niedziela, 29 czerwca 2014

Na pikniku lotniczym ... w Lesznie - DODAŁAM FOTKI!!!

Po piątkowym rozdaniu świadectw i świętowaniu, przy torcie domowej roboty, zakończenia roku szkolnego, w sobotnie przedpołudnie wybraliśmy się do Leszna na Piknik Szybowcowy ,,Leszno. Rozwiń Skrzydła!''.


Już po raz trzeci braliśmy udział w tej świetnej i atrakcyjnej, zarówno dla małych jak i dla dużych, imprezie promującej nie tylko szybownictwo, ale ogólnie lotnictwo. Po raz kolejny przekonałam się, że warto przyjechać tu z dziećmi, zwłaszcza gdy - podobnie jak wczoraj - pogoda dopisuje. Owa uczta dla miłośników latania trwa dwa dni, a składa się na nią cała gama atrakcji. My spędziliśmy tam ponad 5 godzin, a gdyby nie późna pora ostatniego bloku pokazów (po 21-ej) zostalibyśmy do końca Pikniku.


Do Leszna dojechaliśmy na godzinę 14-tą, gdy kończyła się pierwsza tura pokazów akrobacji lotniczych. Znaleźliśmy miejsce parkingowe, zapakowałam do plecaka prowiant, przez ramię przewiesiłam aparat fotograficzny i ... ruszyliśmy przed siebie. Ludzi nie było dużo, więc można było wybierać dogodne miejsce na rozłożenie koca. Ja bowiem nie zamierzałam nigdzie się stamtąd ruszać przez kilka godzin pokazu.


Po całym roku szkolnym wypełnionym po brzegi bieganiem z dziećmi do i ze szkoły oraz planowaniem wszelkich atrakcji, marzyłam o świętym spokoju ... na kocu. Tak też było! Dla odmiany to tatuś w przerwach między lotniczymi pokazami prowadził Małą M. i R. na dmuchane zamki i batutę, by mogli wyskakać się do woli:-) OOOO jak ja dawno nie siedziałam tak sobie w spokoju!!!! Tego mi było trzeba...


O 14.30 zasiedliśmy wygodnie na kocu i wypatrywaliśmy na bezchmurnym prawie niebie pierwszych uczestników drugiego bloku pokazów. Pierwsi zaprezentowali się na swych szybowcach piloci z Grupy Akrobacyjnej Aviomet z Warszawy. Niesamowicie piękne akrobacje .... w ciszy!!! Bez warkotu silników. Dwa szybujące po niebie szybowce robiły wrażenie!!!


Potem na murawę lotniska wjechały dwa wozy. Z jednego z nich wybiegła grupa uzbrojonych mężczyzn. Zaczęła się, pozorowana rzecz jasna, strzelanina.


Dużo strzałów i dymu... Nie wiedziałam, czy Mała M. nie wystraszy się tych antyterrorystów w akcji, ale wytłumaczyłam jej zaraz na starcie, że to tylko na niby :-) i może czuć się bezpiecznie.


Następnie do swych maszyn wsiedli piloci Extra 330 Solo, by oczarować nas swymi akrobacjami. Tworzący ów zespół o nazwie FireBirds piloci to doświadczeni i nagradzani w akrobacji lotniczej zawodnicy. Zadzierałam wysoko głowę, by niczego nie pominąć. Mała M. zaś głównie rozglądała się w przeciwnym kierunku, by przyglądać się innym dzieciom goszczącym na lotniczych pokazach:-) bądź też podziwiać unoszące się pod niebem latawce o przeróżnych kształtach.


Kolejni piloci, tym razem z kobietami w składzie, na Piknik przylecieli aż z Włoch.


Okazało się, że cała drużyna to właściwie pracownicy i właściciele firmy produkującej samoloty Pioneer, stąd nazwa grupy. Wszyscy pasjonaci lotnictwa.



Ich pokazy komentowała równie pełna lotniczej pasji Włoszka :-) Pokazali rzeczywiście wiele ciekawych figur,



a na koniec akrobacji - mocny akcent w barwach włoskiej flagi.


Ten blok pokazów zakończyły manewry ogromnym i głośnym, a jednocześnie poruszającym się z zadziwiającą precyzją maszyną wojskową Mi-24. Ten śmigłowiec swym rozmiarem i hałasem wyróżniał się znacznie spośród pozostałych uczestników pokazów.


Każdy blok akrobacji był równie fascynujący. Poza szybowcami i samolotami raczej stworzonymi do podniebnych akrobacji, podczas Pikniku podziwiać mogliśmy także spadochroniarzy z grupy Sky Magic, paralotniarzy z grup Fly2Live&Acrocolective


oraz popisy motoparalotniowej Kadry Narodowej Aeroklubu Polskiego.


Było na co patrzeć!!! Jedni skakali prezentując w powietrzy długie barwne szarfy, flagi lub wypuszczając dymne świece.


Moją uwagę przykuły także dwa małe, barwne samoloty prowadzone przez angielskich pilotów, którzy mimo problemów z mechanizmem podwozia wyczyniali zapierające czasem dech w piersiach ewolucje.


 To członkowie grupy o nazwie Twister Aerobatics. Do teraz pamiętam, jak wstrzymywałam oddech widząc, jak się mijają w bardzo bliskiej odległości.


Wiele pozytywnych emocji wzbudziły także dwa samoloty, które ni stąd ni zowąd nadleciały ... aż z Lubina. Maszyny te zrobiły na wszystkich niesamowite wrażenie, gdyż zbudowane w układzie kaczki znacznie wyróżniały się spośród innych samolotów uczestniczących w Pikniku.


Szkoda tylko, że ze względu na swą konstrukcję nie mogły wylądować na trawiastej płycie lotniska ... i nie można było ani pilotów ani tych niezwykłych maszyn zobaczyć z bliska.



Ciekawie prezentował się także w powietrzu samolot Carbon Cub prezentujący swe możliwości. Lekka konstrukcja i mocny silnik to najważniejsze zalety owego cacka:-) Ponoć można zakupić do samodzielnego montażu. O cenę nie pytałam:-)


 Kolejną ciekawą maszyną na niebie był niesamowicie zwrotny i prowadzony przez doświadczonego pilota wiatrakowiec. To podobno bardzo bezpieczna maszyna o niezwykłych możliwościach aerodynamicznych, o czym mogliśmy się przekonać śledząc jego lot na leszczyńskim niebie.



Swymi akrobatycznymi umiejętnościami zadziwili nas także członkowie Grupy Akrobacyjnej Łukasza Świderskiego - trio rodem ze Śląska i Podhala. Z zapartym tchem także śledziłam ich poczynania.



Łącznie obejrzeliśmy chyba z 15 pokazów. Została jeszcze jedna tura - lotów nocą, na której R. bardzo chciał zostać. Na jej rozpoczęcie musielibyśmy jednak czekać aż 2.5 h. Zdecydowanie za długo. Tym bardziej, że czekały nas jeszcze jakieś dwie godziny drogi powrotnej.



Na miejscu posililiśmy się szaszłykami serwowanymi w jednym z licznych punktów gastronomicznych. Potem jeszcze przespacerowaliśmy się nieco i około 19-ej zjawiliśmy się przy naszym wozie. Tu czekała nas niespodzianka. Otóż okazało się, że kierowca w swej niefrasobliwości zostawił auto z włączonymi światłami. Po ponad 5 godzinach niestety akumulator padł ... i gdyby nie szybka pomoc jednego sympatycznego pana, który w sekund pięć znalazł ekipę gotową nam pomóc, to chyba noc spędzilibyśmy na leszczyńskim lotnisku :-) Uff ... odetchnęłam, gdy owi panowie pchnęli wóz i silnik zaczął działać.


Jednak to nie koniec przygód... Gdzieś około 22-iej w okolicach Bielan na autostradzie najpierw taksówkarz, a potem inny kierowca dał nam znak, że coś z naszym wozem jest nie tak, jak być powinno. Okazało się, że nie działają reflektory z tyłu samochodu. O dziwo w wozie znalazły się rozmaite żarówki (jednak nie takie, jakich potrzeba!) i bezpieczniki... Jednak awarii nie dało się usunąć. Mała M. jakoś się nie zmartwiła, ale R. był poważnie przejęty tą sytuacją. Na szczęście tata zaimprowizował jedno światło wkładając w miejsce reflektora zapaloną latarkę. Choć jedno światło mieliśmy teraz za plecami:-) Ryzykownie nieco, ale jechaliśmy już rzadziej uczęszczanymi drogami. Bogu dzięki, że cali i zdrowi na pół godziny przed północą dotarliśmy do domu.

To był dopiero pełen wrażeń dzień!!!







Brak komentarzy: