piątek, 2 sierpnia 2013

Rowerkiem wodnym z rodziną płyniemy ...

Wczorajszy dzień na wodzie zachęcił nas do tego, by także dziś spędzić czas nad wodą. Pogoda dopisała, więc ok.10-ej wybraliśmy się na przejażdżkę rowerem wodnym. Pożyczyliśmy go od naszego gospodarza. Rowerek duży i dość szybki, a co najważniejsze pomieścił nas wszystkich. Nawet kapoki się znalazły dla naszych pociech. Oba za duże, ale jakoś udało nam się je założyć. R. nie przeszkadzała wielkość kapoka; gorzej było z Małą M., która początkowo odmawiała założenia go, bo ,,był chłopięcy'' :-) (w kolorowe pasy!) no i taki duży. Potem na szczęście dała się jakoś przekonać … i wypłynęliśmy.

Jakże wspaniale się płynęło!!! Cisza, tylko szum wody i czasem pisk mechanizmu w rowerku. Wokół dużo wody, lasy iglaste z piaszczystymi skarpami, przy brzegu zarośla, z których czasem wypływały kaczki. Kilka razy ujrzeliśmy nawet rodziny łabędzi, rodziców z czworgiem małych.

Wszystkim wycieczka bardzo się podobała. R. chyba jednak ciut żal było, że wczoraj nie popłynął żaglówką i minęła go okazja do nauki żeglowania. Dziś zaraz zasiadł na miejscu obok taty i dzielnie pedałował. Z równie wielkim zaangażowaniem zabrał się za naukę sterowania rowerem. Szybko pojął, w którą stronę i jak kierować rowerkiem, jak utrzymywać rowerek na kursie … i może raz czy dwa zdarzyło się, że potrzebował wskazówki, w którą stronę kręcić sterem. Świetne ma wyczucie i będzie z niego doskonały pilot, nawigator i żeglarz :-)

Mała M. też chciała pedałować, ale nóżki jeszcze za krótkie. Za to dzielnie uczyła się, jak kierować rowerkiem choć nie było to łatwe. Również świetnie dawała sobie radę!

Płynęliśmy prosto przed siebie, po drodze mijając ośrodki wypoczynkowe, często ukryte w lesie. Jednak linia brzegowa jest raczej dzika i płynie się z wielką przyjemnością. Starałam się korzystać, ile się dało i czerpać z tego wspaniałego czasu pełnymi garściami. Połowę rejsu przesiedziałam z tyłu, mocząc stopy w wodzie tryskającej niczym z wieloryba z otworu przy sterze …. i rozkoszując się widokiem zieleni i zapachem wody. Co chwilę widać i słychać było ryby, które wypłynęły, by zaczerpnąć powietrza i wpadały doń z wielkim pluskiem.Wiał lekki wietrzyk … Znów poczułam się, jakby czas stanął w miejscu. Była tylko woda, przyroda, wiatr i słońce (ciut w nadmiarze). Coś fantastycznego!

Zachwycałam się soczystą zielenią, zapachem wody, pluskiem wody wypływającej spod rowerka …. i ciszą. Czasem ów błogi spokój zakłócały odgłosy ludzi kąpiących się na brzegu lub wskakujących do wody na główkę …. ale i tak było tu cicho i żadnych tłumów.

Aż trudno uwierzyć, że na tak dużym akwenie prawie nikt nie pływa. W ciągu 6 h (bo tyle łącznie trwał nasz rejs) minęło nas para na kajaku, wędkarze w łódce z silnikiem spalinowym, jedna rodzina na katamaranie z salonem i dwoma tarasami, taki dom z silnikiem na wodzie !!! REWELACJA!

Płynęliśmy spokojnie … przed siebie z kilkoma przystankami po drodze. Pierwszy w T., by zobaczyć, co można i za ile zjeść w pobliskim barze. Potem na dłużej przystanęliśmy na dziko w zatoczce przy ośrodku ZHP. Mała M. w kąpielówkach biegała po piasku i budowała zamek. Ja zaś, korzystając z wolnej chwili, oddawałam się kontemplacji przyrody i utrwalałam swój zachwyt na fotografiach. Dobrze, że mam swój aparat … bo to takie moje okienko na świat i pasja, na którą mnie stać i taka, którą mogę rozwijać nawet zajmując się dziećmi. R. już udzielił się mój zachwyt fotografią, bo sam robi już coraz lepsze zdjęcia. Niektóre z nich można nawet wydać na pocztówkach. Po wakacjach wybierzemy najbardziej udane i założymy mu pierwszy album.

Siedząc przy zatoczce zachwycałam się zielenią, barwną kolorystyką przycumowanych tam łodzi. Moją uwagę zwróciła jednak ważka, która stale siadała na pomarańczowej linie leżącej na jednej z łódek. Udało mi się nawet kilka razy ją sfotografować. Raz nawet przysiadły tam złączona w miłosnym uścisku para ważek …. Ale heca!!!! Teraz już wiem, jak to robią ważki :-) Było ich tam mnóstwo wokoło …

Wszyscy zgłodnieli, słońce też już coraz bardziej piekło, więc postanowiliśmy wracać. Zapasy kanapek kończyły się (nie przypuszczałam, że takim rowerkiem można aż tak daleko się zapuścić!), soku w pudełku też ubywało. Teraz ja zasiadłam na miejscu R. i do końca rejsu pedałowałam. Teraz to dopiero miałam przed sobą widoki!!! Coś niesamowitego.

Podpłynęliśmy do pomostu niedaleko baru. Rodzinka pobiegła zamówić obiad, a ja w cieniu małego dębu napawałam się ciszą i pięknem jeziora. Znów udało mi się zrobić kilka ciekawych ujęć. HURA!

Obiad pyszny (kotlet schabowy z ziemniakami i surówką) – tak duża porcja, że ledwo zjadłam. Na deser – sorbet. PYCHA! Płynęliśmy dalej …. Na miejsce dotarliśmy o 16-ej. Mała M. tak bardzo się zmęczyła pływaniem, że zasnęła pod koniec rejsu i tata musiał zanieść ją do domu na rękach. Zaraz jednak odzyskała siły i brykała w domu do późnego wieczora.
Tyle na dziś... Kolejna relacja już niebawem!

Na koniec jeszcze słów kilka o dzisiejszym świętowaniu …

Dziś bowiem świętowałam imieniny i okrągłą rocznicę ślubu.

Mała M., choć najmłodsza, jak zawsze stanęła na wysokości zadania i wręczyła mi bukiet polnych kwiatów zerwanych na łączce za domem. Powiedziała, że mam ,,usiąść, ale BLISKO TATY ''… Zaśpiewała STO LAT, wręczyła swój pachnący bukiet i złożyła życzenia:

żebyś kochała tatę …. i nawet babcię !

Nagle znalazł się i R. i dał mi imieninowego buziaka. Były też życzenia od teściowej … i buziak, gdzieś w okolicach czoła :-) Dobrze, że chociaż dzieci stanęły na wysokości zadania.

Mała M. wręczyła kwiaty, a R. – wpadł spóźniony prosto z podwórka, gdzie budował w prezencie dla mnie małe ŻABKARIUM, czyli terrarium dla żabek. Z kartonu i butelek (z otworami) stworzył dla nich ,,domek''. Z pomocą siostry złapał 3 maleńkie żabki i jedną ciut większą … Ileż było pisku i radości, gdy mógł je obserwować. Włożył tam trawę, wlał wodę … Tłumaczyliśmy mu, że żabki wolą zieloną trawkę, ale on chciał im się z bliska poprzyglądać. Na szczęście po powrocie z wyprawy rowerkiem po jeziorze wypuścił żabki na wolność!!!


Zapraszam na kolejną relację!

Brak komentarzy: