poniedziałek, 21 października 2013

Na Szczeliniec z dziećmi cz.1

Po sobocie, której nie udało się spędzić w Krakowie, zapragnęłam gdzieś pojechać, by nacieszyć uszy ciszą, a oczy pięknem złotej, polskiej jesieni. Sprawdziłam prognozę pogody, usiadłam nad mapą i zaczęłam przeliczać kilometry, by miejsce było atrakcyjne i w zasięgu jakichś 100 km. Wybór padł na GÓRY STOŁOWE, miejsce piękne i mało mi znane. Przestudiowałam w internecie możliwe trasy i ich dostępność dla rodzin z dziećmi. Opinie pozytywne, pogoda też zapowiadała się dobrze, więc nic już właściwie nie było w stanie mnie powstrzymać. Dzieciom przed snem powiedziałam, że jak się uda to może pojedziemy w niedzielę na wycieczkę.
Nawet deszcz nie był w stanie mnie powstrzymać ...
W niedzielny poranek, skoro świt, do kuchennych drzwi, gdzie już szykowałam kanapki na drogę zapukała zaspana nieco bosa jeszcze Mała M. Może była jeszcze nie do końca obudzona, bo nie wykazała żadnego entuzjazmu na moją propozycję wyjazdu w góry. Wiedziałam jednak, jak ją podejść :-) Rzekłam, że pojedziemy w takie góry, gdzie pełno jest skał o bardzo ciekawych kształtach .... i że jest nawet skalny labirynt, gdzie będzie mogła z R. bawić się w chowanego. Teraz to już BARDZO chciała tam pojechać!

Za szybą ... już jesień na polskich drogach ...
Zjedliśmy śniadanie, w piwnicy znalazłam moje zapasy obuwia, kupionego kilka lat temu z myślą o starszych dzieciach. Teraz były jak znalazł. Mała M. założyła buciki, takie aż za kostkę, a R. dostał skórzane buty z solidną podeszwą. UFF! Już się bałam, że przyjdzie im w trampkach po górach biegać. Na kolejne wyprawy może uda się już kupić prawdziwe górskie obuwie.

O 10-ej udało się mam wystartować. UFF! Planowałam wyjazd 1,5 h wcześniej, ale to i tak dobry czas jak na nas. Zawsze są opóźnienia, ale nie ma się co dziwić, skoro to głównie mamie przychodzi przygotowywać prowiant dla czworga i odzież dla trojga, a druga połowa w połowie podjazdu w górskiej okolicy stwierdza w trasie, że trzeba gdzieś stacji benzynowej poszukać, bo paliwa mało (!). Dobrze, żeby tak jeszcze przy drodze bankomaty co kilka kilometrów stały:-)


Byłam tak zdesperowana, że nawet chmury na niebie kłębiące się od rana i krople deszcze kapiące na szybę przy ruszaniu spod domu nie były w stanie mnie zniechęcić i pokrzyżować nam planów. Po drodze deszcz padał. Miejscami na niebie gromadziły się ciemne chmury, a my jechaliśmy przed siebie.


Od celu podroży dzieliło nas jakieś 100 km, więc miałam nadzieję, że tam będzie słonecznie. Podziwiałam różnorodność barw ziemi, liści, pól po drodze. Dzieliłam się swym zachwytem z rodzinką.


Dzieci też były zachwycone. Nie mówiąc już o mamie, która na widok wyłaniających się gdzieś  daleko na horyzoncie gór piała z zachwytu!!!


Oczywiście, po drodze śledziłam mapę i mijane miejscowości planując już miejsca, które odwiedziny przy najbliższej okazji. Wśród nich znalazł się deszczowy wówczas Henryków i odwiedzone już kiedyś Ząbkowice Śląskie z zabytkowym ratuszem. Jechało się spokojnie i miło ... aż do tego momentu, jak się potem okazało. Tuż bowiem za Ząbkowicami droga zaczynała obfitować w zakręty,


przeszkody w postaci wiaduktów, a


zaczęło się od ostrego podjazdu pod forty w Srebrnej Górze. Z wrażenia aż mi ręka zadrżała :-)


Sympatyczny pan w napoleońskiej czapce zachęcił nas, by tu powrócić ...


Teraz jednak jechaliśmy dalej przed siebie, ciesząc oczy poprawiającą się aurą ...


pełną zakrętów słynną ,, Drogą STU ZAKRĘTÓW''


i wypatrując tabliczki z nazwą RADKÓW, by móc wreszcie ujrzeć owe Góry Stołowe.


Jakaż była nasza radość, gdy dojechaliśmy na parking pod Szczelińcem i zaświeciło słońce. HURA!
Momentalnie opadły ze mnie wszelkie negatywne emocje, które towarzyszyły porannej bieganinie. Udało się, pomyślałam. Wysiadka z wozu, mały plecaczek na ramię i PRZED SIEBIE.

JUŻ wiem, którędy IŚĆ :-)

Cd. relacji już jutro!







Brak komentarzy: