Dzisiejszy dzień
spędziliśmy w większości na wodzie. Wybraliśmy się bowiem na
przystań, skąd wypożyczyliśmy łódkę żaglową. Co prawda nie
udało nam się wypłynąć szybko, ale pięć pełnych godzin samego
pływania to i tak wystarczająca dawka pływania na dobry początek.
Tym bardziej, że towarzyszyła nam Mała M., dla której było to
pierwsze chyba zetknięcie się z żeglowaniem.
Szkoda, że nie
udało się nam nakłonić R. Już od rana jakoś nie bardzo miał
nastrój. Najpierw odmawiał zjedzenia śniadania, a potem – gdy
tylko babcia stwierdziła, że zostaje w domu – R. nie chciał
jechać z nami. Wolał łapać żabki na łące. Namawialiśmy go
wielokrotnie, ale uparcie trwał przy swoim. Został zatem z Babcią.
Zameldowaliśmy się
u bosmana ok.11.30, ale nasz rejs rozpoczęliśmy dopiero ok.12.45.
Dużo czasu zajęło przygotowanie łódki, a najgorsze jest to, że
gdy już mieliśmy założone olinowanie i przygotowane żagle
okazało się, że łódka stoi na mieczu … i nie da się nią
ruszyć. Bosman dał inną łódkę, ale ją też trzeba było sobie
przygotować do rejsu. Na szczęście Mała M. cierpliwie czekała ze
mną w okolicy pomostu, podśpiewując sobie lub rozmawiając z
dwiema lalkami, które zabrała ze sobą. Zdążyłyśmy jeszcze się
posilić na brzegu i gdy tylko łódka była gotowa, weszłyśmy na
pokład.
Małej M. od razu
się spodobało na łodzi. Wzięliśmy kabinówkę, żeby mogła
schować się tam nasza mała żeglarka w razie zmiany pogody albo
zdrzemnąć się w trakcie rejsu. Jednak mało tam przebywała, bo
pogoda była iście żeglarska (bez deszczu). A po drugie –
próbowała kilka razy się zdrzemnąć, ale nowe wrażenia chyba nie
pozwalały jej zasnąć. Wszystko chciała widzieć, więc siedziała
z nami w kokpicie. Czasem tylko schodziła do kabiny (odwiedzić WC w
postaci swego nocniczka!) albo pobawić się chwilkę lalkami.
Świetnie znosiła panujące na łodzi warunki – kołysanie,
ograniczona przestrzeń, itp. Były może dwie chwile, kiedy
wspominała o swoim bracie i chciała wracać do babci, ale potem
szybko zapominała i dalej dzielnie płynęła powtarzając nam, że
jej się na łódce bardzo podoba!!!
Wielkim przeżyciem
były dla niej chwile, kiedy tata pozwolił jej trzymać rumpel steru
i talię (linę sterującą bomem głównego żagla) … Była DUMNA
i uśmiechnięta od ucha do ucha. Raz nawet w tym momencie, gdy Mała
M. była małą panią kapitan :-) zobaczyli ją mijający nas
żeglarze i nie mogli wyjść z zachwytu, jaką mamy na pokładzie
małą żeglarkę!
Oczywiście, nasza czterolatka zaraz bardzo pewnie
poczuła się przy sterze i domagała się, by tata pozwolił jej
samodzielnie prowadzić łódkę, tłumacząc:
Mała M. przy sterze w kapoku w myszki :-) |
Ja już wiem, jak się prowadzi
łódkę!
Ogromnie się
cieszę, że Mała M. połknęła żeglarskiego bakcyla. Sama zawsze
marzyłam o żeglowaniu. Moje marzenie spełniłam mając lat 30, a
patent zdobyłam jakieś 6 lat później. Dziś zmartwiłam się
nieco, wsiadając na pokład łodzi, że nic już prawie nie pamiętam
z kursu, ale po kilku godzinach pływania poczułam się nieco
pewniej, gdyż pewne terminy i manewry zaczęły mi się przypominać.
Mam nadzieję, że Mała M. w moim wieku będzie już wytrawną
żeglarką!!!
PŁYNIEMY!!! |
Przez cały rejs
uważnie słuchała, co mówimy i co robimy …. Wychwyciła nawet
niektóre z komend, bo w pewnym momencie, wołała do mnie:
Mamo, luzuj …
(zamiast luzuj szota)
albo używała
słowa ,,zwrot''.
Bystra z niej
dziewczynka!!!
Dla mnie dzisiejszy
rejs był wspaniałą okazją do tego, by zrelaksować się na łonie
natury … Mogłam także odpocząć od gotowania i innych domowych
obowiązków. Nikt nie wołał: Mamo, jeść! … Nie trzeba było
stać przy garach ….. TEGO mi było trzeba! Kanapki z żółtym
serem i ogórkiem, dwa soki owocowe oraz zakupione po drodze pyszne
drożdżówki z wiśniami zupełnie wszystkim wystarczyły. Po
zakończeniu rejsu zatrzymaliśmy się jeszcze na kawie i zjedliśmy
po gofrze z owocami. Taki słodki akcent!
Łącznie nasza
wyprawa trwała jakieś 7h. Dla mnie jednak zaczęła się już po
opuszczeniu domu. Nigdzie się nie spieszyłam, nawet oczekiwanie na
wypłynięcie mi się nie dłużyło. Grunt, że była wokół woda,
lasy, jachty … i my. Sam akwen – duży i piękny. Płynęliśmy
sobie spokojnie przed siebie po drodze mijając czasem wysepki,
przepychając się przez urokliwe przesmyki, itp. Czasem zbliżaliśmy
się do szuwarów czy porośniętych lasami brzegów. Wokół
nieliczne ośrodki wypoczynkowe, więc dużo zieleni i cisza
przerywana tylko pluskiem wody … Takie odgłosy zwykle Mała M.
komentowała słowami:
OOOO! Woda gada!!!
Wszystko
obserwowała uważnie. Pokazywałam jej przelatujące nad głowami
kormorany (chyba) i mewy. Podziwiałyśmy także unoszące się na
falach łabędzie, których obecność na wodzie Mała M. wyraziła
słowami:
Rodzina łabędzi płynie!
Oczywiście,
śledziła także ruch na wodzie z kokpitu lub przez okienka pod
pokładem. Płynięcie z Małą M. było dla nas wielką FRAJDĄ! Dla
niej zapewne też, bo gdy tylko wsiadła do wozu, zasnęła … i nie
przeszkodziło jej we śnie nawet wniesienie jej po schodach …. Śpi
snem sprawiedliwego :-) Jutro zapewne rano zda babci i swemu bratu
relację z rejsu.
To także część naszej dzielnej załogi!!! |
Dzisiejsze pływanie
było dla mnie także okazją do obserwacji ptaków i utrwalania na
zdjęciach piękna przyrody. Pomimo tego, że aktywnie brałam udział
w kierowaniu łodzią (stąd jedna ręka stale zajęta trzymaniem
liny), udało mi się zrobić kilka fotek. Już niebawem chętnie się
nimi podzielę!
Do miłego usłyszenia!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz