poniedziałek, 8 lipca 2013

Groblą do stadniny ...

Po niedzieli spędzonej w domu i w odwiedzinach u chrzestnych R., znów mnie ciągnęło na jakąś wycieczkę. Dzieci jednak poszły późno spać i nie bardzo miało sens gnanie gdzieś z rana. R. miał tyle wrażeń, że spał 12 h (aż do 9.45!). To bardzo rzadko się zdarza. Nie ma się co dziwić. U cioci i wujka atrakcji nie brakowało, z wycieczką na rowerach, pieczeniem kiełbasek na ognisku i zabawą na placu zabaw włącznie. SUPER!

Groblą sobie idziemy ...
Dziś zatem zaproponowałam dzieciom spacer po okolicy. Wyjęłam mapę i przedstawiłam im 5 możliwości. R. zdecydował się na piknik pięć kroków od domu, a Mała M. wybrała znacznie ciekawszy wariant (który zdecydowanie  i ja wolałam!) - spacer wzdłuż rzeczki aż do stadniny koni. Tym bardziej, że ostatnio kupiona książka była właśnie o koniach i stwierdziłam, że odwiedzenie tego miejsca będzie świetnym uzupełnieniem tematyki książki.

Z wizytą do koni ...
Zapakowałam mapę, czapki od słońca, soki, suche bułki, pomidory i jabłka ... i ruszyliśmy. R. wziął rower, żeby móc szybciej się przemieszczać i mniej się zmęczyć. Mała M. zaś jechała w wózku. Właściwie to większość drogi pokonała pieszo, a wózek był na wszelki wypadek. Przydał się w drodze powrotnej, bo Mała M. pełna wrażeń ucięła sobie drzemkę.

Chaszcze sięgały Małej M. po pachy ...
Wycieczkę rozpoczęliśmy od przedzierania się przez chaszcze. Chcieliśmy iść przez wybieg dla psów, ale pracowały tam dwa duże traktory-kosiarki i nie chciałam prowadzić tam dzieci. R. torował drogę, informując nas o wszelkich utrudnieniach na trasie. Mała M. szła za nim, przyglądając się kwiatom,

Kwiat dla Mamy ...
ważkom i motylom wesoło przeskakującym z kwiatka na kwiatek. Sama byłam zaskoczona tak dużą ilością motyli!

Mostek już coraz bliżej...
Miło się wędrowało ... Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie w pobliżu mostu, na małym starym boisku, które już kiedyś odwiedziliśmy.

A tu już na moście :-)
Usiedliśmy na kocu w cieniu i zjedliśmy drugie śniadanie. Nie było żadnych rarytasów, a dzieci jadły aż im się uszy trzęsły. Sucha bułka (w domu by raczej bez masła pieczywa nie tknęły!) z ukrojonym na miejscu w plastry pomidorem.

Uczta :-)
Na deser kilka kukurydzianek chrupek i sok. Potem chwilka odpoczynku ... R. szalał na rowerze, a ja z Małą M. - odpoczywałam!


Mała M. wietrzy swe stopy, śmiejąc się na całego:-)
Dalej ruszyliśmy w kierunku stadniny koni. Kawałek szosą, a potem między domami .... aż naszym oczom ukazał się drewniany płotek. Dzieci były zachwycone! Mała M. zaraz chciała wszystko zobaczyć, ale najpierw weszłam do jednego z zabudowań i zapytałam, czy można wejść i pooglądać konie.

Stadnina miło wita gości

Mała M. nie mogła się powstrzymać od zadania pytania, czy można pogłaskać konia. Właściciel zgodził się, dodając - ,, jak się uda!''

W cztery oczy...

Mieliśmy okazję zobaczyć zajęcia z hipoterapii ... i moment, gdy pani je prowadząca zapraszała konie do stajni na posiłek.

Jedno słowo i koń pędzi!
Byłam w szoku, jak były posłuszne (w przeciwieństwie do moich pociech!). Wystarczyło raz lub dwa zawołać konia po imieniu i ... już wbiegał do stajni! Mam nadzieję, że moje pociechy wezmą z nich przykład :-)

Piękne konie...

Zarówno Mała M. jak i R. byli zachwyceni końmi. Nasza czterolatka bez przerwy wołała najmniejszego z nich i pytała GO:

Czy ja mogę Cię pogłaskać?


Ulubieniec Małej M.

Miałam wrażenie, że liczyła na to, że koń jej odpowie.

Najbardziej jednak rozbawiła mnie, gdy stawała przed końmi i pytała je:

Czy ja mogę z Tobą pogadać???!!!!

Kolejnym razem przyniesiemy marchewkę. To może któryś z nich da się pogłaskać nieco :-)


 Piękne to zwierzęta!
Widziałam, że dzieciom bardzo się podobało w tej stadninie. Nie chciały wracać do domu.

KOŃSKI UŚMIECH :-)
Dla mnie też wizyta w stadninie była przeżyciem, gdyż wcześniej nigdy w tego typu miejscu nie byłam no i koniom z tak bliska też nie miałam okazji się poprzyglądać.

Ale kopyto...

R. też pilnie obserwował koniki. Zmęczeni nieco upałem usiedliśmy na trawie, by dokończyć lekturę naszej najnowszej pozycji książkowej o koniach.

,,Najlepszy przyjaciel'' Wyd. Debit

Cisza tego miejsca, zieleń wokół i śpiew ptaków w oddali sprawiły, że ciężko było stamtąd odejść. Mała M. pełna wrażeń zasnęła w wózku. Gdy dotarliśmy do domu, szybko podgrzałam pierogi, które zjedliśmy na łące niedaleko domu.

Czyja zguba, czyja?!

I tak miło i przyjemnie spędziliśmy dzisiejszy dzionek. Nie ruszaliśmy się daleko, ale łącznie blisko 4,5 h spędziliśmy na świeżym powietrzu. Mam nadzieję, że pierwsze bliższe zetknięcie z końmi zapadnie jakoś szczególnie dzieciom w pamięć.

Wracamy ...

Na jutro póki co większych planów brak :-)





Brak komentarzy: