czwartek, 1 sierpnia 2013

Z dzieckiem na łodzi ...

Witam po dłuższej przerwie ... Aż trudno uwierzyć, że to już 250-y wpis na moim blogu !!! Dziś wyjątkowo wakacyjny wpis z pokładu żaglówki. Dołączam zatem relację z czwartkowego pływania ... Najpierw tekst, a w wolnej chwile wzbogacę go fotkami. Zapraszam!

Dzisiejszy dzień spędziliśmy w większości na wodzie. Wybraliśmy się bowiem na przystań, skąd wypożyczyliśmy łódkę żaglową. Co prawda nie udało nam się wypłynąć szybko, ale pięć pełnych godzin samego pływania to i tak wystarczająca dawka pływania na dobry początek. Tym bardziej, że towarzyszyła nam Mała M., dla której było to pierwsze chyba zetknięcie się z żeglowaniem.

Szkoda, że nie udało się nam nakłonić R. Już od rana jakoś nie bardzo miał nastrój. Najpierw odmawiał zjedzenia śniadania, a potem – gdy tylko babcia stwierdziła, że zostaje w domu – R. nie chciał jechać z nami. Wolał łapać żabki na łące. Namawialiśmy go wielokrotnie, ale uparcie trwał przy swoim. Został zatem z Babcią.

Zameldowaliśmy się u bosmana ok.11.30, ale nasz rejs rozpoczęliśmy dopiero ok.12.45. Dużo czasu zajęło przygotowanie łódki, a najgorsze jest to, że gdy już mieliśmy założone olinowanie i przygotowane żagle okazało się, że łódka stoi na mieczu … i nie da się nią ruszyć. Bosman dał inną łódkę, ale ją też trzeba było sobie przygotować do rejsu. Na szczęście Mała M. cierpliwie czekała ze mną w okolicy pomostu, podśpiewując sobie lub rozmawiając z dwiema lalkami, które zabrała ze sobą. Zdążyłyśmy jeszcze się posilić na brzegu i gdy tylko łódka była gotowa, weszłyśmy na pokład.


Małej M. od razu się spodobało na łodzi. Wzięliśmy kabinówkę, żeby mogła schować się tam nasza mała żeglarka w razie zmiany pogody albo zdrzemnąć się w trakcie rejsu. Jednak mało tam przebywała, bo pogoda była iście żeglarska (bez deszczu). A po drugie – próbowała kilka razy się zdrzemnąć, ale nowe wrażenia chyba nie pozwalały jej zasnąć. Wszystko chciała widzieć, więc siedziała z nami w kokpicie. Czasem tylko schodziła do kabiny (odwiedzić WC w postaci swego nocniczka!) albo pobawić się chwilkę lalkami. Świetnie znosiła panujące na łodzi warunki – kołysanie, ograniczona przestrzeń, itp. Były może dwie chwile, kiedy wspominała o swoim bracie i chciała wracać do babci, ale potem szybko zapominała i dalej dzielnie płynęła powtarzając nam, że jej się na łódce bardzo podoba!!!

Wielkim przeżyciem były dla niej chwile, kiedy tata pozwolił jej trzymać rumpel steru i talię (linę sterującą bomem głównego żagla) … Była DUMNA i uśmiechnięta od ucha do ucha. Raz nawet w tym momencie, gdy Mała M. była małą panią kapitan :-) zobaczyli ją mijający nas żeglarze i nie mogli wyjść z zachwytu, jaką mamy na pokładzie małą żeglarkę!

Mała M. przy sterze w kapoku w myszki :-)
Oczywiście, nasza czterolatka zaraz bardzo pewnie poczuła się przy sterze i domagała się, by tata pozwolił jej samodzielnie prowadzić łódkę, tłumacząc:

Ja już wiem, jak się prowadzi łódkę!

Ogromnie się cieszę, że Mała M. połknęła żeglarskiego bakcyla. Sama zawsze marzyłam o żeglowaniu. Moje marzenie spełniłam mając lat 30, a patent zdobyłam jakieś 6 lat później. Dziś zmartwiłam się nieco, wsiadając na pokład łodzi, że nic już prawie nie pamiętam z kursu, ale po kilku godzinach pływania poczułam się nieco pewniej, gdyż pewne terminy i manewry zaczęły mi się przypominać. Mam nadzieję, że Mała M. w moim wieku będzie już wytrawną żeglarką!!!

PŁYNIEMY!!!


Przez cały rejs uważnie słuchała, co mówimy i co robimy …. Wychwyciła nawet niektóre z komend, bo w pewnym momencie, wołała do mnie:

Mamo, luzuj … (zamiast luzuj szota)

albo używała słowa ,,zwrot''.

Bystra z niej dziewczynka!!!

Dla mnie dzisiejszy rejs był wspaniałą okazją do tego, by zrelaksować się na łonie natury … Mogłam także odpocząć od gotowania i innych domowych obowiązków. Nikt nie wołał: Mamo, jeść! … Nie trzeba było stać przy garach ….. TEGO mi było trzeba! Kanapki z żółtym serem i ogórkiem, dwa soki owocowe oraz zakupione po drodze pyszne drożdżówki z wiśniami zupełnie wszystkim wystarczyły. Po zakończeniu rejsu zatrzymaliśmy się jeszcze na kawie i zjedliśmy po gofrze z owocami. Taki słodki akcent!

Łącznie nasza wyprawa trwała jakieś 7h. Dla mnie jednak zaczęła się już po opuszczeniu domu. Nigdzie się nie spieszyłam, nawet oczekiwanie na wypłynięcie mi się nie dłużyło. Grunt, że była wokół woda, lasy, jachty … i my. Sam akwen – duży i piękny. Płynęliśmy sobie spokojnie przed siebie po drodze mijając czasem wysepki, przepychając się przez urokliwe przesmyki, itp. Czasem zbliżaliśmy się do szuwarów czy porośniętych lasami brzegów. Wokół nieliczne ośrodki wypoczynkowe, więc dużo zieleni i cisza przerywana tylko pluskiem wody … Takie odgłosy zwykle Mała M. komentowała słowami:

OOOO! Woda gada!!!

Wszystko obserwowała uważnie. Pokazywałam jej przelatujące nad głowami kormorany (chyba) i mewy. Podziwiałyśmy także unoszące się na falach łabędzie, których obecność na wodzie Mała M. wyraziła słowami:

Rodzina łabędzi płynie!

Oczywiście, śledziła także ruch na wodzie z kokpitu lub przez okienka pod pokładem. Płynięcie z Małą M. było dla nas wielką FRAJDĄ! Dla niej zapewne też, bo gdy tylko wsiadła do wozu, zasnęła … i nie przeszkodziło jej we śnie nawet wniesienie jej po schodach …. Śpi snem sprawiedliwego :-) Jutro zapewne rano zda babci i swemu bratu relację z rejsu.

To także część naszej dzielnej załogi!!!

Dzisiejsze pływanie było dla mnie także okazją do obserwacji ptaków i utrwalania na zdjęciach piękna przyrody. Pomimo tego, że aktywnie brałam udział w kierowaniu łodzią (stąd jedna ręka stale zajęta trzymaniem liny), udało mi się zrobić kilka fotek. Już niebawem chętnie się nimi podzielę!


Tak tłocznych miejsc jak to w tle tutaj niewiele .. za to ŁABĘDŹ pierwsza klasa!!!

Do miłego usłyszenia!!!

Brak komentarzy: