piątek, 5 lipca 2013

Z dziećmi po Wrocławiu ...

W czwartkowy poranek zerwałam się wcześnie, by w ramach niespodzianki zaprosić dzieci na wycieczkę do stolicy Dolnego Śląska. Taki pomysł na dobre zakończenie pierwszego tygodnia wakacji!


Kiedy Mała M. i R. dowiedzieli się co się święci, bardzo się ucieszyli. Postawiłam jeden warunek - pomoc w przygotowaniach tak, byśmy wyruszyli o 10-ej. Zapowiadał się kolejny upalny dzień i chciałam im zaoszczędzić jazdy autobusem w południowym skwarze. O DZIWO! stanęli na wysokości zadania i o ustalonej godzinie siedzieliśmy już w autobusie.


Mała M. obok mnie w okularach przeciwsłonecznych i, jak zawsze, z uśmiechem na twarzy już na starcie zdradzała entuzjazm z wyjazdu. R. zaś zajął miejsce przed nami i równie zadowolony czekał na start autobusu. UFF! Udało się!!!


Już po 40-minutach byliśmy na miejscu. Mała M. dzielnie zniosła podróż, śledząc krajobrazy za oknem i słuchając czytanej przeze mnie książeczki. R. zaś całą drogę wertował przewodnik po Wrocławiu ... każdą mapkę!


Przed wyjazdem ustaliliśmy cel wycieczki - zwiedzenie jednego z miejskich muzeów, a po drodze - odnalezienie kilku krasnoludków na trasie PKP - Teatr Lalek - Rynek. Pokazałam obojgu mapę, tę z krasnoludkami i z zabytkami. Oboje, nawet Mała M., zaakceptowali plan wyprawy. Nie byłam pewna, czy nasza (prawie) czterolatka zechce odwiedzić muzeum ... ale celowo pokazałam fotki kilku komnat zamieszczonych na jego stronie internetowej i rzekłam, że pójdziemy zobaczyć, jak kiedyś królowie mieszkali :-). Pomysł chwycił. HURA! Od teraz Mała M. podczas wycieczki często powtarzała:

,,Ja chcę zobaczyć PAŁAC KRÓLEWSKI!!!!''



Zaraz po wyjściu z busa wstąpiliśmy do dworcowego antykwariatu, gdzie za kilka złotych kupiłam dzieciom coś nowego do czytania. Stare wydawnictwa, a bardzo wartościowe. Dalej powędrowaliśmy na dworzec kolejowy. Mała M. jeszcze nie miała okazji zobaczyć go po remoncie. R. bardzo chciał zobaczyć peron i, choć to było ,,poza programem'', zgodziłam się. Pojechaliśmy windą na pięterko ... Zrobiliśmy kilka fotek i ruszyliśmy dalej.


Kolejowe szaleństwo trwało dalej. Przed dworcem bowiem R. odnalazł pierwszego z krasnoludków (z naszego planu wycieczki). Leżał sobie na trawie i odpoczywał. Mała M. i R. położyli się tam w identycznej pozie, a ja utrwaliłam ich na fotkach.


Parę kroków dalej - fontanny tryskające wodą z ziemi. To dopiero była atrakcja. Już po chwili Mała M. miała mokrą sukienkę i but, ale cóż - ten wiek ma swe prawa. Wiedziałam, że w takim upale to nie problem.
Dalej, zgodnie z naszym planem wycieczki i mapą miasta, wędrowaliśmy sobie, zatrzymując się po drodze w piekarni (by zakupić pyszne drożdżówki z budyniem i migdałami!), księgarniach lub sklepie z zabawkami.


Po drodze, rzecz jasna, nie pominęliśmy ....



żadnego z krasnoludków :-).


Choć cel główny wycieczki nie został osiągnięty, miałam także plan minimalny ... czyli spacer Promenadą Staromiejską wraz z obejrzeniem dwóch pomników i odpoczynkiem w parku. I właśnie te atrakcje zaliczyliśmy co do joty! Nie chciałam też niczego specjalnie dzieciom narzucać, by to była także ICH wycieczka.


Mimo upału czuliśmy się dobrze i dobrze nam się razem wędrowało. Zbliżało się południe, więc zmierzaliśmy w stronę zacienionych miejsc. Zgodnie z planem przekroczyliśmy most im. ks. P. Skargi i weszliśmy w alejkę platanów - fragment Promenady Staromiejskiej. Mała M. wysiadła z wózka, wąchała kwiaty, przyglądała się korze platanów ...



Widać było, że dobrze jej tutaj. R. też - wędrował dzielnie i też cieszył się z tego, że właśnie tu przyjechaliśmy. Nie mogłam oczywiście pominąć waloru edukacyjnego takiego wypadu ... Tuż przy wejściu na Promenadę znajdowały się dwie turystyczne atrakcje: pomnik Mikołaja Kopernika




 i ... rzeźba ,, Amor na Pegazie''.



Powiedziałam w 2 zdaniach o naszym wybitnym astronomie, a potem z przyjemnością obserwowałam, jak moje pociechy przyglądały się obu dziełom, szczególnie frapujący był ów koń ze skrzydłami!!!


Tuż obok - wejście do Ogrodu Staromiejskiego, znanego nam z wcześniejszych wypadów. O dziwo - plac zabaw prawie pusty (wakacje chyba). Upał jakoś nie przeszkadzał ani Małej M. ani R. Oboje wspinali się po drabinkach, zjeżdżali na zjeżdżalni, huśtali na konikach itp. R. nawet pokazał swej siostrze, jak zdobyć górny pokład statku, z którego zjeżdżało się, niczym strażak, po rurze. Nie podejrzewałam, że i to już potrafi nasza (prawie) czterolatka. Pierwszym razem podbiegłam, chciałam pomóc, ale uspokoiła mnie, że ona już tak ostatnio zjeżdżała pod okiem taty!


W Ogrodzie Staromiejskim spędziliśmy dużo czasu. Najpierw na placu zabaw, potem na ławeczkach w cieniu, przy wolierze i fontannie ... Nie poganiałam dzieci. Miała to przecież być także ich wycieczka :-)
Nie załapaliśmy się na przejażdżkę stylową karuzelą ani na watę cukrową, bo pan z obsługi wyszedł na chwilę. Nadrobimy to kolejnym razem, bo moje pociechy zgodnie orzekły, że znów chcą na taką wycieczkę pojechać!


Stąd ruszyliśmy dalej pozdrawiając po drodze znane nam już wcześniej krasnale ...

Wierzbownik

Krasnale Wodne (przed Teatrem Lalek) ....

Puszczający Stateczki

i nie tylko ...

Parasolnik

 Mała M. w międzyczasie ucięła sobie drzemkę w wózeczku, a my udaliśmy się w kierunku rynku.

Recyklinek

Tam, bacząc na krasnale po drodze, wstąpiliśmy do kilku księgarń.

Florianek
Tradycyjnie nie wróciliśmy z pustymi rękami. R. wybrał sobie zestaw książeczek z serii ,,Hot Wheels'' ( z tekturową wyrzutnią do samodzielnego złożenia), ja przewodnik po krzewach i drzewach, a Mała M. - przepiękną książkę o koniach ,,Najlepszy przyjaciel'' (70 stron przeczytaliśmy jeszcze po powrocie!)!

Grajek i Meloman
Pełni wrażeń, ale i głodni już nieco zatrzymaliśmy się w pizzerii. Miałam co prawda kanapki, ale pizza we czworo też była w planach naszej wyprawy :-) Zamówiliśmy trzy ogromne pizze. Mała M. i R. pałaszowali na całego. Ja również w mig ,,pożarłam'' moją porcję. Potem dołączył do nas tata ... i resztę wycieczki kontynuowaliśmy wspólnie. Zajrzeliśmy jeszcze tu i tam ... i ok.20-ej PEŁNI WRAŻEŃ i ZADOWOLENI z naszego wypadu wróciliśmy do domu.

Krasnale tolerancji
Mimo całego dnia wędrowania czułam się wypoczęta. Starczyło mi sił, by jeszcze czytać dzieciom, podać kolację i wykąpać dwójkę. Przekonałam się, że WARTO się zmobilizować na taki wyjazd. Nawet takie maluchy jak moje mogą śmiało uczestniczyć w takich wypadach. Kolejnym razem - kierunek MUZEUM.

Do usłyszenia!


Brak komentarzy: