poniedziałek, 6 maja 2013

Majowy weekend już za nami ...

Długo wyczekiwany weekend majowy dobiegł końca. Mimo, że pogoda nie dopisała, starałam się w miarę możliwości zapewnić atrakcje całej rodzinie. Już w pierwszy dzień uradowałam dzieci wizytą cioci K. i wujka G. i choć musiałam nieźle się nagimnastykować, by zdążyć sprzątnąć nieco i upiec ciasto przed przyjazdem gości, udało się. Dzięki temu miło spędziliśmy pierwszomajowe popołudnie. Kolejny dzień - czwartek upłynął po znakiem wizyty u babci. Był urodzinowy tort i obiad. W piątek - ulewa, więc zaproponowałam moim pociechom spacer w strugach deszczu. R. testował nieprzemakalność kurtki, spodni i kaloszy. Celem spaceru były odwiedziny u cioci R. i kilkugodzinne rozgrywki w gry planszowe i karty. Dawno sama tak dobrze się nie bawiłam, a przy okazji wypiłam spokojnie kawę czy dwie, poplotkowałam co nieco i wypoczęłam (tego mi najbardziej brakowało).

W sobotę zaś dzieci zawieźliśmy do babci, by móc pojechać na dawno planowane zakupy (wybór sofy do pokoju R. i zakup stroju kąpielowego na basen dla mnie!). Przy okazji poszaleliśmy nieco przeglądając przecenione książki i znów o jeden stosik w dziecięcej biblioteczce więcej. Mimo zmęczenia bieganiem po sklepach meblowych i hipermarketach (tam to kilometry trzeba przejść!) czułam, że znów odsapnęłam nieco, nie musząc przez dzień cały skakać wokół dzieci. Babcia zadbała o wikt, zaprowadziła Małą M. i R. na karuzele i spacer, a ja mogłam spędzić dzień nieco inaczej niż zwykle.


Wczoraj zaś, na zakończenie majowego weekendu, skorzystaliśmy z okazji, by popłynąć statkiem po Odrze. Od rana dwoiłam się i troiłam, by zdążyć ugotować obiad i nakarmić na czas moich domowników. Na szczęście zdążyłam ok.13-ej zaserwować upieczonego w piekarniku pstrąga (złowionego podczas sobotnich zakupów) i ziemniaki z wody. Warunkiem wspólnego wyjazdy było spałaszowanie wszystkiego, co podałam, bo dzieci ostatnio, zwłaszcza R., lubią gadać nad talerzem, zamiast jeść. Znów grzebał i grzebał w talerzu, wcinał ziemniaki, a rybę upychał gdzieś tam pod ziemniaczaną kołderką. Nie dałam się jednak zwieść. Już myślałam, że przyjdzie mi popłynąć samej z Małą M., ale tata się zlitował nad R. i pokarmił go nieco, żeby ta ryba jednak zniknęła ... I tak w ostatniej chwili wpadliśmy na pomost, gdzie zebrali się już chętni na rejs.

UFF! Udało się! Było dość tłoczno, ale na szczęście znalazły się miejsca dla nas. Usiedliśmy przy oknie i mogliśmy patrzeć na Odrę i jej brzegi. Wyżej niestety z tej części statku widać wiele nie było. Słońce świeciło, ciepło i miło było, więc Małą M. zaraz zmorzył sen ... i właściwie pół rejsu przespała. R. zaś uważnie śledził, co na rzece się dzieje, choć dużego ruchu wokół nie było (drewniana łódź i motorówka jedynie). Atrakcją dla wszystkich była przeprawa przez śluzę. Cumowanie statku, zmiana poziomu wody, otwarcie wrót ... Wreszcie coś się działo!

I tak sobie płynęliśmy w miłym gronie we troje, a tatuś pojechał do celu podróży, by tam nas odebrać i zabrać R. i Małą M. na karuzele (dzieci miały niedosyt po sobotniej wizycie w tym miejscu!). Jednak, gdzieś na wysokości śluzy, okazało się, że na statku komplet i wszyscy wykupili rejs w dwie strony i statek, choć płynie tam, gdzie chcemy , nie zatrzyma się tam, bo nie może nikogo więcej wziąć na pokład ....

Cóż za niespodzianka! Nie byłam przygotowana na aż tak długi rejs, ale na szczęście miałam banany ... i w portfelu kilka złotych. Sam rejs kosztował nas 8 zł (wszystkich w obie strony!), więc resztę gotówki mogłam wydać na soczki dla dzieci. Zadbałam też o siebie i zamówiłam pyszną kawę z mlekiem!!! No....  i musiałam zadzwonić tacie, że ma zawracać, bo tam, gdzie zaplanowaliśmy nas odebrać nie może(!). Zdążył nawet nas gdzieś tam dostrzec na moście nad Odrą.

Żałowałam nieco, że wysiąść się nie da, a z drugiej strony dobrze mi było. Rzeka wokół, wesołe towarzystwo przy naszym stole umilało nam czas, dzieci grzeczne ... i miałam ciut świętego spokoju. Starałam się korzystać, na ile się da obserwując rzekę, jej brzegi ... (nawet dwie siwe czaple udało się zobaczyć!). Największą atrakcją dla mnie również była przeprawa przez śluzę (dwukrotnie) i widok zabytków od strony Odry. Znam dość dobrze te miejsca, ale oglądanie ich z innej perspektywy sprawiło mi frajdę.

Po blisko 3h dotarliśmy do naszej mariny, gdzie odebrał nas tatuś. Czekały na nas słodkie niespodzianki i soki dla spragnionych wycieczkowiczów. Tyle godzin na wodzie znów sprawiło, że zatęskniłam za żaglami i kajakiem. Dobrze, że niedługo wakacje i może nawet pożeglować się uda!

Tyle na dziś ... Do miłego usłyszenia!

Brak komentarzy: