piątek, 4 lipca 2014

Aktywny czwartek na grobli i nie tylko:-)

Czwartek z konieczności musieliśmy spędzić wyjeżdżając na wizytę u alergologa. Powrót był również uzależniony od innych okoliczności, stąd nasza wycieczka do Wrocławia była raczej ekspresowym biegiem przez centrum. Staraliśmy się jednak przy okazji znaleźć w tym wyjeździe choć drobne przyjemności, wstępując do księgarni (gdzie -mimo masy książek, które chciałabym zakupić dla moich molików książkowych - nabyłam jedynie książeczki z łamigłówkami) czy zapraszając Małą M. i R. na obiad do naszego ulubionego baru. Duży wybór dań na wagę to świetna sprawa. Każdy wybiera to, co lubi i  w takiej ilości, jaką jest w stanie pochłonąć (tu zazwyczaj nasz ośmiolatek ma problem z doborem ilości!).

Dzieci bardzo lubią tu przychodzić, a że za 30 zł mogą pyszny obiad zjeść trzy osoby to nie żałowałam moim pociechom tej przyjemności. Tym bardziej, że rzadko mam okazję jadać poza domem :-) Fajnie czasem mieć coś pod nos podane:-))))) Ze względu na ograniczony czas rzekłam dzieciom, że dziś jakichś specjalnych atrakcji nie mogę im zapewnić, a R. na to:

Dla mnie już taki obiad jest ogromną atrakcją!!!!
Cieszę się, że zgadzamy się w tej kwestii:-)

R. dziś na talerz nałożył sobie porcję pierogów z grzybami, ziemniaków (!), mizerii, surówki z kapusty białej i kotleta z piersi kurczaka. Mała M. zaś zajadała się ziemniakami, kluskami, surówką i kotletem. Obojgu aż uszy się trzęsły. Cieszę się, że tym sposobem wymigałam się z konieczności stania przy garach w upalne popołudnie:-)


Oczywiście podczas spaceru po mieście wstąpiliśmy do biblioteki, by znów móc wybrać coś ciekawego do czytania na wakacyjne dni. Już przed wejściem, oznajmiłam moim molikom, że dziś wypożyczamy tylko KILKA książek. Niestety, każdy z nich wybrał pokaźny stosik, a po ostrej selekcji i tak wylądowałam w domu z trzydziestką nowych lektur na słoneczne dni lata.


R. podskoczył z radości na widok książek ze swej ulubionej serii i choć już je czytał, wypożyczył ponownie.



Pozostałe zaś pozycje niestety krążyły wokół tematyki potworów ...


Na szczęście wypożyczył też książki o znacznie ciekawszej tematyce. Uff!!!


Ja zaś z myślą o moich pociechach, idąc za rekomendacją cioci A., do stosiku dołożyłam zabawne perypetie psa Kostka. Nie ukrywam, że sama bardzo lubię czytać, więc dla siebie też coś dołożyłam z półeczek dla dzieci, w tym audiobooki, przy których też relaksuję się po wyczerpujących często dniach.


Wypad do Wrocławia zmęczył mnie bardzo... Miałam cichą nadzieję, że Mała M. i R. czują się podobnie i czwartkowy wieczór spędzimy raczej w pieleszach domowych. Jednak po krótkim odpoczynku padło pytanie, kiedy pójdziemy na piknik... i co było robić??? Zapakowałam koc, torbę książek, aparat. Dzieci przygotowały zabawki, którymi chciały bawić się na kocu ... i po 17.30 ledwo żywa:-) zabrałam me spragnione świeżego powietrza i przestrzeni pociechy na pobliski plac zabaw. Ja usiadłam na trawie, oddając się lekturze bibliotecznych nowości, a dzieci zajęły się sobą.


Mała M., która przybyła na nasz mini piknik z laleczką w wózku, zaraz popędziła na huśtawki. Tu zajęła jedną z nich, by pilnować kołyszącej się na drugiej huśtawce lalki. Szybko jednak znalazła sobie inne zajęcie - rysowanie portretu swej lali. R. zaś w międzyczasie w piaskownicy jeździł swymi wozami, których przytargał całe mnóstwo.


Powoli w cieniu zaczęło robić się chłodno i przenieśliśmy się na skoszone łąki i boisko przy grobli. Mała M. wzięła się za rysowanie.  Najpierw trzymała się tematyki wózkowo - rowerowej.


Potem zaś zmieniła tematykę, ale nie zdążyła dokończyć pracy ... Otóż ...


w pewnej chwili podszedł do nas sąsiad, który zajmował się swym wnuczkiem, rówieśnikiem R., i zaprosił do wspólnej zabawy. To dopiero była atrakcja!!!! Mała M. rzecz jasna zaraz dołączyła do nich ... i tym sposobem na łonie natury aktywnie i przyjemnie dzieci spędziły 3 godziny (!). Okazało się, że pan sąsiad z wnukiem znalazł świetne miejsce na bazę ... z krzesełkiem, lornetką i płynem odstraszającym komary. Ale to była zabawa!!! R. z kolegą, podpierając się kijkami, wędrowali po łące i boisku  poszukiwaniu ,,min'', które przy pomocy pana sąsiada, tworzącego z uśmiechniętą od ucha do ucha Małą M. zgrany zespół, należało rozbroić.

Kawałek łąki i boiska i TYLEEE radości!!!
Wędrowali i wędrowali ... kijkami przeczesując dość obszerny teren, meldując ,,Dziadkowi'' swe znaleziska, wspinając się po górkach, obserwując teren przez lornetkę itp. Nie podejrzewałam, że R. w tak szybkim tempie znajdzie wspólny język z nowym kolegą, no i że prosta zabawa na trawie, bez żadnych specjalnych rekwizytów, wszystkim przysporzy tyle radości. Nie ma jak kawałek kijaszka ...  dobry pomysł i doborowe towarzystwo!!!! Bawili się tak przez dobrą godzinę albo i dłużej.

Chłopcom jednak wciąż jeszcze było mało i kolejne 60  minut spędzili grając w piłkę nożną. Dawno nie widziałam, aby mój syn był tak aktywny. Biegał jak szalony, próbując strzelić piłkę do bramki pana sąsiada, który w składzie swego zespołu miał super zawodnika, Małą M. Jeszcze teraz mam przed oczami biegającą po łące ,,zawodniczkę'', której wiatr rozwiewa mysie ogonki. Była niesamowita!!!!

Około 20-ej dołączył do nas tata, zmieniając nieco skład drużyn ... Wszyscy dobrze się bawili. Ja wreszcie mogłam odsapnąć nieco, przyglądając się z dala poczynaniom mych pociech, bez konieczności reagowania .. Siedziałam, przeglądając książki, wsłuchując się w bzykanie krążących wokół komarów i radując się śpiewem ptaków i blaskiem zachodzącego powoli słońca.

Cóż za udany i znów pełen wrażeń dzionek! HURRA!




Brak komentarzy: