wtorek, 18 czerwca 2013

Szukając zająca w polu ...

Jak już wspomniałam w krótkim poniedziałkowym wpisie, po kilku godzinach spędzonych we Wrocławiu z powodu wizyty z R. u alergologa zatęskniłam za ciszą i rowerową przejażdżką. Nie bardzo wiedziałam, gdzie się udać, tym bardziej, że znów jechałam sama, a w takiej sytuacji odkrywanie leśnych dróżek nie bardzo wchodzi w rachubę. Czas też mnie ograniczał (1,5h). Pomyślałam, że może wreszcie odkryję jeden z brzegów grobli naszej drugiej rzeki.


Przejechałam kilka metrów, ale bardzo ciężko pedałowało się po trawie i wyrwach. Zawróciłam, by pokręcić się znów wokół odkrytej ostatnio ścieżki między polami. Słońce grzało, skowronki śpiewały. Ciepło i miło było.


Przede mną ścieżka, w oddali nawet zobaczyłam znajome mi wieże, punkty orientacyjne naszego miasta. Zawsze kiedy je widzę w terenie, czuję się pewniej, mając takie punkty odniesienia.


Jechałam przed siebie ... cisza bardzo mi była potrzebna. Chciałam wsłuchać się w odgłosy przyrody i szeroko otwarłam oczy, by przyjrzeć się, co w trawie piszczy :-)


Na efekty nie musiałam długo czekać. Kilka kroków przede mną na ścieżce zobaczyłam dwa ptaki. Jeden brał akurat kąpiel w kałuży, a drugi stał w pobliżu na czatach. Śmiesznie to wyglądało ... i dziwne, że we dwoje... ale tak to może w świecie ptaków bywa :-)


Kilka kroków i już byłam przy ,,mojej'' kałuży w polu. Pora wcześniejsza niż ostatnio i odgłosów dziwnych nie było, jedynie radosne kumkanie żab. Próbowałam choć jedną wypatrzeć w wodzie, ale wszystkie gdzieś się sprytnie pochowały.


O dziwo komarów nie było (ostatnio wróciłam z tego miejsca pokąsana chyba w 20 miejscach!). Stałam więc spokojnie i delektowałam widokiem pól (po prawej i lewej), zapachem zbóż, traw ...


... i polnych kwiatów wokół. Zaraz przypomniały mi się czasy dzieciństwa, zabaw w ogródku babci ...


Nie wszystkie jednak roślinki były mi znajome, jak np. ta żółta na fotce, więc przy okazji podczas wędrówek na rowerze mogę się czegoś nowego dowiedzieć.


Było tak błogo i przyjemnie, że nie bardzo miałam ochotę ruszać się dalej. Pojechałam jednak przed siebie.


Byłam zdziwiona widząc kolejne połacie pól pokrytych wodą, ale z drugiej strony nie ma się co dziwić, skoro deszcz lał właściwie dwa tygodnie bez przerwy.


Zaskoczeniem była również spękana ziemia, bo niby tyle wody, a ziemia woła ,,pić!'':-)


Kilka metrów dalej znów woda niczym wstęga wcina się w pole ... Jechałam dalej, by odkryć, co kryje się dalej.



Nie dojechałam jednak daleko, bo po pokonaniu kilka następnych kałuż okazało się, że nie bardzo da się przejechać. Rozważałam prowadzenie roweru, ale pora była zbyt późna, by pieszo iść w nieznane.


 Pomyślałam, że skoro zaraz trzeba będzie wracać postoję tu nieco, by wsłuchać się w odgłosy natury ... Stałam i patrzyłam uważnie. Nagle w oddali zauważyłam poruszenie najpierw w jednym miejscu, a  za moment w innym.

To zające wyszły na żer ... Były dość daleko, ale nie chciałam podchodzić bliżej, by ich nie spłoszyć. Nad głową latały skowronki, z dala dochodził rechot żab, czasem przeleciała nad wodą ważka ...


Nie miałam ochoty stąd się ruszać gdziekolwiek, ale obiecana godzina powrotu do domu zbliżała się wielkimi krokami ...

Nie pozostało mi zatem nic innego jak wsiąść na rower i skierować się w stronę domu. I tak też zrobiłam ...


Wskoczyłam na rower i ruszyłam przed siebie, dalej rozglądając się wokół ... Zaraz jednak musiałam się zatrzymać, gdyż na mej drodze pojawił się kolejny, trzeci już dziś z kolei, szarak ...


Przez moment stał i patrzył w moją stronę ... a gdy zrobiłam kroków kilka czmychnął w trawę ...


Już myślałam, że ukrył się przede mną na dobre, ale nie ... Znalazł sobie coś na kolację i chrupał w najlepsze.


Nie chciałam mu przeszkadzać w uczcie, więc zeszłam z roweru i szłam po cichutku ... Ten jednak zerwał się
do ucieczki i już go nie było ... Cieszyłam się jednak z tego, że udało mi się spotkać szaraki, bo w zgiełku miasta taki widok należy do rzadkości!


Zjeżdżając z dróżki po lewej ujrzałam jeszcze spacerującego  po polu bażanta. Wcześniej słyszałam jego głośne krzyk. Zaraz przypomniało mi się powiedzenie Małej M. Kiedyś słysząc bażanta na grobli, powiedziała mi, cytując babcię:

Znowu baba jaga jadła zimne lody!!!!

Tak babcia podobno jej tłumaczyła ów chrapliwy odgłos wydawany przez bażanty!

Tym optymistycznym akcentem kończę relację z poniedziałkowego wypadu wśród pól ...


Brak komentarzy: