wtorek, 12 sierpnia 2014

Piątek nad morzem - Spacer klifem i nie tylko, czyli atrakcje Trzęsacza:-)

Piątkowe szaleństwa zakończyliśmy wizytą w Trzęsaczu, który dane nam było zwiedzić, a właściwie ujrzeć w strugach deszczu, kilka dni wcześniej. Teraz jednak pogoda dopisała i prosto z wagonika kolejki powędrowaliśmy, odwiedzając po drodze miejscowy kościół p.w. Miłosierdzia Bożego, na obiad.


Głodni i spragnieni przysiedliśmy przy stoliku w pierwszym lepszym barze ..., by posilić się barszczem i porcją frytek, surówki i filetu z kurczaka. Smakowało, bo wcześniejsze zwiedzanie zaostrzyło nasze apetyty!!!


UFF! Tego nam było trzeba... Teraz mogliśmy udać się na mały spacer. Nasz kroki skierowaliśmy w stronę platformy widokowej,


kierując się po bruku z kostkami przypominającymi nuty na pięcioliniach i klawiaturę fortepianu. Cóż za świetny pomysł!


Po drodze minęliśmy tabliczkę informującą o przechodzącym w tym miejscu 15 południku oraz mieszczące się tuż przy niej multimedialne muzeum na klifie. Atrakcji jednak mieliśmy dość, a ceny biletów też do niskich nie należały. Będzie zatem co zwiedzać podczas kolejnych wakacji w tym rejonie:-)


Spacerkiem szliśmy zatem dalej... zatrzymując się na chwilę na platformie widokowej, by z innej nieco perspektywy podziwiać morze sięgające daleko daleko ... i zabytkowe ruiny kościoła na klifie, które po raz pierwszy zobaczyłam jakieś (aż się przeraziłam) chyba 25 lat temu. Nie ukrywam, że czas zatarł owo wspomnienie.


A co najgorsze okazało się po lekturze informacji w przewodniku jeszcze kilkanaście lat temu runęła blisko połowa zabytkowej ściany. Jaka szkoda!!! Jak zawsze mądry Polak po szkodzie, bo dopiero ów incydent skłonił lokalne władze do zabezpieczenia klifu przed dalszym osuwaniem się zabytkowych ruin...


Kilka pamiątkowych fotek i... właściwie mieliśmy wracać. Zatęskniłam jednak jeszcze za morzem. Tym bardziej, że kolejnego dnia trzeba było opuścić Pomorze i wracać do domu.


Zeszliśmy na plażę, wyskoczyliśmy z naszych sandałów i wzdłuż brzegu, mocząc stopy w orzeźwiającej morskiej wodzie, wędrowaliśmy przed siebie. Celem było dotarcie do pierwszego wyjścia z plaży, czyli do Rewala. Ów spacer okazał się strzałem w dziesiątkę. Każdy szedł własnym tempem, korzystając z bliskości morza na ile tylko się dało.


Mała M. moczyła swe stopy w wodzie, piszcząc z radości, gdy fala łaskotała jej paluszki. R. biegł wzdłuż brzegu rozbryzgując fale, a ja szłam kontemplując piękno stworzenia: szum morza, biel morskich bałwanów, finezję drobnych muszelek naniesionych przez wodę ... i marzyłam o tym, by móc znów tu powrócić. Szkoda, że ten nasz Bałtyk tak daleko od miejsca zamieszkania, ale zawsze można tu przyjechać:-)


Po pokonaniu schodów prowadzących z plaży powędrowaliśmy z powrotem do Trzęsacza. Teraz jednak stąpaliśmy po ścieżce, częściowo ciągnącej się w lesie, wzdłuż klifu. Wcześniej owo strome, piaszczyste nabrzeże obserwowaliśmy z plaży.


Naszą uwagę przykuły krążące nad klifem ptaki, które tam właśnie miały swe gniazda. Jak się okazało, to miejsce wybrały sobie na kolonię lęgową najmniejsze polskie jaskółki, zwane brzegówkami. Pierwszy raz miałam je okazje zobaczyć!!!


Jakże miło było spacerować sobie na klifie, skąd rozciągał się przepiękny widok morza i pływających nań żaglówek i kutra.


Ciężko będzie teraz wracać do miasta ... ale cóż: wszystko dobre co się dobrze kończy. Pora opuścić Trzęsacz i szykować się z wolna do powrotu do domu.


Tak minął nam ostatni dzień naszych wakacji nad morzem. Trzeba tu powrócić. Póki co wspomnienia muszą wystarczyć do kolejnego wyjazdu!!!

Do miłego usłyszenia!!!

Brak komentarzy: