niedziela, 10 sierpnia 2014

Piątek nad morzem - spotkanie .... z motylami :-)

Piątek spędziliśmy nader aktywnie, choć leniwy nieco poranek nie zwiastował aż tak przepełnionego atrakcjami dnia. Po pożywnym śniadaniu i chwili relaksu wybraliśmy się w miejsca usytuowane niedaleko naszego lokum. 


Pierwszym punktem wycieczki była Motylarnia w Niechorzu tuż pod tamtejszą latarnią. Choć miejsce to kilkakrotnie mijaliśmy, a nasi panowie dwaj nawet je zwiedzili, wreszcie zjawiliśmy się tutaj w komplecie. 


Po przekroczeniu jej progu byłam nieco zawiedziona, że to tylko jedno pomieszczenie, a dokładniej namiot zwieńczony kopułą, gdzie panowała znakomita akustyka i warunki iście dżunglowe. Miejsce to miało jednak niepowtarzalny urok. 


Swoistego smaczku całemu wystrojowi dodawało oczko wodne, nad którym unosiła się mleczna mgiełka. 


Niezaprzeczalną atrakcją były latające nad głowami zwiedzających i pomiędzy nimi barwne motyle. 


Nie były to jednak ich przedstawiciele występujące powszechnie na polskich łąkach, ale ich egzotyczni kuzyni o bajecznie kolorowych skrzydłach.


Spotkać można było motyle w barwach zielonych i żółtych,



czerwieni połączonej z czernią,


i innych. Różniły się nie tylko kolorami skrzydeł, ale także wielkością ...


Najważniejsze, że wszystkie krążyły blisko zwiedzających i można było im się dobrze przyjrzeć:-)



Swobodnie bowiem latały i przysiadały, gdzie tylko miały ochotę. 


Spośród uczestników naszej rodzinnej wycieczki największym powodzeniem cieszył się tatuś:-) 


Najpierw jeden usiadł mu na ramieniu, inny na stopie, kolejne na spodniach, palcu u ręki i na głowie:-) 


Dzieci piszczały z zachwytu. Każdy bowiem chciał mieć takiego owada na sobie. Dziwne, że na reszcie rodzinki jakoś siadać nie chciały, ale chyba kolor naszego ubioru im nie odpowiadał. Pani zwiedzająca bowiem uświadomiła nas, że motyle lubią barwę nieba. 


A tata miał kilka niebieskich pasków na swej bluzie:-), stąd może jego popularność. Mała M. zaś wyróżniała się swą bluzeczką w motyle, którą jakoś motyle nie były zainteresowane. 


Spacerowaliśmy między roślinami, na których ciągle przysiadały motyle, ciesząc nas swą różnorodnością barw.



Jedne spijały nektar z kwiatów.


Inne zaś ze stoickim spokojem raczyły się sokiem z owoców, wysysając go z rozłożonych gdzieniegdzie w specjalnie przeznaczonych do tego miejscach plastry pomarańczy


lub połówki winogron. 


Niesamowitym przeżyciem dla wszystkich, i dużych i małych, była możliwość obejrzenia z bliska narządów ssących przypominających trąbkę:-) 


Jedna z pań chętnie opowiadała o motylach i ćmach. Pokazała nam m .in. wiszącą pod kopułą zieloną ćmę o ciekawej jasnozielonej barwie i dużych skrzydłach. 


Obejrzeliśmy także najprawdziwszą w świecie wylęgarnię, 



 gdzie rozwieszone były niczym pranie na sznurku:-) poczwarki.



Regularnie sprowadzane są one z egzotycznych krajów i nawet do 100 dni przychodzi im czekać na dorosłego osobnika. 




Bardzo to długi proces zważywszy, że te latające ,,piękności" żyją zaledwie 10-14 dni. Wizyta w Motylarni była zatem wspaniałą lekcją przyrody, a dla mnie niepowtarzalną okazją do utrwalenia na fotografiach niebywałego piękna motyli. Po odwiedzeniu tego miejsca nie dziwię się, że moi panowie dwukrotnie ,,zaliczyli" tę atrakcję turystyczną.



Tyle na dziś, bo pora późna. Cd. naszych piątkowych szaleństw nastąpi:-)



2 komentarze:

Small Megi pisze...

Oj a my sobie odpuściliśmy tę motylarnię, szkoda, cieszę się że u Ciebie Mamo blogowa mogę je pooglądać :) pozdrawiam

mamma5 pisze...

Witam!!!! Ja też nie byłam przekonana, czy do Motylarni pójść, ale moi chłopcy mnie przekonali:-) i, jak się okazało, warto było!!!! Pozdrawiam...