poniedziałek, 12 listopada 2012

Chrzest bojowy ...

Dzisiejszy dzień to prawdziwy chrzest bojowy dla naszego kochanego sześciolatka. Niestety, z powodu utrzymującego się stanu zapalnego kolana, wylądowaliśmy w szpitalu. Badamy się w celu wskazania sprawcy tego, jakże niepożądanego, stanu. Dla R. to ciężkie przeżycie, a dla nas - rodziców - też trudny czas. Dla mnie także niezła szkoła zaufania Opatrzności :-).

Bardzo bałam się tego poniedziałku. Wczoraj, żeby dodatkowo nie niepokoić R., dopiero nocą zabrałam się za pakowanie. Ubrania ubraniami, ale najważniejsze było zapakowanie gier planszowych, kredek, papieru do rysowania, kleju, plasteliny, itp. Wszystko okazało się bardzo przydatne, gdyż zaraz po załatwieniu szpitalnych formalności R. wziął się ostro do pracy i dzielnie (mimo bólu ręki) lepił plastelinowe miasto z polami, drzewami pełnymi owoców, uliczkami i mostami. Rewelacja! (niestety aparatu nie zabrałam!)
Dobrze, że ma co robić, bo miejsce nowe i stres duży. Choć na szczęście R. bardzo dzielnie znosi tę trudną sytuację.


Bracia Koala szykują się do lotu:-) 
Zaraz po przyjęciu został poproszony na badanie krwi i nawet nie miauknął (ku zdziwieniu pani pielęgniarki!), a pobierała mu dużo krwi .... do całej masy badań. Wyszedł jednak z miną niezbyt tęgą i wenflonem. Biedaczek! Nie spodziewał się czegoś takiego. To chyba najbardziej go przybiło: coś niespodziewanego, bolesnego no i pozbyć się tego szybko nie można. Chodzi z tą sztywną rączką i myć jej nawet nie chce. Tak mi go żal. Chętnie bym sama taki wenflon za niego nosiła!

Cóż z tego, że szpital nowy, sale ładne, w miarę (na oko) czysto - choć mikrobów zapewne tysiące! Wielka niewiadoma, jaka będzie diagnoza, itp. No i ten widok dzieci - od takich zupełnie maluczkich (przy piersi) aż do takich prawie pełnoletnich - każde z wenflonem, każde z jakimś poważnym zapewne problemem zdrowotnym, każde związane z cierpieniem najbliższych.

Na R. największe chyba wrażenie zrobił widok chłopczyka, lat może 4, który po szpitalnej świetlicy pomykał niczym błyskawica ciągnąc ze sobą stojak z kroplówką. Zasiadł przy stole, wziął książeczkę do ręki i niczym się (na pozór) nie przejmując zaczął czytać. R. był  w szoku!!!

Nowym doświadczeniem było też dziś badanie EKG, które przeszło bez echa, gdyż - jak zawsze - uprzedziliśmy R. wcześniej na czym polega i że boleć nie będzie. Pani pielęgniarka żartowała, więc R. zaraz podsumował, że ,,te panie są tu bardzo sympatyczne w tym szpitalu!''.

Dziś też po badaniach wzięłam R. na szpitalny plac zabaw, by mógł choć na chwilę zapomnieć, gdzie jest i się pobawić ... Prawie 2 h tam spędziliśmy!

Niby spokój, ale widzę, że R. bardzo przeżywa, że znalazł się w szpitalu. Cieszymy się, że możemy mu towarzyszyć dniem i nocą. Dziś dyżur nocny ma tatuś, a ja zaraz rano popędzę autobusami do szpitala ze śniadankiem i pysznym domowym obiadkiem. Wezmę też jakieś łakocie i nową grę (OKRĘTY), by rozweselić mojego kochanego R.

Pobyt w szpitalu to także trudny czas dla M. Cały dzień była z Babcią i pytała:
No, kiedy oni przyjadą? Chcę się pobawić z R.!
Na szczęście są telefony komórkowe i można, nawet będąc w szpitalu, być w kontakcie... Wzruszyłam się słuchając rozmowy R. i M. przez telefon. Poradziłam M., żeby powiedziała swojemu bratu, że kocha go i tęskni za nim. A ona na to do słuchawki:
R., JA CIEBIE OGROMNIE KOCHAM ... a potem (mój dzisiejszy hit:-))
W OGÓLE CIEBIE MYŚLĘ!!!! (co zapewne miało znaczyć, że CAŁY CZAS myśli o swym kochanym braciszku).

Tą perełką-cytatem kończę i DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM za wsparcie i modlitwę w tym trudnym dla wszystkich czasie. Do miłego usłyszenia!!!

Brak komentarzy: