piątek, 7 czerwca 2013

Rowerem po grobli ....

Dwa dni siedzenia w pieleszach domowych dawały mi się już wczoraj we znaki. Gdy tylko pojawiła się sposobność na wyjście z domu, nie zważając na późną dość porę (g.19-ta), wsiadłam na rower i pojechałam przed siebie. Nie bardzo wiedziałam, dokąd się udać. Stwierdziłam, że nie ważna trasa. Grunt, bym w ciągu godziny poruszała się nieco dla zdrowia.

Oj ... coś wody w Odrze przybyło!
Stan roweru nie pozwalał raczej na długą jazdę szosą, więc udałam się na mały rekonesans tuż obok domu, czyli groblą. Od dłuższego czasu, ze względu na deszcze, nie spacerowałam tamtędy i ciekawa byłam, jak wygląda Odra po tylu dniach deszczowej aury.

Drzewa w kąpieli :-)
Zaskoczona byłam tak wysokim poziomem wody. Teren, gdzie teraz w wodzie stoją drzewa to zwykle szeroki pas traw, czasem lekko podmokły, którym można dojść do rzeki. Teraz, jak widać, niskie drzewa stoją wysoko w wodzie.

Póki co ścieżką do rzeki nie da się dojść!
Widziałam z okna, że poziom rzeki wysoki, ale dopiero gdy wsiadłam na rower i przyjrzałam się bliżej rzece zdałam sobie sprawę, jak dużo wody przybyło w tym czasie. Ścieżka wiodąca niegdyś nad brzeg Odry stoi w wodzie.

Woda tu i tam ...
Na powyższej fotce widać, jak niewielka granica dzieli krawędź grobli od rzeki (za wąskim pasem zieleni widać w dali Odrę!). 

Kaczkom tu dobrze...
Kaczki zyskały nieco przestrzeni ... i zamiast w Odrze pływały na rozlewisku ...

To nie Biebrza ...
Na szczęście tylko miejscami woda podeszła tak blisko grobli, tworząc jakby nie było dość malowniczy krajobraz. Przypomniały mi się rozlewiska Biebrzy znane z fotografii ...

Woda jak lustro ...
I, choć groźnie nieco to wygląda, to nawet w tym przeglądającym się w lustrze wody drzewie można dostrzec okruchy piękna ....

Po tej stronie grobli znacznie spokojniej ...
Po lewej stronie, dla równowagi krajobraz wyglądał zupełnie inaczej. Pola ... łąki ... i żadnej wody.

Dalej przed siebie ...
Pojechałam dalej przed siebie. Oceniłam sytuację, jako bezpieczną i udałam się groblą, by potem jak będzie możliwość odbić z niej gdzieś w stronę drogi i krótkim odcinkiem szosy wrócić do domu. Nie spodziewałam się żadnych specjalnych widoków po drodze, no bo na grobli byłam już wiele razy no i ciut ten teren znam.

Sarenka w polu ...
Jednak już na początku trasy przekonałam się o prawdziwości słów ,,cudze chwalicie, swego nie znacie'', gdy kilka minut od ruszenia w drogę, tuż za oczyszczalnią ścieków przy pierwszym zagajniku zauważyłam sarnę skubiącą zielsko na polu. Bardzo mnie ucieszył ów widok!

Jechałam sobie ścieżyną wąską ...
Jechałam dalej. Choć droga miejscami ciężka, bo skoszona trawa ciut podrosła, najodpowiedniejszy na pedałowanie okazał się wąziutki pasek wilgotnej ziemi. Po jakimś czasie przyzwyczaiłam się i już jechało mi się świetnie.

A to kto tu z ziemi wylazł?
Cieszyłam się soczystą zielenią, pięknym śpiewem ptaków (kukułka kukała i kukała). Żadnych aut, nawet ludzie nie spacerowali z psami (chyba ze względu na pogodę, bo zwykle to szlak uczęszczany przez właścicieli czworonogów). Momentami jednak czułam się ciut niepewnie.


STOP! Dalsza część trasy czeka na odkrycie kolejnym razem...
Po pół godzinie jazdy dotarłam do szlabanów na grobli i znalazłam rozwidlenie dróg, z których jedna biegła w stronę zagajnika i w kierunku szosy. Jednak ze względu na późną porę i kałuże na drodze postanowiłam wrócić tą samą trasą.

Jakoś do lasku o tej porze nie chciałam wjeżdżać ...
I warto było! Widok znajomych wież miasta dodawał mi otuchy i poczułam się pewniej. Jechałam spokojniej  i dalej cieszyłam swe oczy pięknem natury.

Wieże na horyzoncie ...
Teraz bardziej koncentrowałam się na widokach po prawej stronie grobli. Nagle zobaczyłam krążącego nad polem drapieżnego ptaka ... Wyraźnie miał coś na oku. Już sięgnęłam po aparat, ale że schowałam go chwilę wcześniej do plecaka to zanim go wyjęłam, mój obiekt do zdjęć uciekł. Sięgając bowiem po aparat, zauważyłam długie uszy próbujące odgonić intruza. Pomyślałam, że to właśnie zając przegonił napastnika ... Nie mogłam jednak dostrzec szaraka, ale zrobiłam fotkę pola ... i gdy przyjrzałam się jej w domu, znalazłam na niej owego bohatera.

Czy ktoś tu dojrzy bohaterskiego zająca?!
Jechałam dalej przed siebie ... i znów na polu w pobliżu zagajnika zobaczyłam sarenkę. Spłoszona uciekała, gdzie pieprz rośnie. Kilka metrów dalej na dźwięk hamulca roweru do lotu zerwał się drapieżny ptak odpoczywający na grobli. I tak przekonałam się, że nawet kilka minut od domu znaleźć można coś, czym można się zachwycić: dzikość natury, śpiew ptaków, zieleń łąk ... WYSTARCZY tylko odważyć się wsiąść na rower czy wyjść na spacer, nawet wieczorową porą! Jedyny dyskomfort to dziesiątki komarów, które siadają gdzie popadnie, ale taki to już urok terenów nad rzeką!


Na koniec jeszcze jedna fotka z trasy ... Najpierw zauważyłam kłodę, a dopiero potem śpiącego nań kaczora ...

a potem jeszcze jego partnerkę :-).

Do miłego usłyszenia z kolejnego wypadu ...


Brak komentarzy: