poniedziałek, 14 lipca 2014

Niedzielny wypad na Wielką Sowę...

Po spędzonej w większości w domowych pieleszach sobocie, ciągnęło mnie gdzieś za miasto, na łono natury, w góry ... Gdy tylko dzieci zasnęły, sięgnęłam po atlas i zajrzałam do internetu w poszukiwaniu pomysłu na rodzinny wypad w góry. Od ostatniego wypadu na Szczeliniec, naszym pociechom, szczególnie R., marzył się kolejny wyjazd w Góry Stołowe. Bałam się jednak tłumów w środku sezonu i wybrałam Góry Sowie. Tego terenu prawie wcale nie znamy. Byliśmy tam sami zimą jeszcze w czasach narzeczeńskich. Pomyślałam, że warto zabrać tam dzieci ...

Marzy mi się wypad w góry:-) Udało się!!! Jedziemy w Góry Sowie
Pozostało jedynie znaleźć mało uczęszczaną trasę, bo po majowym wypadzie na Biskupią Kopę nasz ośmiolatek niechętnie udaje się w góry popularnymi trasami. Dosyć długo przeszukiwałam strony w internecie. Na szczęście udało mi się znaleźć trasę - jak się w praktyce okazało - piękną, bardzo urozmaiconą i rzadko uczęszczaną. Jednym słowem - wyprawa okazała się pod wieloma względami strzałem w dziesiątkę!!!

GÓRY coraz bliżej
 Pomijam poranne przygotowania i mobilizowanie rodzinki do wyjazdu :-) Najważniejsze, że - wcześnie jak na nas, bo o 10.30 - wyruszyliśmy w kierunku Parku Krajobrazowego Góry Sowie. Od celu podróży dzieliło nas jakieś 80 km, ale trasa wiła się między polami i pagórkami, więc już sam przejazd potraktowałam jako część atrakcji. W przerwach Mała M. rozwiązywała kolejną porcję zagadek dla przedszkolaków, a R. - rysował. I tak w dość szybkim tempie i bez zbędnego marudzenia (po ok. 2h) zobaczyliśmy drogowskaz Kamionki. To właśnie stąd, zgodnie ze wskazówkami na mapie w sieci, mieliśmy rozpocząć wspinaczkę na najwyższe wzniesienie w paśmie Gór Sowich - Wielką Sowę (1015 m n.p.m).

Takie klimaty to ja bardzo lubię!!!
Jeszcze zanim dojechaliśmy, dla zaostrzenia apetytu dzieci:-), przeczytałam z przewodnika kilka informacji o celu naszej wycieczki... Ciekawa byłam, czy Sowie Góry spodobają się Małej M. i R.

Kościół św. Aniołów Stróżów - tu zaczynamy wycieczkę!!!
Samochód zaparkowaliśmy przy kościele św. Aniołów Stróżów w Kamionkach i właściwie już tutaj zaczęła się nasza wycieczka.

To jest dopiero talia:-)
Otóż tuż przed wejściem stała rozłożysta lipa drobnolistna o obwodzie sięgającym 450 cm (!),

O lipie ...
a tuż obok w murze okalającym teren świątyni widoczny był zabytkowy krzyż pokutny. Oba miejsca oznakowane były stosownymi tabliczkami, dzięki czemu mimochodem dzieci łyknęły nieco wiedzy:-)))

Krzyż pokutny ... 
Chcieliśmy zwiedzić ów kościółek, ale wszystkie wejścia były zamknięte...

Ale brama!!!
Zapakowaliśmy zatem kanapki, wodę i ubiór na zmianę do plecaków ... i żółtym szlakiem ruszyliśmy przed siebie. Jakże tam było dziko i swojsko!!!!


Ścieżka wiodła między łąkami, a na jednej z nich pasło się pokaźne stadko krów. Oczywiście przystanęliśmy na chwilę z Małą M. i R. by się mu przyjrzeć, bo dla naszych dzieci z miasta widok krów z bliska to nie lada gratka:-)))

To jest dopiero GRZYBEK!!!
Wybór trasy okazał się słuszny ... Mało zabudowań, prawie żadnych turystów (może łącznie przez dzień cały spotkaliśmy ich na trasie ośmioro!!!), no i - co najważniejsze - cisza i spokój.




Powolutku, tempem odpowiadającym dzielnie maszerującym nóżkom Małej M. - najmłodszej uczestniczki wyprawy - wędrowaliśmy żółtym szlakiem przed siebie. 


Nad głowami świeciło słońce, wiał przyjemny letni wietrzyk, dookoła roznosił się zapach łąk ( a gdzieniegdzie żywicy), a wokół nas krążyły kolorowe motyle. Jeszcze teraz mam przed oczyma ich barwne skrzydła!!! 

Na jeżyny jeszcze czas...
Jakże mi brakowało takich klimatów.... Korzystałam ile tylko się dało. Mała M. i R. niektóre etapy wędrówki pokonywali razem, a ja w tym czasie oddawałam się jednemu z mych ulubionych zajęć - fotografowaniu przyrody.

Czasem można było znaleźć kilka malin ... i jagód!!!
Gdy tylko jakiś okaz flory bądź fauny przykuł mą uwagę, przystawałam i próbowałam uwiecznić go na fotografiach. Najczęściej fotografowałam rosnące przy szlaku rośliny,

Nasza foto zagadka nr 1
ale udało mi się także dostrzec wędrującą po oście biedronkę,

HURA!!! BIEDRONKA!!
odpoczywającego na ścieżce motyla



czy też wyróżniające się barwą i kształtem dzwonki:-) Po powrocie zaproszę dzieci do zabawy w odgadywanie nazw uwiecznionych na zdjęciach okazów...

Piękno w kwiatach ukryte:-)
Żółtym szlakiem, częściowo pokrywającym się  z przebiegiem ścieżki przyrodniczej, doszliśmy aż do ,,Starej Jodły''. Po drodze przeczytałam dzieciom, jakie ślady zostawiają zwierzęta w lesie. Sama wiele się dowiedziałam:-)


Choć wokół dominowały drzewa liściaste i świerki, na specjalnym miejscu rosła ogrodzona płotkiem jodła.


Tu szlak żółty łączył się  z niebieskim i zielonym, a drogowskazy kierowały nas na Wielką Sowę, do której rzekomo mieliśmy dojść za jedyne 75 minut.


Tu zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek ... Zjedliśmy po kanapce (przygotowanej w pośpiechu przez mamę) i kawałku kruchego ciasta ze śliwkami (upieczonego nocą poprzedzającą wyjazd). Kilka łyków wody mineralnej ... i dalej ruszyliśmy przed siebie. Teraz już, idąc za sugestią R. żądnego prawdziwych wyzwań, resztę trasy pokonywaliśmy szlakiem niebieskim.

R. wybrał przejście wąwozem.... a my górą:-)
Od tego momentu droga zaczynała piąć się w górę, częściowo wzdłuż kamiennego wąwozu. Zarówno Mała M. jak i R. doskonale radzili sobie z pokonywaniem trasy. Zdarzało się, że nasza pięciolatka czasem lądowała na barkach taty ... nabierając sił do dalszego maszerowania. 

Zaczynają się ciekawe widoczki:-)
Byłam zachwycona zachowaniem i dzielną postawą Małej M. i R. Oboje maszerowali jak prawdziwi turyści!!! I co najważniejsze potrafili cieszyć się pięknem miejsca, w którym się znaleźli. Przystawali zachwyceni: kolorem połyskujących na ścieżce kamieni, barwami latających wokół nich motyli, widokiem jagód na krzaczkach przy ścieżce. 

Czasem trzeba było się powspinać nieco:-)
Choć tempo wycieczki znacznie odbiegało od czasu przejścia na tabliczkach, nie przejmowałam się tym wcale. Liczyło się dla mnie tu i teraz: spokój, piękno przyrody, możliwość fotografowania... i sprzyjająca takiemu spacerowi aura. TEGO mi było trzeba!!!

Kolejny wart uwagi okaz:-)
Cieszyłam się, że zupełnie przypadkowo odkrywaliśmy nowe dla nas miejsca, tak piękne i rzadko uczęszczane. Tym bardziej, że cała trasa była bardzo urozmaicona. Wiodła bowiem przez odcinki leśne, nasłonecznione polany lub wzdłuż kamienistych wąwozów.

Dalej kroczymy do celu...
Miejscami szło się wąskimi ścieżynkami porośniętymi trawą wędrując w poszukiwaniu oznaczeń szlaku niczym w labiryncie. Dodatkowego smaczku dodawały naturalne przeszkody, zwłaszcza w górnej części szlaku, czyli powalone drzewa torujące drogę. Każde z nich stanowiło atrakcję dla R. i Małej M. Młodsza uczestniczka wyprawy z uśmiechem na ustach i gracją pokonywała każdą z nich.

Po kilku godzinach marszu (raczej wolnego spacerku) Wielka Sowa zdobyta!!!
Wędrowaliśmy tak i wędrowaliśmy ... aż nagle naszym oczom ukazała się wysoka biała wieża, czyli punkt widokowy na szczycie Wielkiej Sowy. Po prawie 4h wspinaczki dotarliśmy do celu. Tu okazało się, że nasza trasa rzeczywiście należy do mało popularnych. Większość turystów bowiem dotarła tu innymi drogami. Zanim zasiedliśmy do stołu, by coś zjeść ... wdrapaliśmy się na wieżę widokową.

Wieża widokowa na Wielkiej Sowie
Pokonaliśmy serię krętych metalowych schodów, by na górze móc cieszyć się widokiem przepięknej panoramy.

Schody pną się w górę...
Coś niesamowitego!!! Popodziwialiśmy widoki gołym okiem i za pomocą tamtejszej lornetki. Wiatr, ciut chłodny, nie zachęcał do pozostania tam dłużej. Pora na kanapki, napoje i ciasto :-)

Podziwiamy panoramę...
Miło było usiąść na ławeczce i w promieniach słońca regenerować siły. Mogłabym tam siedzieć i siedzieć, ale czekała nas jeszcze droga powrotna. Zbliżała się 17.30... Z plecaków wyjęłam bluzy z długim rękawem i spodnie. Tą samą trasą ruszyliśmy w kierunku Kamionek. Teraz już, znając drogę, pokonywaliśmy ją w o wiele żywszym tempie. Małej M. momentami nóżki odmawiały posłuszeństwa i wędrowała na barkach taty, a z nią jej wierny towarzysz od początku podróży - pluszowy Kubuś Puchatek.

Kubuś też z nami wędruje...
Całą drogę sama nosiła go w plecaku. Teraz główka wystawała z plecaka, a Mała M. objaśniała swemu misiowi, co widać dookoła. Traktowała go jak prawdziwego wędrowca i co chwilę pytała go:

Czy nie jesteś jeszcze zmęczony, Misiu???

W dolnej części szlaku złapał nas deszcz. Nie robił on jednak na dzieciach specjalnego wrażenia. Nie trwał długo, a gdy dotarliśmy do samochodu niebo zdobiły dwie tęcze. Co to był za widok! Taka niespodzianka na koniec wycieczki.

Niespodzianka...
Góry Sowie tak bardzo nas urzekły, że szkoda było wracać. Czekała nas jednak jeszcze droga powrotna, którą - pełni wrażeń i pozytywnych przeżyć - pokonaliśmy sprawnie i w miłej atmosferze. O 21.30 byliśmy znów u siebie. Mam nadzieję, że w to urocze miejsce uda nam się znów powrócić!!!

A ku ku ... Tata wypatrzył tego gościa:-)
Zapraszamy do pójścia naszym śladem:-)))



Brak komentarzy: