sobota, 29 września 2012

Dylematy mamy zerówkowicza - artysty

W jednych z poprzednich postów wspomniałam o wielkim WYDARZENIU, czyli pierwszej wizycie mego 6-latka na warsztatach plastycznych. Rysować uwielbia i rysuje, klei, wycina, maluje od zawsze, więc postanowiliśmy znaleźć mu jakieś zajęcia, na których pod fachowym okiem będzie mógł szlifować swe umiejętności, bawiąc się dobrze przy tym.

Rycerze walczą aż ISKRY LECĄ!
No i nadszedł ów czwartek, gdy zdyszana, zmęczona wybieraniem się gdzieś po raz kolejny z dziećmi, wpadłam do sali, gdzie odbywały się zajęcia. Zostawiłam swój numer telefonu, żeby w razie czego można było się ze mną skontaktować. [Dodać tu muszę, że mój zerówkowicz do przedszkola nigdy nie chodził, tymczasem miał dziś po raz pierwszy zostać w NOWYM miejscu, z NIEZNAJOMĄ panią, co gorsza BEZ MAMY no i w dodatku na całe 120 MINUT.]

 Przywitałam się z prowadzącą, wręczyłam R. paczkę chusteczek (na wszelki toaletowy wypadek:-)) oraz owocowy sok (co by nie padł w międzyczasie z pragnienia:-)) i wybiegłam z sali, szczęśliwa, że WRESZCIE mogę udać się na zaplanowane wcześniej babskie pogaduszki. Niestety, moja radość nie trwała długo, bo mała M. zasnęła słodko w wózeczku i wizytę musiałam przełożyć. Niemniej jednak udałam się, znów BIEGIEM, do hipermarketu. Skończyło się zakupami artykułów biurowych i plastycznych, by móc znowu w domu coś ciekawego tworzyć, sklejać, wycinać, itp.:-). Nabyłam też drobne niespodzianki z myślą o moich panach na zbliżający się wielkimi krokami DZIEŃ CHŁOPAKA.


Rodzinna wycieczka ślizgaczem.
Od lewej:
Mama, M., Tata i R.:-)
Zakupy zakupami, ale cały czas moje myśli krążyły wokół R. Sala OK, ale grupa bardzo zróżnicowana wiekowo i już miałam niezłą ZAGWOZDKĘ. Jak sobie poradzi? Czy dobrze zrobiłam prowadząc go tam? A czy tej pani mogę ufać, zostawiając jej me dziecko wraz z 4 innych, w tym 3 znacznie starszych dzieci? ... Oj oj oj .. Gryzło mnie to strasznie! Już nawet wymyśliłam naprędce awaryjny plan B, gdyby R. wrócił z zajęć niezadowolony!

Gdy tylko minęła 17, popędziłam ZNÓW co sił w nogach odebrać R. z zajęć ... całą drogę bijąc się z myślami, co to będzie ... co to będzie.... I ... jakież było moje ZDZIWIENIE, gdy wchodząc do sali zobaczyłam mego synka z WYPIEKAMI NA TWARZY puszczającego własnoręcznie zrobiony samolot z papieru ... podskakującego z radości.

 Pojazd kosmiczny

UFFFFFF! Kamień spadł mi z serca. Zaraz też pani rozwiała me obawy i pokazała prace, jakie wykonał podczas zajęć. Miło było słyszeć, że całą grupę wprawił w osłupienie robiąc w wolnej chwili w kilkanaście sekund dwie łódki z papieru metodą origami.

Ogromnie się ucieszyłam ... tym bardziej, że prawie SIŁĄ zaciągnęłam go na te warsztaty, bo bał się, że jak wróci to będzie już późno i nie będzie miał ,,nic czasu wolnego!''. I tak jak wcześniej nie chciał tam pójść za ŻADNE skarby świata to teraz w drodze powrotnej pytał, kiedy wreszcie będzie po  weekendzie, bo on chce teraz chodzić na te WARSZTATY codziennie. Mam nadzieję, że kolejnym razem pobiegnie tam jak NA SKRZYDŁACH ... a my z wózkiem tuż za nim:-).

AAA ... zapomniałam wspomnieć o plastycznych talentach M. Ona również chętnie wycina, klei, a co do rysowania to na dzień dzisiejszy ma bardzo wąską specjalizację i na każde pytanie: CO CI NARYSOWAĆ? Odpowiada: WÓZEK dla LALEK. Oto jedno z jej dzieł:

Rodzice ciągnący/pchający (?) wózek z mała M.


Pora kończyć ... Do jutra:-)

Brak komentarzy: