poniedziałek, 21 lipca 2014

Żagle na maszt, czyli poniedziałkowe pływanie po Odrze:-)

Lato w pełni, ale momentami upał staje się już ciężki do zniesienia. Widzę to zwłaszcza po naszych pociechach, którym gorąco i na dworze i nawet w domu. Z każdym upalnym dniem coraz trudniej przychodzi im zajęcie się sobą, zwłaszcza w chwilach, gdy ja muszę ugotować obiad, posprzątać mieszkanie choć odrobinę czy nawet odsapnąć z książką lub tabletem w dłoni. Dziś było podobnie...

Najpierw po śniadaniu wylałam potoki słów ... i morze potu próbując zachęcić naszego ośmiolatka do włączenia się do sprzątania swego ,,królestwa bałaganu''. Niby chciał mi pomóc, ale myślami i momentami fizycznie był już przy nowej zabawie. Chyba popełniłam błąd, gdy przed porządkami przeczytałam im - na dobre rozpoczęcie dnia - opowiadanie z serii ,,Poczytaj mi mamo jeszcze raz'' pod tytułem ,,Wakacje w pudle''. Przeczytana historia tak bardzo zainspirowała oboje do zabawy w przygotowywanie kukiełek do spektaklu, że zamiast włączyć się do pomocy przy porządkowaniu pokoju jedną ręką już budował piracki statek. Ileż się naprosiłam, a pomoc i tak niewielka... Dopiero po paru godzinach naszła go refleksja, że za mało się włączył, ale obiecał, że teraz do końca wakacji postara się utrzymać panujący w nim póki co ład. OBY!!!!

PIRACI ... i duchy z przeszłości, czyli kukiełki ręką R. przygotowywane:-)
Wreszcie każdy miał jakieś zajęcie... Mała M. zaczęła przygotowania do przedstawienia, a R. zabrał się za rysowanie postaci do spektaklu o piratach. Niestety dziś na obiecany przed dzieci teatrzyk zabrakło czasu, ale za to scenografia gotowa. Nawet kurtyna czeka na odsłonięcie w pokoju naszego ośmiolatka. Jedyny minus to brak jednej z zasłonek w pokoju, gdyż R. - nie pytając o zgodę - w poszukiwaniu pomysłu na kurtynę zdjął żabki mocujące zasłonkę. No cóż... Ważne, że spektakl się ma gdzie odbyć!!! Mam nadzieję, że jutro już dojdzie do skutku.


Najważniejszym jednak wydarzeniem dnia była, spontanicznie zorganizowana, wyprawa nad Odrę. Po obiedzie, widząc, że raczej nie uda mi się zająć zaplanowanymi (i pilnymi) sprawami przy dwójce kręcących się wokół mnie pociech, ogłosiłam wyjście nad wodę. Szybko zapakowałam coś do picia, trzy suche bułeczki na czarną godzinę ... i koc. Do dużej torby zaś wrzuciłam plastikowe kubki, zakrętki po sokach, słomki do picia, taśmę klejącą, nożyczki, kolorowy papier, masę mocującą, rolki z papieru, pojemnik po jajkach...


Jednym słowem wszystko co nagle przyszło mi do głowy, a co mogło przydać się do ... zbudowania statku. W trakcie obiadu bowiem naszła mnie myśl, że najlepiej odpoczniemy na świeżym powietrzu w powiewach wiatru (bo w domu w ukropie już ciężko było wytrzymać).


Dzieci wskoczyły na hulajnogi i w mig znaleźliśmy się za mostem, na drugim brzegu Odry na piaszczystym cyplu często zajmowanym przez wędkarzy. Teraz było tu pusto; jedynym śladem obecności kogokolwiek były pozostawione przez stałych bywalców śmieci, ale cóż... Znalazł się także odcinek czystej w miarę ,,plaży''. Usiedliśmy na kocu... Wyjęłam nasze skarby ... i rozpoczęło się wielkie budowanie, a dokładniej konstruowanie jednostek pływających. Każdy pomysł był ciekawy i oryginalny...

Pierwszy kapitan statku już gotów!!!
Zarówno Małej M. jak i R. taka zabawa przypadła do gustu. Nasz ośmiolatek zaplanował skonstruować ogromny statek badawczy z profesorem na pokładzie i... szalupą ratunkową (na wszelki wypadek). Nasza pięciolatka zaś zdecydowała się na dwa statki pasażerskie (!). Myślałam, że ona i ja wspólnie coś zbudujemy, ale widziałam, że sama sobie świetnie radzi. W takim razie nie wypadało, by mama nie miała żadnego wodnego pojazdu:-)

Komplet pasażerów na pokładzie... Można wypływać!!!
Wreszcie zapanował spokój i mogłam sama odetchnąć nieco. Mała M. usiadła na kocu, wzięła do ręki pastele i zaczęła się zabawa na całego. W mig jej małe rączki zmajstrowały pierwszy pasażerski statek. Choć jego powstanie było nieco moją inicjatywą (pomysł wykorzystania pojemnika na jajka), cała reszta już była autorskim pomysłem Małej M.


Nie podejrzewałam, że zabawa w konstruktora statku aż tak bardzo wciągnie naszą pięciolatkę, która nie poprzestała na jednym pomyśle. W ruch poszła plastikowa butelka, taśma klejąca, pastele, plastikowa zakrętka, wieczko ze słoika.... i proszę!!! Jest kolejna jednostka pływająca. Brawo brawo!!!

Tym razem pod brytyjską banderą!!!
R. uwijał się jak w ukropie i budowa jego jednostki trwała najdłużej. Wybrał bowiem największą butelkę, która miała stać się statkiem badawczym z szalupą ratunkową na górnym pokładzie.


Praca paliła się w rękach naszego ośmiolatka:-) Słyszałam tylko szczęk nożyc tnących całe zwoje taśmy klejącej ...


Szelest kartek papieru, szuranie i ... po długiej i wytężonej pracy naszym oczom ukazał się statek badawczy (z niemiecką banderą) i profesorem-badaczem na pokładzie.


Ja też cały czas pracowałam w pocie czoła, żeby nie było, że mama łódki zbudować nie potrafi:-) Z rolek papieru, zwojów taśmy klejącej, zakrętek po sokach, kartek kolorowego papieru, spinaczy i innych ,,przydasiów'' skonstruowałam małą żaglówkę. Z myślą o moich kochanym pociechach nazwałam ją ,,Skrzatem''. Niech dzieci mają uciechę:)



W międzyczasie na plaży doczekaliśmy się gości - naszych przyjaciół (małej J., E. i W. z mamą), którzy z wielkim entuzjazmem dopingowali nam podczas kolejnego etapu naszej zabawy, czyli wodowania naszych jednostek.

Te statki już czekają na przetestowanie!!!
To był ważny dla każdego z nas, konstruktorów, moment. Chcieliśmy bowiem przekonać się, czy te nasze ,,pływadła'' będą w stanie utrzymać się na wodzie. Wreszcie nadeszła chwila prawdy i rozpoczęliśmy spuszczanie naszych jednostek na wody Odry.

Pierwszy kapitan odważnie rozpoczął testowanie swej jednostki!!!
Pierwsze do testu przystąpiły statki Małej M. Oba świetnie dryfowały na wodzie. Sama byłam w szoku, że tak naprędce sklecone ,,pływadła'' unosiły się na rzece.

Ta ekipa też najwyraźniej cieszy się z rejsu!!!
 Przyszła pora na spuszczenie na rzekę mojej (mini) żaglówki... UFF!!! Udało się... też uniosła się na wodzie smagana wzmagającym się nieco wiatrem. HURA!!!


Oczywiście na koniec swoje wodowanie zaplanował nasz najbardziej doświadczony konstruktor-amator. Bał się, że jego jednostka może zbyt daleko odbić się od brzegu, więc zabezpieczył się mocując do szyjki butelki linę. Próba - rzecz jasna - również przebiegła pomyślnie!!!


Ale była zabawa! Gdyby nie strasząca nas swymi pomrukiwaniami od dłuższego czasu burza dłużej byśmy zabawili nad rzeką. W każdej chwili jednak mogło zacząć grzmieć i padać, więc musieliśmy wracać do domu.


Miłym akcentem i niespodzianką było przyglądanie się z bliska mijającej nas barce. Pan prowadzący ów pchacz odwzajemnił nasze machanie w jego kierunku. Znów dzieci miały powód do radości!!!


Chwile spędzane nad rzeką mijały szybko. Szkoda, że pogoda nieco nas wystraszyła i trzeba było wracać. Najważniejsze, że i tak udało się zrealizować nasz plan i zbudować własne statki. Łącznie spędziliśmy poza domem dwie godziny. Pełni wrażeń i pomysłów na nowe pływające jednostki wróciliśmy do domu.


R. zaraz wziął się za budowanie lepszego wodnego ,,cudeńka'', który wieczorem - po 20-ej - pojechał testować z tatą na stawie ... Tym razem właz do statku - ruchomy. Ten nasz ośmiolatek ma głowę pełną pomysłów.

Na życzenie mamy szybki rysunek - BITWA NA MORZU - autorstwa R.
To był dzień!!! Mam nadzieję, że owa zabawa w małą stocznię na piaszczystym brzegu Odry z deszczowymi chmurami nad głową i przepływającą w pobliżu barką na długo zapadnie w pamięć Małej M. i R.

Do miłego usłyszenia!!!






Brak komentarzy: