czwartek, 8 sierpnia 2013

Edukacyjno-rozrywkowa środa w Toruniu

Środowy poranek spędziliśmy w domu. Wstaliśmy ok. 9.30. Zajęłam się śniadaniem, a dzieci zabawiały pieski. Potem śniadanie na dworze w altance. Miło było tylko R. miał minę bardzo przejętą (i przerażoną lekko), bo chwilę wcześniej byliśmy oboje świadkami polowania pająka na pszczołę. Ni stąd ni zowąd na rozpiętej pod pergolą pajęczynie zjawił się pająk, gdy tylko w jego sieć zaplątała się pszczoła. W mig ją jadem poczęstował (chyba, bo cała zadrżała i pajęczyna zatrzęsła się) i zaczął owijać swą nitką w kokon. Owinął może do ¾ jej długości, aż tu nagle pszczoła wywinęła mu się i uciekła. Został tylko zwój nici … UFF! Sama przyglądałam się temu z zapartym tchem. Po raz pierwszy byłam świadkiem takiego polowania … i po raz pierwszy widziałam, jak ową nitkę produkuje i jak ona w słońcu błyszczy. Coś niesamowitego!

Miałam nadzieję, że dzień za względu na zapowiadane rekordowe upały spędzimy nad wodą. Jednak dzieci z tatusiem na czele ciągnęło do Torunia, więc pojechaliśmy. Późno nieco, bo wystartowaliśmy o 11-ej, ale wróciliśmy o 22.30, więc i tak mieliśmy pełen wrażeń i długi dzień.

Zwiedzanie miasta Kopernika rozpoczęliśmy od odwiedzenia prywatnego, niedawno otwartego, Muzeum Zabawek i Bajek mieszczącego się przy ulicy Bydgoskiej w dzielnicy przepięknych, zabytkowych kamienic. Czytałam wcześniej w internecie, że sąsiadom bardzo się ów pomysł nie podoba i protestują. Przekonałam się o tym także, gdy podeszłam pod siedzibę muzeum: kamera w oknie i informacja o proteście mieszkańców i współwłaścicieli kamienicy. Już się bałam, że ze zwiedzania będą nici, a przyjechaliśmy tutaj spełnić marzenie Małej M. Na szczęście na oknie stylowego baloniku widniał numer telefonu. Zdobyłam wszelkie niezbędne informacje i za kilka minut podwoje kamienicy otworzyły się i urocza dama oprowadziła nas po swoim mieszkaniu, w którego kilku pokojach mieściły się muzealne eksponaty. '

Właścicielka była naszym kustoszem i z wielką werwą i prawdziwym znawstwem tematu prowadziła nas od gabloty do gabloty zapoznając nas z historią i wyglądem zabawek od końca XIX w. po późne czasy PRL-u. Wszyscy słuchaliśmy z prawdziwym zainteresowaniem. Mieliśmy okazję zobaczyć, jak wyglądały niemieckie i francuskie lalki przed prawie 150 laty, koniki na biegunach, wózki dla lalek, zabawki edukacyjne, książeczki dla dzieci, kolejki itp. REWELACJA! Mała M. była w siódmym niebie, gdy mogła przytulić się do trocinami wypchanego misia, 60-letniego Koziołka Matołka i popchać lalki w ceratą pokrytym wózku (który pamiętam z czasów mojego dzieciństwa). R. zaś cieszył się z tego, że mógł śledzić jazdę starej kolejki na baterie i zobaczyć, jak wyglądały prawdziwe ołowiane żołnierzyki, pojazdy nakręcane i na baterie. Mógł nawet powozić swą siostrę w liczącym prawie 150 lat dziecięcym wózku na resorach. Dużo można opowiadać, ale najlepiej przyjechać i zobaczyć na własne oczy. Dla nas, dorosłych, była to podróż do czasów dzieciństwa, a dla dzieci jedyna okazja, by zobaczyć, czym bawili się ich rodzice i dziadkowie. Tak miło słuchało się prowadzącej nas po salach pani i przyglądało zabawkowym cackom, że nawet nie wiem, ile czasu nam tam zeszło. Chyba z dobre 1,5 godziny.

Nieopodal mieści się piękny park z fontanną, zoo i ogród botaniczny. My jednak jechaliśmy dalej, bo marzeniem R. było obejrzenie interaktywnej wystawy ,,Orbitarium'' w toruńskim planetarium. Byliśmy tutaj kilka dni wcześniej, ale nie starczyło nam czasu. Teraz zatem zakupiliśmy bilet na seans o 16.30. Wcześniej posililiśmy się pizzą, by mieć siły na dalsze zwiedzanie. Do wizyty w planetarium została nam godzina, więc spędziliśmy ją w mieszczącym się na tej samej ulicy Muzeum Podróżników im. Tony'ego Halika. Tu już czekała na nas niespodzianka w postaci bezpłatnego wstępu. Okazało się bowiem, że wszystkie filie Okręgowego Muzeum w Toruniu oferują dziś darmowe wejścia. Szkoda, że nie znalazłam tej cennej informacji w przewodniku. Niestety, mieliśmy za mało czasu, by pójść do innych muzeów w mieście, ale dobrze wiedzieć na przyszłość … Muzeum Podróżników mieści się w ślicznej, zielonej kamienicy, której sale na parterze i piętrze wypełnione są pamiątkami po Tonym Haliku, zdjęciami z jego wypraw do Indian Ameryki Południowej, strzały, naczynia, wełniane czapki z Peru rodem itp. Są także stanowiska z komputerami wyświetlające krótkie filmiki. Na piętrze zaś mieści się wystawa poświęcona Meksykowi autorstwa żony tego światowej sławy podróżnika. Wrażenie robią meksykańskie stroje przepięknie wyszywane i bogate w barwne wzory. Czułam jednak po wyjściu pewien niedosyt. Muzeum ciekawe i nowoczesne, ale małe … biorąc pod uwagę podróżnicze zacięcie Tony'ego Halika. Zaraz po powrocie, zachęcona obejrzaną ekspozycją, przeczytam jedną z jego książek.

Po wędrówce śladami brazylijskich Indian przenieśliśmy się w świat kosmosu, a dokładniej na interaktywną wystawę, na której można było przez 45 minut poeksperymentować nieco, a przy okazji dowiedzieć się, ile waży kilogramowy odważnik na innych planetach, jak powstaje tornado, jak rozchodzą się fale dźwiękowe, ile waży nasze ciało na Ziemi a ile na innych ciałach niebieskich, jak ciśnienie atmosferyczne wpływa na znajdujące się w przestrzeni kosmicznej obiekty itp. Wszystko objaśniane było na stanowiskach, które można było odwiedzać w dowolnej kolejności. Najważniejszą sprawą była możliwość empirycznego sprawdzenia, czemu dane zjawiska mają miejsce. Mała M. biegała od jednego miejsca do drugiego, a najbardziej spodobało jej się tornado, które można było wywołać w wysokim słupie wody naciskając guzik. R. zaś najwięcej czasu spędził poznając mechanizmy sterowania i budowę sondy Cassini, które poznawało się za pomocą różnych przycisków na kilku pulpitach sterowniczych. Pomysł ciekawy, więc wystawę ,,Orbitarium'' w toruńskim planetarium możemy wszystkim polecić. Warto było!

Potem już spacerkiem powędrowaliśmy po mieście. R. chciał wstąpić do sklepu z Lego, więc tam właśnie skierowaliśmy nasze kroki. Przed wejściem dzieci budowały z klocków własne konstrukcje. Mała M. i R. chętnie do nich dołączyli. O 18-ej sklep zamykano i trzeba było wracać.

Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w toruńskiej Plazie, gdzie tatuś zaprosił nas na lody. Wreszcie spełniło się marzenie Małej M., która od rana o lodach marzyła. Każdy dostał swoją porcję. Mnie owe lody na długo zapadną w pamięć, bo nałożona od serca porcja sorbetu z czarnej porzeczki wylądowała na nowej, białej bluzce.... To taka oryginalna toruńska pamiątka!

Mała M. jednak jeszcze miała mało atrakcji. Znalazła jeszcze siły na to, by poszaleć na placu zabaw, a R. pojeździł kilka minut w symulatorze Formuły 1. Szybkie zakupy i … w drogę. Dzieci, pełne wrażeń, zasnęły w drodze powrotnej.


To był dzień :-)




Brak komentarzy: