czwartek, 10 października 2013

Szukamy Pani Jesieni ....

Dziś nic wielkiego się nie działo. Po trzech dniach rysowania magicznymi ołówkami, nastąpiła przerwa, krótka jak domniemam. Za to R. opanował szał pisania w swoim kalendarzyku szkolnym, który kiedyś dostał od Babci. Sam dziś zaczął zapisywać w środku różne informacje o sobie i o szkole. Widziałam nawet zdania o Małej M. Może jutro pochwali się swoim dziełem. Ja tylko widziałam pierwsze zapisane w nim słowo: ŚIFIETNIE (!) i myślałam, że padnę z wrażenia. Jaka ta polszczyzna skomplikowana!


Rano byłam zajęta przygotowywaniem obiadu, a Mała M. zajmowała się swoimi lalkami. Dość długo rano wracałam z nią ze szkoły, więc potem musiała sama znajdować sobie zajęcia, żebym ja szybciutko ugotowała leczo. Wczorajsze poranne słońce zachęciło mnie do tego, by dziś właśnie w drodze powrotnej rozglądnąć się wokoło za oznakami jesieni. Szłyśmy sobie spacerkiem, a ja z aparatem w ręku uwieczniałam widoczki. 



Nie było zbyt wiele okazji do fotek, ale zdecydowanie urzekły nas barwy liści na drzewach. Najpierw zauważyłyśmy przepiękne pnącze na jednym z budynków w centrum miasta. 



Aż trudno uwierzyć ile różnych odcieni bordo i fioletu można znaleźć w jednym miejscu. Mała M. huśtała się na huśtawce, a ja szukałam obiektów godnych uwiecznienia. Jednym z nich okazało się zauważone przez naszą czterolatkę drzewo z dziwnie pokręconymi nieco liśćmi. Chciała bym je sfotografowała, co niezwłocznie uczyniłam. 


Kontynuowałyśmy nasz poranny spacer ... Na dłużej zatrzymałyśmy się pod rozłożystym klonem, który już od kilku dni zachwyca nas kolorami swych liści.


Szczególnie okazale prezentują się w promykach porannego słońca ...


Zadziwiające, jak bardzo mogą różnić się barwami liście na jednym klonie ... od całkiem żółtych do prawie zielonych.



 Nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć klonowych nosków ...



Klonowe liście tak bardzo nam się spodobały, że postanowiłyśmy w domu spróbować oddać na kartce ich różnorodność. Dziś nie starczyło czasu. Może jutro się uda ...


Nasza droga do domu trwała nadal. Gdy zatrzymałyśmy się niedaleko sklepu, Mała M. zauważyła dziką jabłoń. Zaraz wzięła jedno z jabłek, bo wymyśliła, że zrobi z niego główkę dla żołędziowego ludzika.


Jabłka, rosnące tuż przy ruchliwej szosie, raczej do jedzenie się nie nadają, ale wyglądają apetycznie ...


Po zakupach cd. spaceru ... nadal zmierzamy małymi kroczkami do domu. Po drodze mijamy stare, uschnięte drzewo ... Postanawiam uwiecznić je na fotce, bo to ciekawy okaz. 


Z myślą o naszym siedmiolatku, który lubi także fotograficzne eksperymenty zrobiłam to samo (prawie) ujęcie, najpierw kolorowe ...


potem w bieli i czerni, a na koniec ...


w sepii. Na miejscu pokazałam je Małej M. Była zachwycona :-)



Jeszcze większą radość sprawił jej widok ptaka na owym, pozbawionym liści, drzewie-seniorze...


Jeszcze kilka kroków i zobaczyłyśmy nasz domek. Naszą uwagę jednak zwróciły leżące na poboczu liście, które Mała M. w mig chętnie ułożyła w piękny bukiet.


Także R. w drodze powrotnej ze szkoły zaproponowałam szukanie PANI JESIENI. Wzięłam jego aparat i wręczyłam, by fotografował, co zechce. Teraz było nas już czworo do wypatrywania jesieni ... Zaczęliśmy na skwerze w pobliżu naszego kościoła parafialnego.


Owe dywany z liści wyglądały przepięknie. Nie mogłam jednak za dużo fotografować, bo Mała M. wykazywała niezdrowe :-) zainteresowanie rosnącymi wokół krzaczkami z atrakcyjnie wyglądającymi jagodami.


W pewnym momencie zauważyła biedronkę, którą musiałam rzecz jasna utrwalić na fotce.


Marzy mi się długi jesienny spacer w weekend. Zobaczymy, bo pogoda zachęca do spędzania czasu na świeżym powietrzu.

Tyle na dziś ... Mam nadzieję, że dzięki naszym fotkom także mieliście ochotę spotkać PANIĄ JESIEŃ!

Brak komentarzy: