niedziela, 4 sierpnia 2013

Pierniki, planety i smok, czyli spacerkiem po Toruniu ...

Po dniu odpoczynku od wędrowania i zwiedzania wybraliśmy się na wycieczkę do Torunia. Tym razem mieliśmy już plan, co mniej więcej zwiedzać będziemy. Tym razem ja wzięłam się za przygotowania.
Wstałam ok.6-ej. Zrobiłam kanapki, zabrałam soki, ubrania na zmianę. Dla odmiany poprosiłam mą drugą połowę o zrobienie śniadania i (o dziwo!) na  stole pojawił się pyszny twarożek z suszoną aronią. Muszę częściej wpadać na takie pomysły, bo okazuje się, że panowie też potrafią coś smacznego przygotować :-)



Około 9.30 wyruszyliśmy do Torunia. Droga dobra, choć kręta nieco, ale przynajmniej mija się centrum Bydgoszczy i przejeżdża przez długi most na Wiśle, zwany Fordońskim. Do celu dojechaliśmy po godzince chyba. Wcześniej zarezerwowałam już miejsca w Żywym Muzeum Piernika. Chciałam koniecznie, by dzieci miały okazję zobaczyć i własnymi rączkami zrobić toruński specjał.



Muzeum to warte jest polecenia. Można tu bowiem poznać tajniki toruńskich pierników. W starym domu wchodzi się po drewnianych schodach do dużej sali, gdzie na ścianach narysowane są rośliny, z których pozyskiwane są przyprawy nadające smak toruńskim piernikom. Są także foremki z różnymi motywami, za pomocą których można wyciskać pierniki o przeróżnych kształtach i wzorach. Są także zgromadzone tu narzędzie potrzebne przy pracy, piec do wypiekania (nowoczesny co prawda, ale obudowany kamieniem). Wszystko ma tu swój smaczek! Zaraz na początku pokazu wszyscy stają w kole (i duzi i mali) i powtarzając za mistrzem piekarskim słowa przysięgi obiecują, że sekretów wypieków nikomu nie zdradzą ani gorącego piernika zaraz po wyjęciu z pieca nie zjedzą. Potem wszyscy zgromadzeni poznają recepturę i uczestniczą w przygotowaniu piernikowego ciasta sypiąc mąkę, przesiewając ją przez sito czy rozgniatając w moździerzu aromatyczne przyprawy, z których zapachem wszyscy zostali wcześniej zapoznani przez piernikową wiedźmę (tylko z nazwy wiedźmę przypominającą).




Prowadzący pokaz chyba rozpoznał w R. miłośnika eksperymentowania w kuchni i poprosił go o utarcie przypraw w moździerzu. Żartował przy tym, że czeladnik zawsze robi to z uśmiechem na twarzy i od tego czasu nasz siedmiolatek z przyklejonym do twarzy uśmiechem trzaskał cynamonową laskę, pieprz i inne przyprawy. Oboje prowadzący cały czas opowiadają o procesie wyrabiania pierników; tym razem na przemian po polsku (a raczej miejscami staropolsku) i po angielsku, bo kilku obcokrajowców także uczestniczyło w naszym spotkaniu.



Po egzaminie (niektórzy zostali odpytani z wiedzy o piernikach i ich pieczeniu) wszyscy zostali zaproszeni do stołów, gdzie czekały już wałki, pędzle do smarowania ciasta olejem, drewniane nożyki do przycinania ciasta. Wiedźma krok po kroku informowała nas, co mamy robić, bacznie obserwując, czy wszyscy czeladnicy słuchali jej poleceń. Wszelkie niedociągnięcia komentowała żartobliwie, sprawiając, że wszyscy dobrze się bawili. I po kolei każdy rozwałkowywał kawałek ciasta, potem smarował ów placek olejem, wyciskał nań wzór, odkrajał resztki ciasta i na blachę.


W międzyczasie, gdy piekły się pierniki, wiedźma umoczywszy gęsie pióro w atramencie wypisywała dzieciom certyfikaty potwierdzające nabycie umiejętności czeladnika-cukiernika. Największą frajdą było otrzymanie gotowego wypieku. Tu jednak radość okazała się ciut przedwczesna, zwłaszcza w przypadku Martusi, która już nie mogła doczekać się własnoręcznie zrobionego smakołyku. Nasz kucharski mistrz orzekł, że nikt rąk nie umył przed robotą, więc piernika jeść nie można, no i że to pamiątka, a w Toruniu pamiątek się nie jada.

Równo w południe, po godzinnym pokazie, wyruszyliśmy dalej. Na 13-tą bowiem umówiliśmy się w Piwnicach (15 km od Torunia) na oglądanie obserwatorium astronomicznego UMK w Toruniu, które szczyci się największym radioteleskopem w Polsce. Czasza jego mierzy bowiem 32 metry. Obok jest drugi, mniejszy. Widzieliśmy je ostatnio przez płot, a teraz nadarzyła się okazja, by obejrzeć je z bliska.


Oprócz nas znalazło się jeszcze kilka rodzin. Po wykupieniu biletów rozpoczęliśmy zwiedzanie z pracownikiem obserwatorium, młodym magistrem, który w bardzo przystępny sposób dzielił się swą wiedzą. Bardzo podobało mi się to, że miał na uwadze dzieci i trudne fakty przedstawiał w sposób często obrazowy czy przytaczając możliwe do wykonania czy wyobrażenia sobie eksperymenty. 



Obserwatorium mieści się w liczącym sobie ponad 60 lat parku i dzieli się na dwie części, z teleskopami optycznymi i radioteleskopami. W takiej też kolejności je zwiedzaliśmy. Najpierw zobaczyliśmy najstarszy teleskop optyczny ważny w rozwoju astronomii, który przywieziony ze Lwowa zapoczątkował owo obserwatorium. Tu usłyszeliśmy nieco o tym, co nam daje obserwacja gwiazd i jakie dane możemy poprzez takie obserwacje uzyskać. 

Dla R. była to zapewne nowość, dla mnie w dużym stopniu również. Potem pan rozsunął czaszę i pokazał, jak ustawić teleskop do obserwacji. Nie lada atrakcją było podejście pod czaszę tego ogromnego radioteleskopu. Słońce prażyło aż ciężko było wytrzymać, ale rozmiar teleskopu robił wrażenie. Coś niesamowitego! Duży teleskop akurat nie pracował, więc mieliśmy okazję zajrzeć nawet do sterowni radioteleskopu. Nie można było niestety pokazać nam, jak się nim steruje. 

Spacerując po parku na terenie obserwatorium widzieliśmy zminiaturyzowany model Układu Słonecznego, którego części rozmieszczone były w takiej skali, w jakiej występują w rzeczywistości. Dopiero tu uzmysłowiłam sobie ogrom kosmosu … Ostatnią z planet znaleźliśmy dopiero przy bramie prowadzącej do radioteleskopu. Niesamowite!

Cała wycieczka trwała 2h. Solidna dawka astronomii dla każdego!

Upał dawał się już nam we znaki. Wróciliśmy do auta i zjedliśmy po kanapce, a nade wszystko uzupełniliśmy braki płynów. Szybko wskoczyliśmy do wozu i ruszając … usłyszeliśmy głuchy huk. Uderzyliśmy bowiem w drzewo tuż za nami. Na szczęście tylko pogięła się blacha i rozbiliśmy tylny reflektor. No cóż … Zdarza się. Całe szczęście, że mogliśmy kontynuować wycieczkę.

Wróciliśmy do Torunia, gdzie spacerkiem wędrowaliśmy w kierunku centrum w poszukiwaniu jakiegoś baru. Wybraliśmy knajpę ,,Smocze oko'' niedaleko ruin zamku. Śmieszny smoczy wystrój, a jedzenie dość smaczne. Dzieci zjadły po naleśniku z truskawkami i twarogiem w polewie wiśniowej z odrobiną bitej śmietany, a ja - ryż z kurczakiem w sosie słodko-kwaśnym z surówką. Smaczne, choć porcja nie za duża, taka w sam raz. Najedzeni mogliśmy dalej odkrywać piękno toruńskiej starówki. Pierwsze odkrycie czekało na nas tuż za barem, gdzie na rogu leżał smok … To pamiątka, która przypomina, że dawno temu dwie osoby widziały tu latającego smoka. Bardzo mi się spodobało to miejsce!

Dalej udaliśmy się w stronę Planetarium i mieszczącego się nieopodal Muzeum Podróżników im. Tony'ego Halika. Niestety czasu za mało na zwiedzenie muzeum, więc poszliśmy do Planetarium na ostatni już dziś seans pt. ,,Makrokosmos''. Zasiedliśmy w wygodnych fotelach i obserwowaliśmy seans wyświetlany na czaszy kopuły. Spektakl, trwający około 45 minut, był bardzo ciekawy i raczej dla dzieci zrozumiały. Obrazy zapewne robiły wrażenie … bo Mała M. po pewnym czasie domagała się opuszczenia planetarium. Mówiła, że się bała … Chcieliśmy jeszcze zwiedzić dwie interaktywne wystawy, ale po zakończeniu seansu planetarium zamykano. Kolejnym razem może uda się je obejrzeć. Warto zapewne, bo bardzo ciekawa była wystawa w planetarium, którą można było obejrzeć oczekując na seans (meteoryty, makieta lądowania na Księżycu itp.)

Dalej znów obok ratusza, minęliśmy Kopernika na pomniku, odwiedziliśmy katedrę św. Janów z chrzcielnicą, gdzie ochrzczono naszego genialnego astronoma. Na wieży słynny Zegar Flisaczy, zwany też Palcem Bożym, z jedną wskazówką (w kształcie palców), która kiedyś regulowała pracę flisaków na Wiśle.

Było już dość późno i nie bardzo dało się zwiedzać katedry z przewodnikiem, który miałam. Korzystając jednak z niego szybko zorientowaliśmy się na mapie, gdzie nasz parking … i spacerkiem, korzystając z powiewów chłodniejszego powietrza znad Wisły, powędrowaliśmy dalej wzdłuż Bulwaru Filadelfijskiego. Podziwialiśmy statki-restauracje, majestatycznie rozpięte nad Wisłą mosty (3 w polu widzenia, w tym jeden kolejowy!) i fragmenty murów miejskich z przepiękną Basztą Mostową. Tyle tu jeszcze do zwiedzania, że znów tu wrócimy.

Pełni wrażeń około 21.30 wróciliśmy do domu ... Nie wiedziałam, że Toruń to takie piękne i obfitujące w różnorakie atrakcje miasto. Warto było tu przyjechać!!!


Brak komentarzy: