niedziela, 18 sierpnia 2013

Niedziela z niespodzianką ...

Po sobotnim zwiedzaniu należało przeznaczyć niedzielę na odpoczynek ... Jednak trudno dzieciom wysiedzieć w domu, więc gdy po śniadaniu zabrałam się za gotowanie obiadu, tata zabrał Małą M. i R. na rower. Nasza czterolatka doskonaliła jazdę na 4 kółkach, a R. na swym jednośladzie ćwiczył różne zakręty i podjazdy. Obojgu świetnie szło. Wrócili chyba po 1,5h, spoceni i lekko opaleni ..., a Mała M. oznajmiła, że zaraz jak zje obiad, idzie spać. I jak powiedziała, tak zrobiła. Z trudem wpakowałam w nią jednego placka ziemniaczanego (z ziemniaków z dodatkiem cukinii; pycha!) z leczo.

Obiad wszystkim bardzo smakował. Doczekałam się nawet pochwały ze strony męża, a najbardziej to chyba głodnym okazał się R., który w mig pożarł z 6 placków i dwie duże łychy leczo. Nie ma jak się zmęczyć. Zaraz potem i obiad bardziej smakuje!

Owo samodzielne wyjście dzieci z tatusiem okazało się dobrym pomysłem. Spragniona strawy duchowej (tego typu zajęcie od dłuższego czasu ładuje moje akumulatory i pomaga zmagać się z codziennymi troskami!) włączyłam nagranie z rekolekcjami i krojąc warzywa na leczo słuchałam ... Normalnie nie da się niczego posłuchać, chyba, że z dziećmi i  dla dzieci. Teraz miałam luz. W takiej atmosferze jarzyny same się kroiły, a i tarcie ziemniaków i cukinii na placki poszło jakoś szybciej.

Po obiedzie Mała M. padła ze zmęczenia, a ja miałam czas na relaks. R. też sobie znalazł zajęcia, najpierw pisał jakieś opowiadanie na komputerze, a potem grał w grę komputerową. Ciężko mi ostatnio zachęcić go do rysowania czy samodzielnego czytania. Aż czasem się boję, jak to w szkole będzie :-)

Nasze rzeczne łupy!!!
Gdy upał nieco zelżał zaproponowałam dzieciom wyjście nad rzekę. Nie na długo, bo chciałam jeszcze pójść na wieczorną Mszę św. Poszłyśmy na nasze ulubione miejsce, by powyławiać kamyki i im się bliżej przyjrzeć. Mała M. niosła swój podbierak, za pomocą którego próbowała po drodze złapać w siatkę motyle. Wyglądała prześlicznie, gdy beztrosko wędrowała wśród traw ... przystając czasem na chwilę, by powąchać jakiś kwiat bądź bliżej mu się przyjrzeć.

Mamo, to są chyba poziomki - rzekła mi Mała M. :-)
Nad rzeką Mała M. świetnie się bawiła, wyławiając łapkami różne kamienie. Najbardziej zachwycała się maluteńkimi kamyczkami. Niektóre z nich były niewiele większe od ziarenka piasku ... Nawet czymś takim nasza czterolatka potrafi się szczerze wzruszyć. Płukała kamyki, suszyła je na brzegu ...

Obiekt wzruszeń Małej M. :-)
Potem dołączył do nas R. z tatą. którzy przynieśli dwa autka i zaczęło się wodno-samochodowe szaleństwo.

Już jest czym transportować kamienie z rzeki ...
Początkowo Mała M. wykorzystywała swój pojazd do transportu wyłowionych z Odry kamyków. Za chwil kilka jednak i ona przyłączyła się do zabaw R.

Popłynie czy nie popłynie ...
Oboje wrzucali auta do wody, sprawdzali czy toną, czy dryfują i które z nich lepiej pływa pod wodą. Pisku i zabawy było co niemiara!

To jest dopiero ZABAWA!

Jakże niewiele dzieciom do szczęścia potrzeba! Po powrocie rzecz jasna ubrania nadawały się do prania, a nasze pociechy ( R. zwłaszcza) do kąpieli, ale grunt, że zabawa się udała.

PLUM!!!

Najbardziej widowiskowe były odgłosy plusku wody, gdy lądował w niej samochód Małej M. Za moment konieczna była pomoc brata w wyłowieniu wraku :-)

Auto WPADA do Odry ...
Tym sposobem znów nasze pociechy na brak atrakcji, nawet w wolny od wycieczek dzień, nie mogą się skarżyć... Po zabawie nad wodą, zostawiając dzieci same z tatą, zaproponowałam, by podczas mej nieobecności sami przygotowali kolację. Wyjęłam z lodówki produkty, położyłam na blacie i wyszłam do kościoła ...

Jakież było moje zdziwienie, gdy R. powitał mnie słowami:

Mamo, nie patrz jeszcze do kuchni, bo mamy dopiero dwa talerze!!! 

NIESPODZIANKA dla MAMY!!! HURA!
Właściwie bez pomocy taty przygotowali trzy talerze pełne kanapek. Mała M. wszystkie z nich SAMA posmarowała masłem, za pomocą noża, który znalazł dla niej jej starszy brat (!!!). Sam zaś pokroił w drobną kostkę kawał sera żółtego. Miał być na jutro, ale jak R. wziął się do krojenia, to jak tata przyszedł do kuchni na inspekcję, znalazł na talerzu tylko serowe kostki. R. też pokroił na plastry pomidory. Rzeczywiście obydwoje wykonali kawał dobrej roboty.

Małe łapki kroją ser ... 
Razem zasiedliśmy do stołu i zjedliśmy przygotowane przez moje kochane pociechy kanapki z żółtym serem, pomidorem, ogórkiem kiszonym i papryką. Takich smacznych  jeszcze nigdy nie jadłam. Mała M. też wcinała aż się jej małe uszka trzęsły, a kolację zakończyła słowami:

Ja nigdy jeszcze nie jadłam takich kanapek!

Co do udziału taty w całej pracy to przyznał, że musiał wyławiać ogórki ze słoika :-)

Tym optymistycznym ogórkowo-kiszonym akcentem kończę dzisiejszy wpis.


Do miłego usłyszenia!


Brak komentarzy: