sobota, 5 października 2013

Biblioteka i porcja śmiechu z Małą M.

Sobotni poranek większości rodzin kojarzy się zapewne z zakupami, porządkami i innymi odkładanymi w ciągu tygodnia z braku czasu czynnościami. Mam nadzieję, że naszym pociechom jednak kojarzyć się będzie z rodzinnymi wypadami do Wrocławia. Miasto piękne i duże, w którym zawsze coś się dzieje. Mimo tego, że dla czteroosobowej rodziny taki wypad wiąże się z pewnymi wydatkami okazuje się, że można także zawsze znaleźć takie atrakcje, za które płacić nie trzeba. Jedną z nich jest odwiedzenie miejsca, które znaleźć można w każdym, mniejszym czy większym, mieście. Chodzi, rzecz jasna, o bibliotekę. Okazuje się, że w samej stolicy Dolnego Śląska miejska biblioteka publiczna ma ponad 40 oddziałów rozsianych po różnych jej częściach. Kilka jednak znajduje się blisko centrum Wrocławia, a jedna (Dolnośląska Biblioteka Publiczna) ma swą siedzibę w kamienicy na rynku. WARTO zatem wybrać się tam całą rodziną.

Kolejny już raz zabrałam swe pociechy do Dolnośląskiej Biblioteki Publicznej i znów przekonałam się, że nawet wizyta w bibliotece może być dla dzieci nie lada atrakcją. Wesoło było już po przekroczeniu progu wypożyczalni, kiedy to Mała M. wbiegła do środka wyprzedzając mnie o kilka kroków, stanęła przed stolikami bibliotekarzy i oznajmiła im:

My Pani teraz nie damy książek, bo NASZ MĄŻ tam je przyniesie!!!

Pan i pani (za biurkiem) parsknęli śmiechem ... Rzekłam, że myślałam, że to mój mąż, ale skoro nasz :-) ...

Ale to dopiero początek ... Mała M. zaraz pobiegła do mieszczącego się nieopodal kącika dla dzieci. Była tu już dwa razy i jakoś nigdy nie było czasu na zabawę. Postanowiłam zatem zająć się wyborem książek dla moich pociech, a nasza czterolatka dorwała się do leżących na podłodze i stoliku maskotek. Zaraz wzięła do łapek wielkiego krokodyla i jego małe dzieciątko, żółwia, myszkę itp. Co tylko było pod ręką i, nie zważając na nic i na nikogo, odgrywała teatrzyk. Była taka szczęśliwa i ... zupełnie pochłonięta zabawą, że musiałam zwrócić jej uwagę, żeby tak głośno nie piszczała ... W odpowiedzi usłyszałam:

Mamo, to nie ja! To ta MYSZKA!!!

Znów wszyscy dorośli zerknęli po sobie i uśmiechnęli się od ucha do ucha. Zabawa trwała dość długo. Ja nadal wybierałam książki, a Mała M. bawiła się na całego. Po chwili Mała M. zauważyła pluszowe warzywa: marchewkę i pietruszkę, obie z uśmiechniętymi buźkami. Poprosiła, bym zwolniła jedno z zajmowanych krzeseł, by na posadzić na każdym z wolnych krzeseł jedno z warzyw. Potem wzięła je w łapki i zaczęła je animować, śpiewając na cały głos niedawno zasłyszaną piosenką:

Dlaczego gruszka chce być chuda jak pietruszka ...

Nie przeszkadzało jej wcale to, że na potrzeby piosenki właśnie marchewka grała rolę owej, uskarżającej się na swą tusze, gruszki. Znów personel biblioteki się uśmiechał pod nosem, a ja z nimi. Ale to jeszcze nic, bo za chwilę Mała M. sięgnęła po jedną z książek dla dzieci, rozsiadła się wygodnie za swymi ,,warzywnymi podopiecznymi'' i zaczęła czytać im bajkę. Myślałam, że padnę z wrażenia. Wątpię, by ktoś wcześniej wpadł na taki szalony pomysł :-)

Marchewka i pietruszka już czekają ...*

Śmiesznie wyglądała Mała M. bujająca się na wiklinowym fotelu bujanym i ,,czytająca'' książkę pluszowemu marchewkowo-pietruszkowemu duetowi. Niestety, nie zabrałam aparatu fotograficznego .. Pstryknęłam tylko fotkę telefonem komórkowym, ale dopiero jak odnajdę stosowny kabelek to zamieszczę ją na blogu, bo warto!

Zabawa była na 102, ale zbliżał się nieubłaganie czas zamknięcia biblioteki, a taty z R. ani widu ani słychu. Zadzwonił, że z powodu manifestacji na rynku ciężko ulice pozamykane i ciężko znaleźć miejsce parkingowe. Napisałam jednak, że niedługo zamykają ... Za jakiś kwadrans do biblioteki wpadają nasi panowie. Pani bibliotekarka od razu domyśliła się, że to ów wyczekiwany tatuś i z uśmiechem na twarzy oznajmiła, że już córka rzekła, że NASZ MĄŻ książki przyniesie. Jakież było nasze zdziwienie, bo usłyszeliśmy, że:

,,.... tak rzekła, bo przyjęła optymistyczny wariant ... a książek nie ma, bo ZOSTAŁY w samochodzie!!!!''

Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem ... bo to tylko moim chłopakom zdarzyć się może. Poszli specjalnie do wozu po książki, a przyszli do biblioteki z pustymi rękoma.

HURA! Znów mam co czytać DZIECIOM!!!
A ja na to, że szkoda, bo ja już tu mam kolejnych SZESNAŚCIE książeczek do wypożyczenia. Pani nie widziała problemu i chciała nam je wypożyczyć wbrew regulaminowi :-). Tatuś jednak przeraził się wizją targania kolejnym razem 29 książek. Wrócił zatem do auta i do domu wróciliśmy z kolejnym, barwnym stosikiem dziecięcych lekturek.

Tatuś z przerażeniem w oczach zerknął na ów stosik, ale nie miał wyboru ... Jakież przyjemności w życiu mieć trzeba. Ja uwielbiam CZYTAĆ naszym dzieciom, a one uwielbiają słuchać. Dla mnie to prawdziwa przyjemność i tuż po wypożyczeniu wyobraziłam sobie tę chwilę, gdy wieczorem usiądę na kanapie z dziećmi po obu stronach i będę im czytać. Po powrocie do domu Mała M. padła ze zmęczenia, ale R. przed zaśnięciem poprosił, bym mu coś poczytała ... i już trzy książeczki zostały przeczytane. Fajnie mieć takie małe moliki książkowe w domu. Nie wiem, kto bardziej się cieszy z wypożyczonych książek, dzieci czy ja? :-)

Zanim jednak opuściliśmy bibliotekę Mała M. zafundowała nam kolejną porcję dobrej zabawy. Nagle spomiędzy regałów wybiegła mała postać w rozpoznawalnym przez nas ubranku, ale we włosach nie do poznania. Na głowie roiło się od gęstych, zielonych, właściwie seledynowych, loków. Wyglądała komicznie! Okazało się, że kiedy my zajęci byliśmy bibliotecznymi formalności, nasza Mała M. nie traciła czasu. Wygrzebała w jednym z kątów pudło z perukami i strojami ... To też za moment obok nas pojawił się R. w kowbojskim kapeluszu, a Mała M. w peruce w kolorach tęczy. Potem przewinęła się jeszcze mała postać w pelerynie i pirackim nakryciu głowy. Oj... zrywaliśmy boki. Aż żal było wychodzić stamtąd. Mała M. czuła niedosyt przebierania się, więc zapewniliśmy panią i pana (bibliotekarzy), że znów tu przyjdziemy za tydzień lub dwa!

I tak miło i przyjemnie spędziliśmy godzinkę w bibliotece. Wszyscy dobrze się bawiliśmy ... tak dobrze, że z wrażenia zapomnieliśmy o wózku zaparkowanym niedaleko wejścia. Gdyby nie przytomność pani bibliotekarki musielibyśmy do poniedziałku czekać na otwarcie biblioteki ... i odbiór naszego pojazdu :-)


Tym optymistycznym akcentem tradycyjnie kończę dzisiejszą relację. Kolejna już niebawem.

Do miłego usłyszenia!!!

*Przepraszam za słabą kopię fotki, ale na szybko robiona telefonem. Poprawię się, obiecuję :-)






Brak komentarzy: