wtorek, 6 sierpnia 2013

Moczymy nóżki ...

Dziś postanowiliśmy zostać na miejscu, by skorzystać ze słońca i wody. Już o 9-ej słońce paliło niemiłosiernie, ale zanim dotarliśmy nad wodę (choć to blisko nas) było po 11-ej. Zabrałam koc, kąpielówki, ręczniki, coś do przegryzienia plus wodę i pomaszerowałam z dziećmi nad brzeg jeziora. Tak się wszystkim tu spodobało, że spędziliśmy nad wodą prawie 2h. Gdyby nie pora obiadowa, siedzielibyśmy dalej.

Dzieci były zachwycone. Piaszczysta skarpa, czyściuteńka i dość ciepła woda … czego nam więcej trzeba? Oboje szybciutko wskoczyli w kąpielówki i do wody … Mała M. spacerowała sobie w wodzie uśmiechnięta od ucha do ucha. Wspólnie wyławiałyśmy najpierw różne skarby (muszle po ślimakach, kamyczki, kawałki dryfującego drewna, skrawki kory itp.), a potem dałam jej butelkę i kubek …. i nasza czterolatka przelewała jezioro do butli !!! Wreszcie mogłam zasiąść na kocu i obserwować jej poczynania.

R. zaś wyznaczył sobie za cel złapanie małej rybki, których całe ławice pływały tuż przy brzegu. Próbował to czynić na różne sposoby: do ręki, do butelki i do kubka. Niestety, nie powiodło się. Potem na szczęście znalazł sobie inne zajęcia: szukanie skarbów w wodzie i zabawy w piasku.

Obojgu jednak chyba najbardziej spodobały się zabawy nad brzegiem jeziora, gdy dołączyli do nas gospodarze z dwoma psami. Mieli okazję zobaczyć, jak czworonogi świetnie pływają. ,,Staruszek'' Kapsel pływał jak szalony za wrzuconym do wody kijem, zaś jego młodszy kolega pobierał dziś pierwszą lekcję aportowania w wodzie. Śmiesznie było bardzo! Filuś bowiem ciut nie miał ochoty się moczyć, a po kijek płynął tylko wtedy, gdy rzeczywiście był blisko brzegu. Szło mu jednak świetnie! Mała M. była zachwycona i piszczała z radości!

Dzięki naszym gospodarzom miałam także dziś okazję wraz z dziećmi zobaczyć na własne oczy rybę o wdzięcznej nazwie koza, malutkiego raka chodzącego wspak i ślimaka – błotniarkę stawową. Wszystkie te cuda wyłowił dla nas i opowiedział nam o nich nasz gospodarz. HURA!!!!


A co do piesków to wspomnę jeszcze o Małej M. Ona ciągle się wokół nich kręci, nawet przy domu. Głaszcze je, mówi do nich, nawet swoją lalkę im przyniosła i dawała im, by powąchały sobie :-) Najśmieszniej było, gdy kilka dni temu rzuciła jednemu piłkę i zawołała:

RAPORTUJ!!!!

zamiast aportuj. Rozbawiła mnie tym bardzo. Mądra z niej dziewczynka, skoro wie, co to aportowanie, a że tata ciągle siedzi przy komputerze i pisze RAPORTY do pracy … to Małej M. się pomyliło nieco :-)

Dziś też nad wodą wołała:

Filek, RAPORTUJ! :-)

Jutro znów zabiorę dzieci nad wodę i sama może wreszcie popływam w jeziorze. To chyba najlepszy sposób na przetrwanie upału!!!

Po obiedzie znów ciągnęło mnie nad wodę. Wypożyczyliśmy rowerek i popłynęliśmy znów przed siebie. Tym razem w lewo od naszej zatoczki. Jak przyjemnie było! Wiał lekki wiaterek, czuło się chłód od wody, a gdy tylko chciałam bardziej się schłodzić, wystawiałam stopy za burtę.

Płynęliśmy wzdłuż brzegów porośniętych lasami, głównie iglastymi i trzcinami. Często mijaliśmy liście na wodzie z żółtymi kwiatami. Nad głowami i tuż nad taflą jeziora unosiły się ważki.

Dotarliśmy także do zatoczek, gdzie – gdy przestawało się pedałować – panowała cisza … jakiej dawno nie słyszałam. Żadnego hałasu … tylko dziwne odgłosy ptaka, który za chwilę zerwał się do lotu i pędził przed nami tuż nad wodą.

Po drodze mijaliśmy też kilka wysepek. Na brzegu jednej z nich się zatrzymaliśmy i poszliśmy zwiedzać nieznany nam ląd. Szybko jednak zawróciłam z Małą M., bo trzeba było przedzierać się przez wysokie trawy. Gdy wylądował mi na ręce kleszcz, zawróciłam i zamiast wędrować, usiadłam z Małą M. na tyłach rowerka i moczyłyśmy stopy. Ach jak nam dobrze było! Panowie wrócili niebawem mówiąc, że pełno tu pająków, a na drzewach ślady działalności bobrów. Ciekawe zatem miejsce!

I tak płynęliśmy sobie przez 3.5 h. Widzieliśmy kilka sunących po wodzie łodzi motorowych (coś dla R.). Jedna z nich nawet ciągnęła śmiałka na nartach wodnych. Żałowałam, że zapomniałam naładować akumulator, bo nie mogłam robić zdjęć. Kilka na szczęście mam.

Miło się płynęło … R. z tatą pedałował i nawigował, a my z Małą M. - jak na prawdziwe damy przystało – podziwiałyśmy widoki i zachwycałyśmy się pięknem przyrody. Po 2,5 h pływania Mała M. rozłożyła się wygodnie i zasnęła na rowerku. Dobrze jej się spało, gdy wokół się wszystko bujało :-) Obudziła się o 20-ej, gdy przycumowaliśmy do brzegu.

I tak na pływaniu rowerkiem i moczeniu nóżek minął nam dzień!


Brak komentarzy: