czwartek, 15 sierpnia 2013

Środa w opolskim ZOO ...

My już w domu, ale postanowiliśmy skorzystać jeszcze z kilku dni urlopu i wczoraj wybraliśmy się do ZOO w Opolu. Bardzo lubimy ten ogród zoologiczny.


Odwiedziliśmy go w ubiegłym roku i tak bardzo nam się spodobał, że chętnie tu wróciliśmy. Warto tu przyjechać na cały dzień i miło spędzić czas. Dużo tu zieleni i nawet w upalne dni miło się spaceruje.


Ogród jest zadbany, a w nim nowoczesne wybiegi, i niskie ceny biletów wstępu. Za czteroosobową rodzinę (poza weekendem) zapłaciliśmy 21 zł; we Wrocławiu byłby to koszt rzędu 75 zł (!!!).


Po pozostawieniu auta na parkingu (darmowym!) spacerkiem podeszliśmy do zoo, kierując się umieszczonymi na drodze drogowskazami. Kolejka po bilety nie była długa, więc w mig znaleźliśmy się w ZOO.

Pierwszymi zwierzętami, które ukazały się naszym oczom były siedzące na wysokim palu lub zwisające na linach małpki, a wśród nich mama z młodym. Takiej małej małpki to ja w życiu nie widziałam. Chyba maleństwo pobierało lekcje skoków, po której oboje musieli się posilić.



Potem małpki biegały między wybiegiem a domkiem, przebiegając po wiszącej nad wodą kładce. Zadziwiająca była lekkość z jaką się poruszały!



Po drodze minęliśmy siedzącą na wodą małpkę siamang, zajadającą trawę. Śmiesznie wyglądała.


Za moment z ich domku wybiegł jej kompan ... Kilka akrobatycznych skoków i już przy niej był.


Zadziwiające z jaką lekkością i zwinnością w mig pokonał kładkę. Obserwowaliśmy to wszystko stojąc na mostku.


W pewnym momencie Mała M. zauważyła w wodzie ,,złotą rybkę'' i koniecznie chciała ją nakarmić.


W tutejszym ZOO można bez problemu to uczynić wrzucając złotówkę do specjalnych dystrybutorów z pokarmem dla rybek ... i dla kaczek chyba też, bo kilka metrów dalej Mała M. i R. nakarmili tą karmą właśnie kaczki.


Idąc dalej doszliśmy do wybiegu goryli. Nie wiedziałam, że są takie olbrzymie. Wiem, że mogą być niebezpieczne, stąd chyba ów znak :-)



Miałam sposobność obejrzeć jednego z nich za szybą. Oj tak ... jego wielkość robiła wrażenie!



W dodatku przyjął jakąś dziwną pozę ... niczym struś chowając głowę w piasek :-)


Po obejrzeniu kolejnych stanowisk z małpami, poszliśmy dalej. Zbliżała się godzina karmienia lemurów i wydr. Wybrałam te pierwsze, bo wyspa, na której żyją jest niedostępna w weekendy. Jedzenie rzeczywiście czekało na lemury, ale samych zainteresowanych jedzeniem - brak. Trochę czasu zabrało nam, zanim znaleźliśmy je na drzewie, gdzie w cieniu ucięły sobie drzemką. Nawet po owoce nie chciało im się zejść!


Pobiegłam zatem z R., by zobaczyć, jak karmi się wydrę. Akurat pora karmienia dobiegała końca, ale udało nam się zobaczyć, jak pan wrzucał rybę do wody, a zaraz potem wydra wskakiwała po nią do wody ... i zdobycz lądowała w jej pysku. Wychodziła na brzeg i kończyła posiłek :-)



Opolskie ZOO pamiętam jeszcze z czasów studenckich. Byłam tu także przed 12 laty na jednej z randek. Muszę przyznać, że na przestrzeni tych kilkunastu lat miejsce to wypiękniało :-). Wybiegi są duże i nowoczesne, z platformami, z których można przyglądać się zwierzętom. Imponujące są wspomniane wcześniej wybiegi dla małp, ale także inne miejsca.


Dużą atrakcję stanowią pokazy karmień. Wszystkie pory wypisane są na tablicy niedaleko kas. My uczestniczyliśmy tym razem jeszcze w karmieniu uchatek. Jak zawsze, tego typu pokaz cieszył się dużym zainteresowaniem. Małej M. i R. bardzo się podobało, gdy uchatki wskakiwały do wody i łowiły rzuconą przez opiekuna rybę, czy gdy wykonywały jego komendy na brzegu.



Zupełnie przypadkowo załapaliśmy się na karmienie gepardów. Zadziwiające, jak szybko pożarły królicze mięso! Wcześniej mieliśmy też okazję przyjrzeć się zmaganiu rosomaka z pokaźnym kawałkiem lodu. Potrafił go rozgryzać po kawałku, a jakie miał łapy!



 Dalej z sentymentem powędrowałam w kierunku stanowiska z pandą małą, bo tu właśnie spędziłam kiedyś kilka godzin ...

Wtedy pandy nie znalazłam. Wczoraj początkowo zauważyłam tylko ptaszka w karmniku w rejonie domku dla pand.



Chwilę później, gdy usiadłam z Małą M. na ławce, zauważyłyśmy na drzewie przewracającą się właśnie na drugi bok małą pandę. HURA!


Gdzieś tam odżyły wspomnienia ... ale szliśmy dalej. Po drodze wiele było ciekawych zwierząt. Niektóre zabawne ... jak choćby mijany przez nas hipopotam. Zielony grzbiet wskazywał na to, że wcześniej odbył chyba kąpiel, a teraz nią zmęczony leżał odwrócony do turystów pewną częścią ciała :-)


Wędrowaliśmy dalej, rozglądając się wokół. Malej M. szczególnie w pamięć zapadły małe małpki, ale z radości piszczała także widząc małą wikunię, rodzaj andyjskiej lamy, czy młodego wielbłąda, gdy ssali mleko swych mam. Mnie też rozczulał taki widok!


Najwięcej jednak radości podczas tej wizyty w opolskim ZOO sprawiła im możliwość wejścia między nieświszczuki, zwane też pieskami preriowymi. Gryzonie te budują pokaźną sieć tuneli i komór, w których mieszkają. W dzień jednak biegały po wybiegu, a żeby je zobaczyć z bliska wystarczyło zejść tunelem w dół, a potem wejść po drabinie. W ten sposób, będąc w ,,plastikowym oknie'' w środku wybiegu, można było z bliska przyjrzeć się tym zabawnym wiewiórkowatym. Mała M. była tu chyba trzykrotnie. Każdorazowo piszczała w radości, zwłaszcza gdy zaskoczony jej widokiem nieświszczuk śmiesznie stukał w okienko :-)


Po pokonaniu tunelu można było także bliżej przyjrzeć się wilkom przez umieszczone na poziomem gruntu okienka, ale wilki spacerowały wzdłuż ogrodzenia i nie chciały się pokazać w oknie.


Swym pięknem barw urzekły nas papugi,


swym rozmiarem skrzydeł i dzioba - pelikany, a szybkością skoków - kangury. Duży wybieg miały także strusie. Można było zobaczyć je przez szybę, ale na wysokości ok.1.5 metra szyba się kończyła i dorosły mógł spokojnie z bliska przyglądać się tym pięknym, największym obecnie żyjącym ptakom. Tu dłużej zatrzymałam się z R., którego bawił jeden ze strusi, który widząc pudełko prażonej kukurydzy w jego ręce, śmiesznie otwierał dziób, domagając się, by go poczęstować :-)


Obowiązkowym punktem programu było odwiedzenie mini zoo. Zazwyczaj można tu spotkać wiele zwierzątek, które dzieciaki mogą pogłaskać.


Tym razem główną atrakcją były dwie alpaki, które jednak były dość nieprzewidywalne w ruchach (łatwo się płoszyły) i ciężko było je dzieciom głaskać, a mnie - fotografować. Gdy tylko miałam sposobność i ja dotknęłam ich sierści. Jakaż była miękka w dotyku!


Na terenie mini zoo były też dwie świnki, które obowiązkowo pokazaliśmy Małej M. i R., bo dzieci miastowe te zwierzaki już teraz tylko z książek znają :-)


Kolejnym miejscem, które dzieci musiały odwiedzić był plac zabaw, a właściwie dwa place zabaw z huśtawkami, tyrolką i parkiem linowym.


W pobliżu znajdowały się punkty małej gastronomii. Zjedliśmy po porcji frytek, wypiliśmy kawę ... i poszliśmy dalej. Po drodze popatrzyliśmy jeszcze na zebry, zwłaszcza na maleństwo w paski,



i na rodzinę kangurów.


Jedne leniwie leżały na trawie, inne mocowały się ze sobą, a inne przyglądały się ich ,,krewnemu'' biegającemu po wybiegu niczym piesek spuszczony ze smyczy. Cóż za śmieszny widok!


Czekała nas jeszcze jedna atrakcja - zwiedzenie domku dla żyraf ... Akurat te dostojne zwierzęta jadły.


 Panował tu dość duży ruch. Wszystkie jednak poruszały się z taką gracją.



Ileż jest piękna w tych damach w łatki :-) Przyjemnie było je obserwować. Czas jednak biegł nieubłaganie.



Jeszcze tylko odpoczynek przy platformie z widokiem na pelikany i trzeba było udawać się w kierunku wyjścia. Mała M. zasnęła, więc tylko R. mógł sobie jeszcze tu poszaleć na pobliskim placu zabaw. Jest tu także mały punkt gastronomiczny. Dla dzieci - sok, dla nas - porcja lodów ... i trzeba było zakończyć zwiedzanie. Zapewne niebawem tu wrócimy.

 GORĄCO polecamy to miejsce!

Cd. relacji niebawem!!!

Brak komentarzy: