piątek, 11 lipca 2014

Wielkie miasto, smoki i my ...:-)

Niestety czwartek, z racji odkładanej już raz wizyty u lekarza, spędziliśmy dość aktywnie, podróżując autobusami najpierw 25 km, a potem piechotą po mieście na przystanek, a stamtąd do przyszpitalnej poradni ... i z powrotem. Nie ukrywam, że - zwłaszcza dla Małej M.,- wyjątkowo bez wózka i możliwości powrotu autem z tatą - było to dość męczące przedsięwzięcie. Tym bardziej, że upał dawał się we znaki. Na całe szczęście jakimś cudem o własnych siłach, po 7h poza domem, wróciliśmy doń cali i zdrowi:-)

R. jeszcze mały samolot zdążył zmajstrować:-)
Planowałam dzisiejszą wizytę u specjalisty (z R.) połączyć ze zwiedzaniem Wrocławia. Jednak deszczowa pogoda o poranku oraz perspektywa konieczności powrotu autobusami przekonały mnie, że tym razem nie da rady. I tak Mała M. ledwo dała radę!!! W drodze powrotnej zasnęła ze zmęczenia i ... ciężko było ją dobudzić.

Żadnych wielkich wrocławskich atrakcji nie udało nam się zatem zwiedzić. Trasa naszej ,,wycieczki'' przebiegała bowiem w zupełnie innym kierunku, a musiałam zaoszczędzić dzieciom chodzenia. Tradycyjnie jednak po drodze wstąpiliśmy do jednego ze sklepów z używaną odzieżą i zabawkami. Ja przeglądałam ciuchy, a Mała M. i R. rzucili się na karton z zabawkami, książkami i grami. No i zaczęło się:

Mamo, kup mi taką kaczkę? A może takiego dinozaura? itp. itd.

Mała M. i jej DINO!!!
I tak wyszliśmy ze sklepu z torbą T-shirtów i piżamek, głównie dla naszej małej strojnisi. Dzieci też coś dla siebie znalazły. R. włożył na siebie jakiś dziwny strój dla rugbisty lub szermierza, który sprawiał, że wyglądał na prawdziwego supermana :-) Mała M. zaś tuliła pod pachą małego pomarańczowego dinozaura... Znów jeden lokator więcej:-)

Nasz superman i jego dwa zwierzaki!!
Wizyta u lekarza minęła dość sprawnie. I znów trzeba było wracać do centrum. Teraz jednak trasa wiodła inaczej i musieliśmy jeszcze podejść kawałek do dworca PKS. Zwolniłam jednak tempo marszu i ... chcąc dać dzieciom nieco wytchnienia zaprowadziłam do kolejnego sklepu z zabawkami z drugiej ręki. Tuż po przekroczeniu progu sklepu, naszą uwagę przykuł leżący w metalowym koszu SMOK .... Wyjęłam go, by mu się przyjrzeć z bliska. Nasza pięciolatka tak bardzo go pokochała, że już nie mogła się z nim rozstać. Rozważałam kilkakrotnie ów zakup, bo maskotek Ci u nas dostatek:-))), ale pomyślałam, że warto nagrodzić Małą M. za to, że tak dzielnie przemierzała dziś z nami Wrocław.

SMOKI w autobusie!!!:-)
Teraz już w drodze z Wrocławia do domu na siedzeniu tuż obok mnie spały TRZY urocze smoki: zmęczona nadmiarem wrażeń Mała M. i jej dwaj podopieczni. Zanim ucięła sobie drzemkę, trzymała je przy oknie i opowiadała, co widać za oknem... Prowadziła z nimi prawdziwe rozmowy :-) Teraz już nie miałam wątpliwości, że owe SMOKI trafiły w dobre ręce!!!  R. też zapragnął wrócić do domu z nowym przyjacielem. Od ostatniej wizyty w zoo marzy o króliku. Ze względu na alergię nie może pozwolić sobie na zwierzaka z futrem:-) Na otarcie łez też wrócił do domu z dwójką małych podopiecznych.

Krasnal na walizce przy ,,Hotelu Europejskim''
I tak po dzisiejszych zakupach po wrocławskich ulicach wędrowaliśmy już w siedmioro:-) Zanim jednak dotarliśmy do dworca, odwiedziliśmy jednego z wrocławskich krasnali. Stał sobie na walizce i ... pilnował wejścia do ,,Hotelu Europejskiego''.


Ale spotkanie!!! :-)
Mała M. i R. wygłaskali go za wszystkie czasy, a potem przedstawili jednemu ze swych smoków... Tym sposobem mogliśmy cieszyć się z odkrycia jednej z nieznanych nam wcześniej atrakcji Wrocławia. Już niedługo planujemy pójść tropem innych krasnali:-)

Deser zrobiony łapkami R. ... po powrocie:-) PYCHA!

Tym sposobem połączyliśmy wizytę u lekarza z odkrywaniem nowych miejsc zamieszkania wrocławskich skrzatów:-)))

Do miłego usłyszenia!!!











Slucholary?


Brak komentarzy: