poniedziałek, 22 września 2014

Sobota z dinozaurami, nutkami ... i kuchennymi meblami:-)))

Po piątkowej wycieczce do Jura Parku jeszcze po powrocie, a także w sobotnie przedpołudnie nasze pociechy ogarnął paleontologiczny szał:-) Wszystko to za sprawą nabytych w Krasiejowie pamiątek. Mała M. została obdarowana zestawem malutkich dinozaurów, gdyż prawdziwa z niej mamusia i każdego zawsze tuli, każdym się opiekuje ... i rodzinę dinozaurów też chętnie przygarnęła. Jednak - widać było - że jej bardziej spodobałby się zestaw małego paleontologa, który w sklepie z pamiątkami nabył dla siebie R.

Nasz paleontolog na stanowisku:-)
W pudełku znajdowała się, wykonana z gliny lub innej podobnej substancji, płaskorzeźba z triceratopsem w roli głównej. Do wyboru było kilka modeli, ale właśnie ten gatunek dinozaura wybrał dla siebie nasz ośmiolatek. Cała zabawa polegała na tym, by za pomocą młoteczka, pędzelka, gąbki i innych narzędzi wydobyć z owej ,,rzeźby'' części szkieletu dinozaura. To dopiero była zabawa!!!

Stuk, puk, stuk, puk ...
Dobrze, że zaraz po kilku uderzeniach młotkiem zapobiegliwie przygotowałam miejsce pracy dla naszych paleontologów na balkonie, bo w przeciwnym razie mieszkanie pokryłaby gruba warstwa pyłu. Już po kilku minutach pracy R. wyglądał na prawdziwego badacza szkieletów prehistorycznych gigantów.

UWAGA!!! Już coś widać:-)
Początkowo walił młotem tak, że myślała, że mu ta cała płytka popęka i ... same kości ukryte pod nią rozpadną się na drobne kawałki. Na szczęście R. dał się przekonać, że delikatność w pracy badacza prehistorii też jest na wagę złota. Zaczął pracować spokojniej i ... z każdym odkrytym kawałkiem szkieletu cieszył się niezmiernie. Rzeczywiście zakup był trafiony. Za 20 zł bowiem można było teraz spróbować swych sił w pracy paleontologa.

Mała M. też paleontologiem chce choć chwilę być:-)
Małej M. też marzyła się taka zabawa, więc rozejrzę się po sklepach za podobnym zestawem dla niej, a póki co nasza pięciolatka musiała zadowolić się kawałkiem samej masy, która już została odrąbana przez starszego brata. Mała M. jednak i tym kawałkiem bawiła się, stukając weń i czyszcząc go pędzelkami.

OOO... pierwsze fragmenty szkieletu...
Zabawa wciągnęła oboje na tyle, że po dobrej godzinie stukania, zaproponowałam odłożenie zabawy na sobotnie przedpołudnie. W zamian zaoferowałam seans filmowym w domowym kinie. Rzadko bowiem u nas ogląda się filmy czy bajki, a tym bardziej w TV. Teraz wyjęłam z dziecięcego zbioru DVD kilka filmów. Wybór padł na pełnometrażowy film ,,Pięcioro dzieci i coś'. Pamiętam, że w naszej domowej biblioteczce, gdy byłam dzieckiem, stała książka pod tym samym tytułem.

A oto i on!!! :-)
Tym chętniej zasiadłam z Małą M. i R. na wygodnej kanapie i włączyłam film. Opowieść o przygodach pięciorga rodzeństwa rozgrywająca się w scenerii ogromnego zamczyska i mnie wciągnęła. Niestety ze względu na późną porę obejrzeliśmy film do połowy, a resztę zostawiliśmy sobie na deser - projekcję w sobotnie przedpołudnie. Choć, pochłonięta pracami domowymi, nie mogłam obejrzeć ciągu dalszego filmu, Mała M. i R. dokończyli projekcję, a ok.13-ej pojechali do babci. Ja zaś zajęłam się pracami porządkowymi w kuchni. Tydzień wcześniej bowiem zamówiliśmy górne szafki do kuchni (3 lata ów pomysł dojrzewał!!!) i chciałam wysprzątać kuchenne kąty zanim owe meble miały do nas dotrzeć. Tak się złożyło, że godzinę później meble już były do odbioru. Tym sposobem w towarzystwie mej drugiej połowy pojechałam na krótką wycieczkę do Wrocławia. Odebraliśmy meble (w paczkach do złożenia), wymieniliśmy wadliwy zegar (kupiony tydzień wcześniej) i trochę pospacerowaliśmy po sklepach. Rozglądałam się za ciekawą książką lub filmem, ale znalazłam tylko bajkę dla dzieci, którą chętnie znów z nimi zobaczę (może w tygodniu) w ramach naszego familijnego kina.

Sobotnia zabawa na balkonie:-)
Ok.20-ej odebraliśmy nasze pociechy. Jak zawsze miło u babci spędziły czas. Mała M. nawet pochwaliła się swą grą na pianinie. Otóż od początku roku szkolnego pod okiem babci uczy się gry na tym instrumencie. Raz w tygodniu przyjeżdża babcia do nas i wtedy nasza pięciolatka z przyjemnością stuka w klawisze, nucąc sobie pod nosem. Zna już fragmenty kilku dziecięcych melodii. Szkoda tylko, że R. jakoś nie chce się uczyć. Gdy tylko babcia zachęca go do gry, R. włącza rozmaite funkcje na keyboardzie i gra po swojemu:-))) Chyba jeszcze długo będzie dojrzewał do gry na jakimkolwiek instrumencie. Próba dostania się do szkoły muzycznej się nie powiodła, ale może to i dobrze skoro tak ciężko jest do czegokolwiek zachęcić mego ośmiolatka. On najchętniej robi wszystko wtedy, kiedy on tylko chce i - rzecz jasna - po swojemu:-)))

Jaskinia ... dinozaur i nasz R. - zabawa na całego-)))
Do miłego usłyszenia:-)))

Brak komentarzy: