niedziela, 1 grudnia 2013

Sobota pełna wzruszeń ...

Sobota ... Hm ... Rozpoczęła się zwyczajnie, no może mniej zwyczajnie, bo ze względu na to, że szpital w domu (do grona chorych dołączyła moja druga połowa!) zostałam jedna, w miarę zdrowa, na placu boju. Ból zatok i głowy unieruchomił ,,najstarszego chorego'' w łóżku i zanim zrobiłam śniadanie, podałam - niczym siostra oddziałowa - leki, krople i dopilnowałam inhalacji zrobiło się południe ... i trzeba było biec po zakupy. Po całym tygodniu bowiem siedzenia z chorymi dziećmi w domu lodówka świeciła pustkami. Widząc, że dziećmi to ,,chory tatuś'' raczej specjalnie się nie będzie mógł zająć, wydrukowałam kilka obrazków tematycznie związanych z ,,Trzema małymi świnkami''. Każdy dostał kilka kartek, żeby wszyscy mieli się czym zająć pod moją nieobecność.

Czyż taki domek najbardziej leniwej świnki nie jest słodki? :-)
 Koło południa udało mi się wreszcie wyjść z domu ... Zanim jednak odwiedziłam aptekę, piekarnię i inne sklepy i sklepiki zrobiła się 14.30. Czułam się jak mała ciężarówka:-) Ręce mi się chyba wydłużyły nieco od tego targania tylko najbardziej potrzebnych artykułów. Jednak nadal nie było co podać na obiad. Nakarmiłam domowników drożdżówkami z owocami i sama wybiegłam, by upolować coś konkretnego ... Targowisko niestety już dawno nieczynne, część sklepów również, więc szybciutko kupiłam kolejną porcję żywności ... i wróciłam do domu. Obiad, choć nieco z półproduktów złożony, wszystkim smakował za wyjątkiem Małej M., która na rybę na talerzu nawet spojrzeć nie chciała :-)

Taki obrazek czekał na mnie po powrocie (Mała M.)*
Najważniejsze, że pozostałym domownikom ekspresowy obiad smakował, a nawet została jego część. Akurat na niedzielny obiad. Ja zaś mogłam udać się wreszcie gdzieś sama, stęskniona za wyjściem po blisko dziesięciu dniach ciągłego siedzenia w domu. Choć musiałam nieco się nagimnastykować, by być gotowa na 17-tą, to warto było. Ale po kolei ...

Myszka R.** (ogonek gdzieś się zapodział)
Na początku tygodnia zaprosiła mnie koleżanka M., bym wraz z nią, jej dziećmi i dwiema równie sympatycznymi koleżankami, które dane mi było (Bogu dzięki!!!!!) poznać niedawno, właśnie w jej domu uczciła rocznicę mych urodzin. Ucieszyłam się bardzo i planowałam upieczenie ciasta. Jednak w międzyczasie moje pociechy zachorowały, a M. jakoś nie potwierdziła zaproszenia. Pomyślałam, że może i ich wirus dopadł ... i się kurują. Jakież było moje zdziwienie, gdy około 15-ej - jeżdżąc po sklepie koszyczkiem pełnym jedzenia - odebrałam telefon M. Spotkanie - nadal aktualne, a ja bez ciasta (jaja, mąka, cukier dopiero w koszyczku), dzieci z mężem w domu bez obiadu, a za 2h mam być gotowa ...

Mimo zmęczenia i kolejnej dawki pośpiechu zmobilizowałam się na całego i pędem do domu. Nie ma jak dobra motywacja! Stęskniona za towarzystwem, wygłodniała:-) wręcz kontaktu z ludźmi po tak długim przymusowym siedzeniu non stop w domu, leciałam jak na skrzydłach na owo spotkanie. Samo zaproszenie było już dla mnie wielką niespodzianką i okazją do radowania się w gronie mi bliskich osób. Ale to jeszcze nie koniec ...

Czekała tam na mnie cała rodzinka M. i bliska mi ,,druga M''. mieszkająca po sąsiedzku ... Wszyscy odśpiewali specjalnie dla mnie ,,Sto lat'' ... Złożyli życzenia i wręczyli upominki. Najbardziej ucieszyła mnie spontaniczność dzieciaczków. Nawet najmłodsza latorośl śpiewała dla mnie :-) Wzruszające!

Z taką zakładką zaraz przyjemniej się czytać będzie :-)
Dziewczyny też hojnie mnie obdarowały. Gospodyni tego spotkania upiekła na tę okazję pyszne ciasto drożdżowe i bułeczki (pierwsza klasa!). M. obdarowała mnie oryginalną zakładką do książki i   przepięknymi dzierganymi własnymi łapkami :-) bombkami.
Takich bombek to nigdy nie widziałam. Są cudne!
Trzecia koleżanka specjalnie przybiegła, choć chora, na sekund kilka, by dostarczyć kartkę urodzinową (!). Kartka - cud, bo nigdy jeszcze tak wyjątkowej kartki z okazji urodzin od nikogo nie otrzymałam.

Prawdę powiedziawszy to było pierwsze od kilku dobrych lat tak miłe świętowanie moich urodzin ... Odkąd zostałam mamą, a właściwe od tego czasu, gdy moja druga połowa zapomniała o rocznicy mych narodzin (okrągłej!!!!), przestałam radośnie oczekiwać tego dnia ... Także od lat już nie świętuję w szerszym gronie, zwłaszcza przyjaciół, których z racji zmiany miejsca zamieszkania zostawiłam kawał drogi stąd. Nie ukrywam, że tęskno mi za tamtymi urodzinami, ale cóż ... Może jeszcze kiedyś i u mnie w tym dniu zabrzmi ,,Sto lat'' wyśpiewane nie tylko głosikami mych pociech i drugiej połówki... Wspaniale, że moja ,,trójka'' pamiętała w tym roku o urodzinach ... ale i o tym przyjdzie czas napisać odrębny wpis:-)

Kartka - cudeńko!
Wracam jednak do tej ,,magicznej' soboty i kartki, która powaliła mnie z nóg. Już sama zewnętrza jej strona mnie zachwyciła. Te kwiaty, piękny papier, wprost słów mi brak. O zawrót głowy :-) przyprawiła mnie jednak treść kartki. Ta trzecia, chora koleżanka, napisała wewnątrz TYLE CIEPŁYCH i dobrych słów o mnie, że nie mogłam uwierzyć, ... że to o mnie samej. Te słowa tak bardzo mnie poruszyły, że cały czas chodziły i chodzą mi po głowie. Czytałam je wczoraj kilkakrotnie i czytam i dziś i uwierzyć nie mogę, że o mnie można powiedzieć tyle pozytywnych rzeczy.... W ciągu ostatnich, może 7, lat moje uszy nie słyszały, ani oczy nie widziały tylu słów o mnie, stawiających mnie w dobrym świetle:-) To było jak grom z jasnego nieba, ale taki w pozytywnym sensie... Widzę w tym rękę Opatrzności, która widząc moje codzienne zmagania wszelkiego rodzaju :-), postawiła na mej drodze te trzy wspaniałe kobiety, żony, matki, które znając mnie tak krótko potrafiły dostrzec tyle dobra we mnie!!!!  Tyle dobroci, ciepłych słów, wsparcia nie otrzymałam dawno...

Dziękuję Wam moje KOCHANE za te słowa na kartce urodzinowej... za Waszą szczerość i otwartość; za podzielenie się nawet tym, co - Waszym zdaniem - wyczytać można z moich oczu. OBDAROWAŁYŚCIE mnie najhojniej jak tylko się dało...Od teraz tę właśnie kartkę przechowuję niczym drogocenną perłę na dnie mej szuflady, by w chwilach trudnych była mi pociechą i przypominała, że jest jednak ktoś, kto dobrze o mnie mówić potrafi, na kogo liczyć mogę i do czyich drzwi zapukać mogę, gdy towarzystwa łaknę :-)

Wszystkim, bez wyjątku, którzy pamiętali o mnie w dniu urodzin także BARDZO DZIĘKUJĘ!!!

P.S. Pod moją  nieobecność R. zrobił tacie i Małej M. super przedstawienie. Mam nagranie to może jakieś fragmenty udostępnię :-)

*rysunek pochodzi z internetu: http://4nabs.com/galleries/0-30/The_Three_Little_Pigs/169079/
** origami z książki ,,Każde dziecko to potrafi. Origami.'', Buchmann, Warszawa 2012








1 komentarz:

Anonimowy pisze...

mi też było w sobotę bardzo przyjemnie, buziaki :) druga M