sobota, 15 czerwca 2013

Śladem topolowych nasion i nie tylko ...

Od dnia, gdy po wieloletniej przerwie wsiadłam znów na rower ciężko mi wysiedzieć w domu, zwłaszcza gdy tatuś może zająć się dziećmi. Widzę jak bardzo takie samotne przejażdżki pomagają mi odstresować się i nabrać dystansu do trudnych czasem spraw.

Podobnie było w czwartek. Jak tylko pojawiła się możliwość, około 19-ej wsiadłam na rower ... i gnałam przed siebie. Nie miałam jakiegoś szczególnego miejsca obranego za cel wycieczki. Jedynie kierunek ... Po niedzielnej wycieczce w stronę Jelcza, gdzie mimo wolnego dnia na szosie panował duży ruch, postanowiłam udać się w kierunku już mi znanym, ale za to po znacznie bezpieczniejszej drodze ...


Jechałam przed siebie, a gdy coś przyciągnęło mą uwagę zatrzymywałam się i robiłam fotki, głównie z myślą o moich pociechach, by po powrocie móc się z nimi podzielić wrażeniami.


Pierwszy przystanek zrobiłam niedaleko domu na polnej drodze. Od kilku dni bowiem dzieci fascynowały unoszące się w powietrzu nasiona topoli. Nawet podczas pikniku biegały po boisku i prześcigały się w łapaniu owej waty do łapek.


Topolowa wata była dosłownie wszędzie. Oblepiła wszystko: makowe pąki ...



łany zbóż, kwiaty rzepaku ...


Ujęcia topolowych nitek z myślą o Małej M. i R. gotowe, pora jechać dalej ... Przede mną Siedlce, mała wioska ... Trasę mniej więcej znam, więc cieszę oczy widokiem pól i rozkoszuję się zapachem traw, zbóż, kwiatów. Pora dość późna, a zapachy bardzo intensywne. Coś niesamowitego!


I już wydawało mi się, że nic mnie tu nie zaskoczy, aż tu nagle po raz pierwszy zauważyłam w tej miejscowości figurę św. Floriana, usytuowaną przy remizie strażackiej.


Jechałam dalej .... Postanowiłam jednak tym razem skręcić w kierunku Groblic. Nie miałam pojęcia, jak wygląda droga. I kolejna miła niespodzianka - mało uczęszczana droga w dużej mierze wśród pól i łąk. Aż trudno opisać, jak dobrze poczułam się w tym miejscu. Jego niezwykłość podkreślił lądujący nagle na polu przede mną ptak ...



... a za moment - motyl siadający na krawędzi liścia ... Zaraz poczułam jakiś szczególny klimat tej okolicy i chętnie powrócę na tę trasę.


 Pogoda dopisywała, więc dalej przed siebie aż dotarłam do Kotowic i tamtejszego kościoła ...



p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa.



Niestety był zamknięty, więc wnętrza nie zobaczyłam, ale sprawdziłam godziny Mszy św. Muszę koniecznie wybrać się tutaj w niedzielę.


Kilka kroków dalej czekała na mnie kolejna atrakcja owej miejscowości - wieża widokowa. Droga jednak wiodła po kocich łbach ... w lesie ... Przejechałam kawałek, ale chmary komarów mnie odstraszyły. Pora też już była późna i musiałam wracać.


Teraz dalej rozglądałam się na prawo i lewo, by wyłapać np. stojące w polu strachy na wróble ...


i nacieszyć oczy widokiem łanów zbóż w wieczornym świetle ...


Słońce zaczynało zachodzić ... Trza gnać do domu! Tam czekał na mnie R. i jego konstrukcje z klocków lego złożone podczas mej nieobecności:


statek piracki ...

i zbudowany z pomocą taty - statek kosmiczny.

Kolejna relacja z wyprawy niebawem!!!


Brak komentarzy: