czwartek, 14 sierpnia 2014

Rysunkowo-książkowy czwartek :-)

Trudno uwierzyć, że to już pięć dni minęło od naszego powrotu z wakacji i wielkimi krokami zbliża się początek roku szkolnego. Póki co staram się korzystać z każdej wolnej od szkolnej bieganiny chwili. Już sama możliwość poleżenia w łóżku do 7.30 i dłużej to prawdziwy luksus. Dziś było podobnie... tyle tylko, że dzieciaki krążyły wokół mnie i nie bardzo dawało się relaksować, oddając się słuchaniu ciekawej konferencji.


Po pewnym czasie zrezygnowałam i ... wstałam. Mała M. bowiem bardzo chciała pokazać mi swe narysowane ostatnio prace. Jakże się cieszę, że zaczęła chętnie rysować. Najpierw zapoznała mnie ze swą myszką w dużym domu, a potem z portretem chłopca (nie zdążyłam zapytać, czy rysując wzorowała się na swym bracie czy nie)...


Kolejną pracą mnie rozbawiła. Choć scenki rodzinne to ulubiony temat jej prac, ta jest wyjątkowa. W wózku bowiem nie leży nasza najmłodsza latorośl, ale jej mama spodziewająca się narodzin Małej M. Wózek pcha tatuś trzymający na rękach R. ... Jakże udał jej się ten smoczek w buźce brata:-) Pocieszna ta nasza pięciolatka!!!


Na kolejnym rysunku wyobraźnia poniosła Małą M. Ostatnio lubi rysować naszą rodzinę w postaci rodziny zwierząt. Była już rodzina lwów... Teraz zaś zostaliśmy rodziną ślimaków:-)


A na deser - kolorowa (o dziwo!) księżniczka!!!



Niebawem do pokoju wszedł R., by pochwalić się przygotowanym własnoręcznie śniadaniem. Skończyło się jednak na tym, że sama musiałam przygotować sobie coś do zjedzenia, bo gdy nie wyraziłam ochoty na zjedzenie chleba obłożonego wiśniami z konfitury i posypanego cukrem (!), syn stwierdził, że w takim razie ów posiłek schowa do lodówki i przechowa dla taty. Minęła mnie zatem przyjemność posilenia się twarogiem z jogurtem, konfiturą wiśniową, rodzynkami i żurawiną ... tak gęstym, że łyżka stała:-) Od zawsze mówię memu kochanemu kuchcikowi, żeby nie mieszał zbyt wielu składników, ale on wyznaje zasadę, że im więcej rzeczy doda tym potrawa będzie smaczniejsza:-) Nie skrytykowałam jego dania, jedynie odmówiłam jedzenia cukru na chlebie. Niestety, na nic się zdały tłumaczenia .. i długo trwało nim synowi przeszła frustracja i żal do mamy...


Po śniadaniu, na dobre rozpoczęcie dnia, zaprosiłam moje moliki książkowe do lektury jednej z zakupionych wczoraj książek. Wybór padł na ,,Dziewczynkę o długich stopach', którą kiedyś polecała nam ciocia A. Uwielbiam te chwile, gdy dzieciaczki siadają przy mnie i czytamy sobie ... Nikt nam nie przeszkadza, nie dzwonią telefony, a my wędrujemy sobie w świat wyobraźni. R. rozłożył się wygodnie na materacu, Mała M. obok mnie na kanapie... Widziałam, jak oboje wspaniale relaksowali się słuchając. Książka tak bardzo nas wciągnęła, że całość połknęliśmy za jednym posiedzeniem:-) Ta mądra książeczka z przesłaniem zarówno dla rodziców jak i dzieci bardzo nas ujęła i... niebawem wrócimy do innej lektury z tej serii ,,Ładne, sprytne i odważne''. 



Po długim czytaniu nadeszła pora, by dzieci same zajęły się sobą... Mała M. zaraz znalazła  sobie zajęcie - budowę tratwy z klocków, a potem odgrywanie scen z ludzikami i zwierzakami. Była tak pochłonięta tą zabawą , że nawet R. był pełen podziwu dla niej i z zazdrością podziwiał, jak się świetnie bawiła. Sam też zajął się budowaniem kolejnych statków powietrznych z klocków lego. Właściwie od powrotu z wczasów co dzień buduje nowy model. Mam nadzieję, że wyrośnie na jakiegoś konstruktora:-)

Moja duchowa strawa, czyli zakupiona wczoraj książka tak bardzo mnie wciągnęła, że nie mogłam się od niej oderwać. Musiałam jednak zejść na ziemię:-) i zająć się przygotowywaniem obiadu. Na szczęście mogłam liczyć na pomoc Małej M., która uśmiechnięta od ucha do ucha lepiła kluski śląskie. Zrobiłyśmy ich tyle, że starczy na jutro. Nie będę musiała w świąteczny dzień nad garami stać:-)


Po sytym obiedzie pragnęłam jeszcze choć chwilkę zatopić się w mej lekturze, ale siedzenie w domowych pieleszach od samego rana spowodowało, że Mała M. i R. biegali po domu jak dwa pijane zające:-) Nie było innego wyjścia. Zapakowałam torbę z książkami, a dzieciom wręczyłam hulajnogi ... i pognaliśmy do biblioteki. Oboje pędzili na całego!!! Jakimś cudem cali i zdrowi wrócili do domu. Oni zadowoleni z jazdy, a ja objuczona książkami, których nie zdołałam oddać, bo biblioteka nieczynna... Masz babo placek:-)

Jednak ów spacer dobrze zrobił co niektórym, bo Mała M. padła jak kawka... i śpi słodko:-) Tym sposobem mniejszy ruch w domu i nawet rodzice mogą posiedzieć nieco nad książką lub przed komputerem.

Jutro wolny dzień!!! HURA!!! Do miłego usłyszenia!!!








Brak komentarzy: