środa, 23 lipca 2014

Środa i drobne przyjemności:-)

Środa upłynęła znów dość szybko ... Nic specjalnego się nie działo. Jak zawsze przed południem planowałam wyjście na krótki spacer, by potem w domowych pieleszach schronić się przed upałem. Miałam jedną urzędową sprawę do załatwienia, więc zaproponowałam naszym pociechom krótką przejażdżkę po mieście na hulajnogach. Zawsze to jakaś atrakcja, a przede wszystkim możliwość szybszego poruszania się. Długo trwało zanim R. przezwyciężył swoją niechęć do opuszczenia domu. Zamienił swój pokój w szoferkę jakiegoś pojazdu i nie bardzo chciał się ruszać gdziekolwiek. Jakoś dał się w końcu przekonać ... i pojechaliśmy sobie na mały rekonesans. Po drodze - jak zawsze - dotarło do niego, że wyjście gdzieś to świetny pomysł, bo zabawę będzie mógł kontynuować po powrocie:-)

I tak dzieci wskoczyły na swe hulajnogi, a ja spacerkiem za nimi. Obojgu jazda sprawiała przyjemność. W mig załatwiliśmy moją sprawę, zakupiliśmy brakujące artykuły spożywcze (pieczywo i cytryny do ryby) i dla uatrakcyjnienia wyjścia usiedliśmy na jednym ze skwerków, który rzadko odwiedzamy. Z plecaka wyjęłam 3 pojemniki pełne pysznych śliwek i ... tak sobie siedzieliśmy zajadając pyszne owoce. Widziałam, że nawet taka drobnostka jak posiłek na ławce w środku dnia sprawił im przyjemność!!!


Staram się, nawet spędzając wakacje w mieście, sprawiać nam wszystkim drobne przyjemności. Jak choćby ten dzisiejszy ,,śliwkowy piknik'', chwilą przy fontannie czy przyglądnięcie się ciekawej rzeźbie, dla której próbowaliśmy znaleźć sensowną nazwę:-)


Potem spacerkiem udaliśmy się w stronę domu, bo trzeba było wreszcie zabrać się za gotowanie obiadu. Z każdą chwilą jednak na niebie pojawiało się coraz więcej ciemnych chmur, słychać było odgłosy zwiastujące burzę. Przyspieszyliśmy kroki, ale i tak dopadł nas deszcz. Szybko schroniliśmy się w jednym ze sklepów, gdzie mieliśmy i tak pójść, bo słyszeliśmy, że nasza znajoma otworzyła tam pracownię plastyczną dla dzieci.


Na miejscu okazało się, że trafiliśmy pod dobry adres:-) Akurat trwały zajęcia w gipsie i R. oraz Mała M. mogli zobaczyć, co i jak można w tym materiale stworzyć. Byłam zachwycona gustownym wystrojem sali i pomysłowością pani prowadzącej. Cieszę się ogromnie, że odkryliśmy to miejsce, gdzie chętnie w wakacje i w trakcie roku szkolnego będę mogła przyprowadzać Małą M. i R. na zajęcia rysunku czy rzeźby. Znajoma była zajęta pracą z dziećmi, ale i dla naszych pociech znalazła coś do zabawy.

Kolorowy żółw Małej M.:-)
Póki co oboje wzięli się za kolorowanie. Obojgu marzyło się rzeźbienie w glinie i odlewy w gipsie, ale musieliśmy przeczekać ulewę za oknem, a potem pognać co sił w nogach (i hulajnóżkach), bo kiszki już dawno grały nam marsza.

Rycerz R. (dobór kolorów mnie jak zawsze ujął) :-)
Planowaliśmy powrót do pracowni po obiedzie, ale lało jak z cebra. Mnie do tego dopadła migrena i nie bardzo miałam  ochotę gdziekolwiek wychodzić. Odpuściłam sobie nawet wyjście na koncert organowy (organy z towarzyszeniem trąbki). Za to nakłoniłam na muzyczną ucztę moich panów:-), a sama korzystałam z chwil błogiej ciszy. Jakże mi ona ostatnio potrzebna!!! Mała M. w międzyczasie obejrzała film o Muminkach, a potem w ramach leczenia migreny mamy - opowiedziała mi dwie bajki... i o dziwo ból głowy minął:-)

Niebawem R. wrócił z koncertu (bardzo rad!), a potem już tylko kolacja i gonienie dzieci do spania, bo coś ich wzięło na zabawę w lekarza. Każdy biegał po domu ze stetoskopem (zabawkowym, rzecz jasna), bandażem i opatrywał pluszaki. Super zabawa, ale kiedyś przecież spać pójść trzeba...

Tyle o środowych szaleństwach:-)

Brak komentarzy: