piątek, 23 sierpnia 2013

Zwykły czwartek ...

Czwartek zamierzaliśmy spędzić na świeżym powietrzu, ale gdy rano zajrzałam do lodówki odkryłam, że jedynym sensownym daniem, które mogę podać są kluski na parze. Inne dania wymagały wyjścia na zakupy, co wiązało się z odwiedzeniem bankomatu. Wiedziałam, że danie to wymaga dużego nakładu pracy, ale wizja ciągnięcia dzieci po sklepach w upał jawiła się jako bardziej męcząca ... I tak zostaliśmy w domu.

Kotek dla Małej M.
Na szczęście dzieciom nie brakowało pomysłów. Do tego ciocia z Francji podesłała nam linki do stron z pomysłowymi zadaniami.
Piesek z buźką autorstwa Małej M.
Spośród wielu pomysłów wybrałam coś z myślą głównie o R., ale i Mała M. się zainteresowała zwierzaczkami z papieru w kratkę. Świetna zabawa!

Smutny miś, bo nie ma przyjaciół - orzekła Mała M.
R. zaraz wziął się ostro do roboty, a czterolatka prosiła, bym ja zrobiła dla niej zwierzaki. Potem ona dorysowywała im oczka, buźkę i wyginała papier tak, by papierowy zwierzyniec stał jak trzeba. Oboje świetnie się bawili. Pomysł okazał się świetny. Polecam i podaję link do strony: http://krokotak.com/2013/01/zhivotni-ot-hartiya-v-kvadrattcheta/

Królik, miś, kot, pies i wiewiórka - zwierzyniec R.
Wieczorem pochwalili się tacie, ale Małej M. było żal, że ma mniej zwierzątek niż starszy brat, więc tata powiększył kolekcję Małej M. Teraz wszyscy już byli zadowoleni.

Tata dorobił zająca i psa (dwa od lewej!)
Oczywiście dzieciom nie brakowało także własnych pomysłów. Mała M. tuż po wstaniu z łóżka i wysłuchaniu pięciu książeczek, zainspirowana jedną z nich zamieniła dywan w piasek, na którym wyłożyła się na kocu i leżąc na brzuchu opalała się :-) Najpierw jeszcze obok siebie położyła na poduszce lalę i żabkę, a następnie rzekła, by niczym Dyzio na łące obserwowały sobie chmurki. Urzekła mnie tą propozycją!



Sama wymyślała kolejne zabawy. Podczas jednej z nich zrobiła, stukając z przejęciem młoteczkiem, ludzika i słoneczko.

Ludzik dla Mamy od Małej M. (autorski pomysł)

R. pochłonięty był rysowaniem zwierzaków, więc ja zniknęłam w kuchni na kilka godzin. Najpierw zrobiłam tort (bo spód biszkoptowy czekał już dobę!), a potem wzięłam się za przygotowywanie bucht drożdżowych.

Połowa tortu już zjedzona za jednym posiedzeniem!
 To zawsze jest zabawa, bo dużo czasu zajmuje rośnięcie drożdży, a potem wyrabianie ciasta, formowanie klusek i ich gotowanie na parze. Trud jednak się opłacał, bo wszystkim smakowały kluski ze śliwką suszoną w środku polane pysznym sosem ze śliwek (ostatnia porcja z ubiegłorocznych zbiorów!).


Około 17-ej byłam wolna, tzn. domownicy nakarmieni (poza jednym!), więc można było gdzieś wyjść. Już mieliśmy wychodzić na rower i hulajnogę, gdy zadzwoniła koleżanka i zaproponowała spotkanie i wspólne wyjście na lody. Bardzo się ucieszyłam; moje dzieci też. Najpierw poszliśmy do lodziarni, dwie mamy i pięcioro dzieci. Rozpiętość wiekowa 2,5 roku - 7 lat. R., najstarszy pędził  na hulajnodze, sześciolatka biegała tu i tam, pięciolatek na wózeczku, więc z mamą, a Mała M. dumna i blada maszerowała trzymając za rączkę małą J. Ludzie! Myślałam, że dostanę oczopląsu :-) Jak moi rodzice dawali sobie radę z tak liczną gromadką????!!!!

Jakimś cudem dotarliśmy w całości do lodziarni. Każdy zadowolił się swą porcją lodów. Dzieci przy stolikach, a my stałyśmy i gadałyśmy sobie. Potem ruszyłyśmy w kierunku nowego placu zabaw ... i gdzieś w połowie drogi zorientowałam się, że nie mam swojego wózka. Został pod lodziarnią!!!! To mi się jeszcze nie zdarzyło, ale nie ma się co dziwić, bo spacer z rozbiegającą się we wszystkich kierunkach gromadką wyczerpał mnie nieco. Wróciłam z R. po wózek, a potem dzieci bawiły się na placu zabaw. Tu także musiałam uważać, bo Mała M. szalała - albo bujała się na koniku z małą Jadzia albo wspinała bądź też huśtała na huśtawce. Potem spotkała swoją ulubioną córeczkę sąsiadów i od teraz bawiła się głównie z nią. Oj, J. była zazdrosna o Małą M. Szkoda tylko, że mały W. nie mógł biegać z nami tylko z wózeczka przyglądał się dziecięcym harcom.

A skoro już o W. mowa to wzruszyłam się wczoraj bardzo, gdy Mała M. wręczyła mu dwie piękne koniczynki ... dodając do nich porcje swego promiennego uśmiechu. Mały W. też odpowiedział uśmiechem. Nigdy wcześniej moje dzieci tak blisko nie zetknęły się z dzieckiem niepełnosprawnym. Po pierwszym spotkaniu o nic nie pytały, ale wczoraj już miały mnóstwo pytań. Na wszystkie odpowiedziałam w przystępny dla nich sposób ... jeszcze zanim wyszliśmy na spacer. Tym bardziej ucieszyłam się, gdy Mała M. tak pięknie obdarowała swego kolegę. Czekamy już na kolejne spotkanie i wspólną zabawę!

I tak minął nam zwykły sierpniowy czwartek. Niby nic wielkiego się nie działo, ale byłam wyjątkowo zmęczona i już przed 22-ą słodko spałam przytulając wcześniej Małą M. :-)

Brak komentarzy: