piątek, 15 sierpnia 2014

Spokojnie i świątecznie, czyli cisza w domu:-)

Świąteczny piątek minął wyjątkowo spokojnie... Zaczął się jednak ciut niespokojnie, gdy dzieci wpadły do sypialni, by ogłosić mi, że na ścianie jest pająk gigant. Były tak podekscytowane, że byłam pewna, że znalazły go w swoim pokoju. Okazało się jednak, że odkryły go na ścianie w okolicach okna w pokoju, gdzie słodko spał sobie tata. Po takiej wieści musiał wstać i zdjąć włochatego jegomościa ze ściany. Na dzieciach ów pająk musiał zrobić wrażenie, bo jeszcze podczas śniadania było słychać echa tej niewiarygodnej historii.


Wizyta pająka jakoś pozytywnie nastroiła mą drugą połowę, bo gdy ja zajęłam się przygotowywaniem śniadania, on z kilka skrawków papieru i z pomocą dwóch mazaków i nożyc sam zmajstrował pająka dla dzieci. W ramach żartu zawiesił go na ich piętrowym łóżku. Ale była zabawa!!!


Dziś w planach był obiad u babci, więc perspektywa spokojnego popołudnia i wieczoru bardzo mi odpowiadała. Zanim jednak zostałam sama i cieszyłam się odrobiną swobody, zabrałam dzieci na Mszę św. Czasu było mało, bo później dziś wstaliśmy. Trzeba było zatem sprężyć się nieco, by zdążyć. Mała M. jak zawsze nie miała problemu z wybraniem się na czas. W mig wskoczyła w odświętny strój (piękną sukienkę). R. zaś tak opóźniał wyjście, że w rezultacie trzeba było pod kościół podjechać autem. W międzyczasie w samochodzie nasz ośmiolatek na sucho kończył usuwanie resztek śniadania z okolic ucha i czesanie zmierzwionej czupryny. Udało się, ale jakieś trzy minutki spóźnienia mamy na sumieniu:-)


Wychodząc po Mszy spotkaliśmy naszych przyjaciół, którzy obdarowali nas bukietem świeżo poświęconych polnych kwiatów. Mała M. z dumą niosła je do domu. Zgodnie z naszym zwyczajem zabrałam dzieci na lody. Mała M. wybrała gałkę smurfowych lodów w kolorze turkusu. R. i ja zadowoliliśmy się średnią porcją włoskich lodów. Przypomniał mi się smak kręconych lodów z czasów dzieciństwa. Do dziś pamiętam panią, która wlewała do kubeczków pyszne śmietankowo-czekoladowe lody włoskie. Duże i kręcone. Jeszcze teraz na samą myśl o nich przełykam ślinę!!! Pamiętam, jak często po szkole stawałam w długim ogonku, by się nimi raczyć:-)))

Po powrocie do domu Mała M. i R. z tatą wybyli do babci, a ja mogłam oddać się lekturze i słuchaniu internetowych konferencji. Od długiego czasu głód duchowej strawy mi poważnie doskwiera, a okazji do słuchania niewiele. Teraz mogłam usiąść wygodnie i nastawić się na odbiór bez zakłóceń!!!


Nie chciałam jednak spędzić całego popołudnia w domu. Około 16-ej wybrałam się na krótką rowerową przejażdżkę, ale niestety była to najkrótsza wycieczka odkąd pamiętam.


 Trwała jedynie 30 minut. Zaczęło bowiem chmurzyć się i dość mocno wiać.


Bałam się, że nie dam rady w ulewie wrócić. Tym bardziej, że wiatr wiał mi w twarz i ciężko się jechało. Udało mi się jedynie dotrzeć do kościółka w Starym Górniku ... Kusiło mnie, by jechać dalej, ale gromadzące się chmury odstraszyły mnie nieco:-)

Wróciłam zatem, by w domowych pieleszach czytać i relaksować się, a nade wszystko korzystać z ciszy. Tyle zatem na dziś ...

Do miłego usłyszenia!!!


Brak komentarzy: