wtorek, 2 września 2014

Dzieci w szkole...

Wtorkowa aura nie zachęcała do wyjścia, ale do szkoły iść trzeba bez względu na pogodę za oknem. Dobrze, że tata zaoferował podwiezienie nas pod szkołę, bo dotarcie do niej na 7.30 po półgodzinnym prawie marszu byłoby nie lada dla nas dziś wyzwaniem. Tym bardziej, że dla naszych pociech była to pierwsza wczesna pobudka po dwóch miesiącach porannego lenistwa. Dobrze, że cztery kółka mają swą moc i potrafią dowieźć spóźnialskich na czas:-) Dla mnie samej ten poranek był dość gorący, bo mimo pobudki o 6-ej miałam wrażenie, że czas jakby za szybko płynął. Jutro zatem muszę jeszcze wcześniej wstać, by zdążyć na czas ... Niby ciuchy były wyprasowane, pojemniki na śniadania znalezione, termosy wymyte, ale i tak byłam w lekkim niedoczasie:-)

Miłym zaskoczeniem znów było zachowanie naszych pociech, które bez marudzenia i ociągania się zjadły śniadanie i gotowe z tornistrami na plecach stanęły w korytarzu gotowe do wyjścia. Oczywiście, musiałam dopilnować, czy umyły zęby i uczesać co niektórym włosy w mysie ogonki:-) Czyżby nasz ośmiolatek dorósł nieco skoro nie muszę z rana, niczym zdarta płyta, prosić o wykonanie czynności, które jeszcze niedawno sprawiały mu wielką trudność ( z racji lenistwa rzecz jasna):-)

Po dotarciu do szkoły najpierw na zajęcia zaprowadziłam naszą pięciolatkę. Jakaż ona samodzielna. Doskonale wiedziała, co należy po kolei zrobić (gdzie przebrać buty, zawiesić odzież wierzchnią, odłożyć plecaczek). Zanim pobiegła do innych dzieci przytuliła się do mnie ... Ojj! To był, nie ukrywam, najtrudniejszy dla mnie moment. Na sercu zrobiło mi się cieplej, a w oku zakręciła się łezka. Czułam, że za moment zamienię się w fontannę. Rzekłam dwa słowa na pożegnanie, pobłogosławiłam kreśląc na czole znak Krzyża św. i ... poszłam, wycierając po kryjomu napływające do oczu łzy.

Zaraz też podeszłam do klasy R. Pomogłam naszemu ośmiolatkowi rozpakować torby z podręcznikami i artykułami szkolnymi. Pogadałam chwilkę  i.... po raz pierwszy od ponad ośmiu lat poczułam lekki powiew swobody (!). Nigdy wcześniej bowiem, odkąd zostałam mamą, nie miałam okazji, by na tyle godzin pozostawić swe dzieci  i ... móc wreszcie zacząć planować ten czas z uwzględnieniem swoich potrzeb.

Choć myślami czasem uciekałam do Małej M. (bo R. to już szkolny weteran:-)) cieszyłam się perspektywą 4 godzin wolnych od opieki nad mymi pociechami. Dziś co prawda czas ów spędziłam na zakupach (w poszukiwaniu małego termosu dla dzieci) i przyrządzaniu pizzy (co czasu nieco zabiera). Na szczęście mimo ogromnego pośpiechu udało mi się znaleźć kilka chwil na drobne przyjemności: telefoniczną pogawędkę z przyjaciółką, lekturę książki, chwile refleksji nad Słowem Bożym ... Mam nadzieję, że z każdym dniem - zwłaszcza na początku - coraz lepiej będzie mi wychodziło planowanie zajęć domowych i ich realizacja w taki sposób, żebym znalazła także czas dla siebie ... Tyle lat dawałam wszystkim dookoła całą siebie, ale teraz odczuwam potrzebę, by nieco nadrobić (te i owe) zaległości i dla dobra całej rodzinki pozytywnie nastroić się w tych wolnych chwilach. Czas najwyższy, by wyjść do ludzi i spróbować nieco rozłożyć dawno złożone do lotu i pokryte grubą warstwą kurzu skrzydła!!!!:-))))

Skrzydeł dodaje mi także świadomość, że Małej M. w szkole bardzo się podoba. Dziś wyszła z zajęć roześmiana, szczęśliwa i znów wyczekująca kolejnego dnia w szkolnej ławce. Jedynym problemem od wczoraj jest nadal to, że nie ma jeszcze swojej koleżanki, ... o przyjaźni z którą tak bardzo marzy. Wierzę jednak, że zadzierzgnięcie znajomości to w jej przypadku kwestia kilku najbliższych dni. Wiem, że to dla niej ogromnie ważne ... i jedno z większych marzeń. Życzę, by szybko w tym gronie znalazła jakąś bratnią duszę.

Bardzo raduje mnie także postawa R., który póki co zaraz po przyjściu do domu nie wylewa na swą mamę wiadra szkolnych frustracji :-) Oby jak najdłużej wracał w dobrym nastroju i dość sprawnie (jak choćby dziś) odrabiał zadane prace domowe.

Trzymam kciuki za oboje i od jutra OSTRO zabieram się do pracy w tych przedpołudniowych godzinach!!!

Do miłego usłyszenia zatem niebawem :-)

P.S. Na deser trzy anegdotki (na świeżo .... póki pamiętam):

1. Po kilkudniowej wizycie u Babci, gdzie dzieci raczej do najgrzeczniejszych na świecie nie należały, Mała M. pyta Babcię przez telefon:

Czy przeżyłaś nasze spotkanie???

2. Dziś Mała M. relacjonuje mi swój pierwszy dzień w szkole. Opowiada, że pani kolejno mierzyła wzrost wszystkich dzieci. Jeden z chłopców musiał być bardzo wysoki, bo - jak mi oznajmiła moja pięciolatka -

,,jeden chłopiec w ogóle nie miał centymetrów'' :-)

3. Wcześnie rano budzę dziś dzieci. Pierwsza do kuchni wchodzi zaspana Mała M. w swej słodkiej piżamce. Siada na kanapie, otula się kocem i mówi do mnie:

Najbardziej to rano lubię Twój głos, gdy nas budzisz!!!!

Dla takich słów ... warto wstać skoro świt!!!

Do miłego usłyszenia:-)

Brak komentarzy: