niedziela, 18 sierpnia 2013

Do Kłodzka na bitwę ... i nie tylko

Po piątkowym odpoczynku, aktywnym mimo wszystko, bo Mała M. pobierała pierwsze lekcje jazdy na rowerku z bocznymi kółkami, a R. testował nowe hamulce w swoim rowerze, znów ciągnęło nas gdzieś przed siebie. Tym razem za cel wycieczki obraliśmy Kłodzko. Wybieraliśmy się tam od kilku lat, ale jakoś nie udało nam się tam dotrzeć.


Zachęciły nas odbywające się tam Dni Twierdzy Kłodzkiej, a szczególnie odbywająca się dziś inscenizacja bitwy. I tak aktywnie spędziliśmy cały dzień. Wyruszyliśmy bowiem o 10, a wróciliśmy o 21, czyli 13 godzin. My już chyba na krótkie wycieczki nie umiemy jeździć :-) Z drugiej strony, pogoda była słoneczna, impreza ciekawa, dzieci grzeczne, więc nie było powodów do pośpiechu. I tak nie udało nam się zobaczyć wielu miejscowych atrakcji, więc znów mamy powód, by powrócić do Kłodzka za jakiś czas ...



Przygotowania rozpoczęłam tuż po 7-ej, szybko robiąc kanapki na drogę, pożywne śniadanie na dobry początek dnia i pakując odzież na wypadek zmiany pogody i z myślą o zwiedzaniu twierdzy w Kłodzku. Kanapki niestety słabo ,,wchodziły'' zapewne z powodu upału, ale bluzy podczas wędrowania po podziemnych zakamarkach twierdzy bardzo się przydały.


Na miejsce dotarliśmy około 11.30. Zdążyliśmy dotrzeć na rynek, gdzie właśnie - przed ratuszem - odbywała się inscenizacja zatytułowana ,,Kłodzko w przededniu wojny prusko - austriackiej w 1866 roku.'' Nie bardzo wiedziałam, co dokładnie dziać się będzie, ale przygotowałam Małą M., że będą przystojni wojacy w mundurach i panie w pięknych sukniach ... I tak też było. Na stopniach prowadzących do ratusza pojawił się pan objaśniający, co działo się w danej chwili, a już za chwilę naszym oczom ukazali się oficerowie w pięknych mundurach na koniach, a potem damy w sukniach z minionych epok. Niecodzienny to widok!


Inscenizacja rozpoczęła się od przeglądu wojsk dokonywanej przez pruskiego żołnierza. Dla dorosłych odgrywane sceny były ciekawe i zrozumiałe, ale dzieciom szybko się znudziły. Mam nadzieję, że mimo tego, że widziały tylko fragment, coś zapadło im w pamięć i jakieś wrażenia pozostaną :-)


W międzyczasie R. z tatą rozmawiali z jednym z uczestników inscenizacji, który ciekawie opowiadał o swym stroju i uzbrojeniu. Miło było popatrzeć i posłuchać owego pana, który do najmłodszych już nie należał, ale miał pasję, z którą i z nami się podzielił ...


Po zaopatrzeniu się w napoje, poszliśmy w kierunku twierdzy. Dziś można było za darmo zwiedzać górne jej bastiony, co uczyniliśmy. Zainteresowała nas jednak możliwość przejścia się podziemnymi chodnikami minerów, którzy w dawnych czasach owe labirynty wykorzystywali do wysadzania dzieł nieprzyjaciela.


Udało nam się zdobyć bilety i o 13.15 z przewodnikiem udaliśmy się we troje na zwiedzanie podziemnych korytarzy. Dzieciom do piątego roku życia - wstęp wzbroniony, więc Mała M. niepocieszona została z babcią. Bardzo chciała iść, ale po zwiedzeniu owego labiryntu stwierdziłam, że szybko by jej owo chodzenie podziemnymi korytarzami znudziło, a i przestraszyć by się mogła. Pójdzie z nami za rok ...


 Dziś powędrowała z nami po bastionach i tarasach, skąd rozpościerała się imponująca panorama Kłodzka i okolic, aż po Góry Stołowe.



Samo zwiedzanie, mimo dość liczebnej grupy, było ciekawym punktem naszej wycieczki. Oprowadzający, w stylowym mundurze grenadiera, z poczuciem humoru i z zacięciem opowiadał nam o chodnikach minerskich, pruskich żołnierzach, którzy w nich służyli (i po 12 h dziennie przez 7 dni w tygodniu), sposobie walki itp. Robił to w sposób obrazowy i często sięgając po dowcipny komentarz czy trafną puentę, dzięki czemu przyjemnie się słuchało, a i ciut się można było z historii dowiedzieć. Dzięki temu zapamiętałam m.in. że rekrutowano do pruskiej armii już 14-latków, którzy mieli przed sobą 20 lat służby w ciężkich warunkach.


Ze względu na możliwość zaprószenia ognia, pracowali w absolutnych ciemnościach, korytarze w tej matni rozpoznawali ,,czytając'' ich nazwy czy oznaczenia na tabliczkach pisane językiem Braille'a, zaś egzamin na wojaka polegał na tym, że w takiej ciemności oficer ukrywał kapelusz lub but, a zadaniem rekruta było jego odnalezienie w wyznaczonym czasie. A kary były srogie ... od 20 do 450 batów w plecy. Ciarki przeszły mi po plecach. Okrutne metody i ciężkie czasy.



Zwiedzanie polegało głównie na przemierzaniu labiryntu ścieżek, których pokonanie nie wymagało specjalnych umiejętności (spokojnie zmieścić się tam mogła osoba do 175 cm!). Chodniki były oświetlone i choć czasem prowadzący puszczał nas samych (jako grupę) to zawsze było bezpiecznie i zabawnie. Zdarzało się bowiem, że nagle gasło na moment światło albo mijająca nas pod prąd pani pytała, czy my z tej wycieczki z ubiegłej środy :-) R. bardzo się owo zwiedzanie podobało. Czasem dla upewnienia się, czy słucha prowadzącego pytałam o pewne rzeczy. Zazwyczaj wiedział, o czym mowa, a jeśli nie to na bieżąco krótko mu objaśnialiśmy co trzeba. Miałam wówczas pewność, że czegoś nowego się dowiedział ...


Widać było, że to podziemne wędrowanie przypadło mu do gustu, bo reagował śmiechem na zabawne hasła prowadzącego ... Najbardziej zapewne zapadła mu w pamięć przeprawa przez dwa wąskie i najniższe korytarze, którymi przyszło nam się przeciskać. Wysokość do stropu - 90 cm! Nawet R. musiał się schylać, nie mówiąc o nas. Choć odcinek ów nie był długi, pokonanie go wymagało pewnego wysiłku ... Zdarzali się tacy, którzy ów trakt komunikacyjny pokonywali na czworakach!!!




Nie wiem, na ile R. zapamiętał cokolwiek z historii twierdzy. Ważne, że ów spacer przynajmniej sprawił, że poczuł głód, o czym przekonałam się, gdy po zejściu z twierdzy zamówiliśmy obiad w ,,Barze dobrze'' (jeśli nie przekręciłam nazwy). Apetyt wzrósł także podczas oczekiwania na danie, bo ludzi było dość sporo. Ceny jednak atrakcyjne, a miejsce przyzwoite.


Przyznam, że sama już czułam ,,małe ssanie''. Gdy na stole pojawił się drobiowy kotlet ze szpinakiem, sprytnie zwinięty w saszetkę, wraz z ziemniakami i surówką z białej kapusty, zarówno R. jak i Mała M. jedli aż im się uszy trzęsły; a nasz siedmiolatek miał jeszcze miejsce na pół ziemniaczanego placka, który odkroiłam z mojej porcji placka po węgiersku. Sycące danie - trzy placki z sosem. Pycha! Teraz dopiero nabrałam sił na dalsze zwiedzanie, a czekała nas przecież główna atrakcja, czyli inscenizacja bitwy o twierdzę kłodzką.


Około 16-ej w parku pod twierdzą zgromadziły się tłumy, a my wśród nich ...  W napięciu oczekiwaliśmy na rozpoczęcie inscenizacji. Przyglądaliśmy się ostatnim przygotowaniom.


Powoli wszystkie wojska zbierały się w miejscu bitwy ... często przy dźwiękach bębnów.


Krótko potem rozpoczęły się strzały. Głośne bardzo ... Ostrzegałam Małą M., że będzie głośno, ale gdy w pewnym momencie znów z zaskoczenia wybrzmiała armatnia salwa, nasza czterolatka rozpłakała się i wycofałyśmy się z pola bitwy. Szkoda, że siła wyższa ...


Łącznie obejrzałyśmy może 5 minut inscenizacji. Na szczęście R. okazał się dzielnym obserwatorem, który siedząc tacie na barana fotografował dla nas przebieg bitwy. Wytrzymał całe 45 minut. Obiecał, że pokaże nam fotki i opowie, co widział (a ja potem dodam je do mojej relacji!).


Nam z Małą M. nie pozostało nic innego jak udać się na małe zwiedzanie Kłodzka. Powędrowałyśmy w dół, z górki na pazurki, aż natrafiłyśmy na odnowiony Park Strażacki z fontanną i ,,Pyszną Budką'' serwującą same pyszności. Małej M. zamówiłam, zgodnie z życzeniem, małe lody włoskie, a dla siebie kawę mrożoną i gofra. PYCHA! Czułam się szczęśliwa mogąc spędzić tych kilka chwil z uśmiechnięta od ucha do ucha córeczką. Mam nadzieję, że zawsze będziemy tak dobrze się rozumiały ... i że kiedyś obie wypijemy sobie tutaj kawkę :-)


Można było także napić się z dystrybutora wody mineralnej ... Może kolejnym razem wypróbujemy?!
Po chwili odpoczynku, poszłyśmy dalej ... rozglądając się wkoło. A to zainteresował nas pręgierz nieopodal ratusza z figurką chłopca z worem zboża na plecach ...


Niedaleko stąd naszą uwagę przyciągnął jeleń z Kamienicy Pod Jeleniem


i mieszcząca się tuż obok Kamienica Pod Murzynem ...


Zupełnie przypadkowo odkryłyśmy także miejsce przypominające o katastrofalnej powodzi, która zalała Kłodzko w 1997 roku.


Dotarłyśmy nawet w okolice Młynówki, a wcześniej natknęłyśmy się na tablicę upamiętniającą Polaków, którzy zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem.


Dobrze, że pamięta się o tych wielkich POLAKACH!


Tuż obok znajdował się pomnik poświęcony pamięci Sybiraków. Mała M. pierwsza go zauważyła i zawołała:

Mamo, a dlaczego on ma tylko jedno oko?



Wytłumaczyłam, kto na pomniku i że padające światło sprawia wrażenie, że jednego oka w cieniu
nie widać :-). Śmieszne jest owo postrzeganie rzeczywistości oczami dziecka!!!


I tak wyglądał nasz sobotni spacer po historii i po Kłodzku. Wrócimy tu znów, by dalej odkrywać to miasto i okolice. W drodze powrotnej z dala majaczył na horyzoncie piękny zabytkowy ratusz w Ząbkowicach Śląskich. I znów pomysł, by wybrać się tam na wycieczkę z dziećmi.

Pozdrawiamy ...






Brak komentarzy: