wtorek, 16 września 2014

Piątek ... prawie zwyczajny:-)

Po weekendowej przerwie pora choć w skrócie napisać, jak minął nam słoneczny weekend września. Pogoda wyjątkowo nas zaskoczyła, więc mogliśmy tradycyjnie już w piątkowy poranek pędzić do szkoły na hulajnogach. Mała M. i R. mknęli z przodu, a ja maszerując dziarsko próbowałam dotrzymać im kroku. Dzięki takiej formie pokonywania długiej drogi do szkoły, już od rana wszyscy bez wyjątku mają małą porcję ruchu i okazję do przewietrzenia swych dróg oddechowych:-) Póki co nie spóźniamy się, zwłaszcza w dni, gdy nasza pięciolatka rozpoczyna zajęcia lekcją religii o 7.30 (!).

Skoro już o Małej M. mowa to im bliżej końca tygodnia, tym trudniej było jest rozstać się ze mną o poranku. Mam jednak nadzieję, że gdy wreszcie ziści się jej marzenie o znalezieniu sobie bratniej duszy spośród rówieśników to łatwiej będzie jej przeżyć rozłąkę, wiedząc, że w towarzystwie koleżanki (lub kolegi:-)) miło spędzi czas. Dobrze, że R. już na tyle duży, że nie marudzi, że do szkoły trzeba co rano wstawać. Różnie to w poprzednim roku bywało, gdy przychodziło do wstania z łóżka skoro świt. Może fakt, że jego młodsza siostrzyczka też musi spełniać co dzień swój szkolny obowiązek działa mobilizująco na naszego ośmiolatka?

Dobrze, że nie marudzi z rana, bo codzienne wstawanie ok. 5.30 jest dla mnie małym wyzwaniem, a do tego dochodzi presja, by zdążyć na czas zaprowadzić dzieci do szkoły. I tak muszę nadal każdego rano mobilizować do w miarę sprawnego działania, co nie jest łatwym zadaniem, gdy nawet mojego ośmiolatkowi co dzień przypominać trzeba, by raczył odnieść ze stołu talerze po śniadaniu:-), a także po innych posiłkach.

Niby tylko trochę zakupów, ale było co nieść:-)
Piątek zatem niczym szczególnym nie wyróżniał się spośród pozostałych dni tygodnia. Zaraz po odprowadzeniu dzieci do szkoły, popędziłam na targowisko zakupić świeże owoce i warzywa. Jakże miło mi się spacerowało między pachnącymi wokoło stoiskami. I tak wrzucałam sobie do toreb to i tamto. Dopiero gdy przyszło mi zatargać owe zakupy do domu, zdałam sobie sprawę z tego, jak wielkim ułatwieniem od lat był wózek dziecięcy. Wrzucałam tornistry, zakupy ... i nawet nie czułam, ile musiałabym  normalnie nosić w rękach. Chyba nabycie wkrótce wózeczka na zakupy jest koniecznością:-)))



Na dodatek tego dnia rano przyniosłam ze szkoły pożyczone książki - dwa opasłe tomy opowieści o przygodach Hani Humorek. Było zatem co nieść, ale cóż .... Ważne, że znów mamy coś ciekawego do czytania.

R. ćwiczy rysowanie do góry nogami:-)

Po powrocie z targu zajęłam się pracami domowymi, by potem zdążyć spokojnie z dziećmi zjeść obiad i na 16-tą zaprowadzić naszego ośmiolatka do pracowni plastycznej. R. jednak nie miał ochoty iść gdziekolwiek. Miał już własny plan zabaw na piątkowe popołudnie. Nie miał jednak wyjścia:-) Kupiłam karnet na cały miesiąc i nie mogę pozwolić na to, by opuszczał zajęcia. Choć cena zmroziła mnie nieco (no ale materiały plastyczne do tanich nie należą!!!!), to chcemy, by w nich uczestniczył. Wcześniej był w innym miejscu kilka razy na zajęciach tego typu, ale miałam wrażenie, że w domu mógłby śmiało wykonywać proponowane tam prace. Teraz zaś ma możliwość uczenia się pod okiem fachowca:-) Proponowana forma bardzo mi odpowiada.

Też w pracowni coś sobie rysował po swojemu:-)
 Jedyny problem to nakłonić R. do wyjścia z domu, nawet na te piątkowe zajęcia, które lubi. On chciałby tylko po lekcjach siedzieć w domu i oddawać się wymyślonym przez siebie przyjemnościom. Ostatnio budował z klocków kolejne latające maszyny, sprawdzał właściwości węgla do rysowania temperując go do formy pyłu, którym następnie wypełnił swą ciężarówkę. Jak widać wyobraźnia podsuwa naszego ośmiolatkowi różnorakie pomysły, z którymi czasem niestety nie dzieli się ze mną... jak choćby ów ładunek węgla. Grunt, że ani ściany ani meble nie ucierpiały w wyniku owego eksperymentu:-))) Niby nic takiego. Wystarczy zaopatrzyć się w kawałek tektury czy nawet pojemnik, ale naszemu ośmiolatkowi szkoda czasu aż na takie przygotowania. Droga od pomysłu do realizacji jest nadzwyczaj krótka:-))) Chyba prawdziwi artyści już tak mają:-)))

PRACA zrobiona w trakcie zajęć - prezent dla MAMY (i jako przeprosiny za niegrzeczne zachowanie przed wyjściem:-)))
Na szczęście drogą delikatnej perswazji :-) udało mi się zachęcić R. do udziału w zajęciach plastycznych. Zaprowadziłam R., a z Małą M. dwie godziny spędziłam na drobnych zakupach i na zabawach na świeżym powietrzu. Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą jakiejś książki, by przysiąść na ławce i oddać się lekturze. Jednak nadarzyła się okazja, by uciąć sobie pogawędkę z jedną mamą. Zmęczenie całotygodniową bieganiną dawało mi się jednak we znaki i marzył mi się w miarę rychły powrót do domu. Jednak w międzyczasie okazało się, że moja druga połowa nie zdąży dojechać, by na czas odebrać R. z zajęć i musiałam z Małą M. pognać znów do pracowni plastycznej. UFF!!!

Gdy weszłam do pracowni, ogromnie ucieszyłam się z pracy, którą R. wykonał podczas zajęć. Tematem było narysowanie martwej natury ... Kwiaty i owoce leżały na stole:-) Nie ukrywam, że praca tak do końca nie była samodzielna, bo pani prowadząca narysowała lekko ołówkiem kontury słoneczników. Całą jednak resztę R. narysował sam. Jak dla mnie - rewelacja!!!! Pani pochwaliła go za trafny dobór kolorów... Oprawię sobie ów obrazek w ramkę i powieszę w pokoju. Będę miała własną galerię prac mego ośmiolatka-artysty.

Mała M. też zaraz po powrocie do domu też chciała spróbować swych sił w rysowaniu do góry nogami.


I stworzyła taki oto obrazek. Bardzo mi się spodobała owa wizja domu, ale słoneczko widzę, coś w innej konwencji wykonane:-) Cieszę się jednak, że Mała M. próbuje naśladować brata, a często - zwłaszcza swą systematycznością - sama działa na niego motywująco. Jak choćby w piątek, gdy R. nie miał ochoty siadać do lekcji, Mała M. usiadła przy stole, sama wyjęła książeczkę dla 6-latków* i rozwiązywała sobie zadanie za zadaniem.





No cóż.. mam nadzieję, że Mała M. to właśnie po mamusi ma owo zamiłowanie do systematycznej pracy:-)))

Tym optymistycznym akcentem żegnam i zapraszam na kolejny wpis (już niebawem)!!!

*Wiem i potrafię. Elementarz 6-latka, Dorota Krassowska, Skrzat, Kraków 2009,2010,2011

Brak komentarzy: