekalni też zrobiła furorę wzbudzając zachwyt ,,babć'' swym szczerym uśmiechem, swoimi śmiesznymi powiedzonkami no i elegancką sukienką chyba też :-). Sama przyjemność pójść gdzieś z taką córką!

Po powrocie do domu dzieci załapały się na całe 12 minut jazdy na rowerze pod okiem taty, a ja w tym czasie pobiegałam po grobli. Potem czekały na mnie kolejne obowiązki: kąpiel dzieci, przygotowanie ubrań na kolejny dzień. Jeszcze , jakimś cudem, starczyło mi sił na czytanie dzieciom do snu. O 21-ej WRESZCIE mogłam odsapnąć. Zasiadłam przed komputerem i obejrzałam fragment filmu ,,Bezcenny dar'' (POLECAM!). Potem włączyłam nagranie rekolekcji, ale pamiętam tylko kawałek, bo zdrzemnęłam się nieco. To sygnał, że pora spać ... tym bardziej, że kolejny dzień znów zapowiadał się pracowicie.

Na koniec jeszcze jedna anegdotka:

Wczoraj jeszcze przed wyjściem do szkoły na szybko udzielałam krótkich porad naszemu siedmiolatkowi, typu: ,,Uważaj na schodach!'' itp. Nagle Mała M. sama od siebie takiej oto rady udzieliła swemu starszemu bratu:

,,... A jak ktoś Ci pokaże język to powiedz mu: nie wystawiaj języka, bo Ci krowa nasika.'',

a zaraz potem upewniła się:

,,Dobra, R. Powiesz tak???''

Rozbawiła mnie tym bardzo!

Brak komentarzy: