poniedziałek, 3 czerwca 2013

Aktywnie spędzam(y) czas ...

Pogoda ostatnio nie sprzyja aktywnemu wypoczynkowi. Udało nam się jednak w miarę możliwości wykorzystać wolny czas i w ruchu spędzić choć kilka chwil. Wczoraj wreszcie pojechaliśmy z dziećmi na basen. To był także nasz prezent dla nich z okazji Dnia Dziecka. Nigdy wcześnie ani Mała M. ani R. nie byli na basenie, więc obojgu bardzo się podobało. Najwięcej czasu spędzili w brodziku dla maluchów (gdzie uczyły się pływać małe bobasy!!!!), bo tam woda cieplejsza i bezpiecznie (bo płytko). Mała M. też próbowała pływać. Musimy jednak ciut jeszcze poćwiczyć nabieranie powietrza, bo raz to próbowała pod wodą oddychać ... Na szczęście nie wystraszyła się zbytnio i dalej chciała brykać w wodzie. Największym przebojem w ciągu dwóch godzin pobytu na basenie był zjazd w rurze. R. jeździł sam, za lub przed tatą, a Mała M. siadała przede mną (ja przytrzymywałam ją nieco) i razem pędziłyśmy w dół ... Ale FRAJDA! Obojgu basen bardzo przypadł do gustu i teraz zapewne wejdzie do naszego rodzinnego repertuaru wspólnych wyjść!!! Tata też wcześniej tam nie był, więc nawet mi podziękował za to, że wszystkich tu przyprowadziłam. Mimo tego, że trzeba było pilnować naszych skarbów, oboje wykroiliśmy chwilkę, by przepłynąć rekreacyjnie choć kilka długości basenu. Wszyscy wypoczęci i w dobrych nastrojach wróciliśmy do domu.

Bardzo cieszyłam się z tego, że nasze wyjście na basen wreszcie doszło do skutku. Największą jednak przyjemność sprawiły mi chwile, kiedy wsiadłam na rower i sama odbyłam dwie przejażdżki po okolicy. Przekonałam się, że mieszkanie w małej miejscowości ma taki plus, że wystarczy tylko wyjechać poza jego granice i już można cieszyć się ciszą i naturą.


Lubię takie sielskie klimaty...
Choć pogoda nie dopisywała w ten pierwszy czerwcowy weekend to gdy tylko pojawiało się słońce wyciągałam rower i gnałam przed siebie. Pierwszy wypad trwał prawie 3h, zaś wczorajszy zaledwie godzinę. Oba jednak bardzo udane, bo udało mi się wyrwać z domu, by na dwóch kółkach z plecakiem i aparatem fotograficznym pojechać w nieznane.

Mój pierwszy przystanek, by uzupełnić niedobór wody...
Choć w pobliżu nie ma jakichś atrakcyjnych turystycznie miejsc, cieszy mnie każde miejsce z dala od zgiełku miasta .... Zazwyczaj po drodze wstępuję do kościółków i kaplic, szczególnie tych na wsiach. Podczas mojej pierwszej wycieczki dotarłam w dwa takie miejsca. Oto kilka pamiątkowych fotek.


Chwila na modlitwę ...
Matka Boża pięknie się uśmiecha ...
Krótki przystanek na modlitewną zadumę i dalej przed siebie. Nie znałam wcześniej tej trasy, więc każdy kilometr był dla mnie niespodzianką. Największym zaskoczeniem była seria kamiennych mostków, starych


i nowych. Jakoś te stare, choć popisane, bardziej przypadły mi do gustu.



Jechałam dalej przed siebie. W pewnym momencie poczułam się jak w innym świecie, gdy w pobliżu drogi zobaczyłam pasące się owce, krowy i spacerujące kury. Niby nic takiego, ale dla moich pociech wychowanych w mieście to prawdziwa atrakcja.


Właśnie z myślą o nich utrwaliłam owe zwierzaki na fotografiach.


Także dla nich na bieżąco na fotografiach utrwalałam botaniczne cuda. Te, które znam dobrze, jak choćby maki ...



jak i te mniej znane, by potem w domu na spokojnie sprawdzić ich nazwy.

Rzepak z daleka ...


.... i z bliska

Głównym jednak celem moich fotograficznych polowań na dwóch kółkach są ptaki. Jadąc na rowerze bowiem mogę podjechać do nich dość blisko. Często skaczą po szosie i, choć łatwo się płoszą, można im się choć chwilę przyjrzeć.


Choć lubię je obserwować słabo znam ich nazwy, stąd sfotografowane okazy uczę się nazywać dopiero po powrocie do domu. To jedna z moich ornitologicznych zagadek!!!!


W trakcie mej pierwszej przejażdżki dotarłam także do innego kościoła, który niestety był zamknięty i nie mogłam zajrzeć do środka. Pospacerowałam dokoła i znalazłam inne ciekawe obiekty, jak choćby figurę Matki Bożej na tyłach kościoła ...


ciekawe drzwiczki nad figurą ...

i w pobliżu pomnik Jana Pawła II wzniesiony jako dziękczynienie za pontyfikat tego Wielkiego Polaka.


I tak minęła moja pierwsza samotna rowerowa przejażdżka.


A na koniec fotka-niespodzianka. Już z daleka widziałam owe uszy ... Nieruchome przez długi czas, więc pomyślałam, że to jakaś gałąź. Dopiero gdy podjechałam bliżej i zrobiłam zdjęcie przekonałam się któż zacz! Staliśmy tak patrząc na siebie przez dłuższą chwilkę. Dopiero gdy za moment nadjechała za mną para rowerzystów, sarna spłoszyła się i ... odwróciwszy się do nas tyłem gnała przez pola.

Jestem ciekawa, czy podczas kolejnej eskapady w to miejsce znów ją tam spotkam!

Pozdrawiam i zachęcam do rowerowych eskapad w nieznane :-)


Brak komentarzy: