sobota, 8 marca 2014

Spacer po Ustce - dzień 2

Nasz drugi dzień pobytu nad morzem rozpoczęliśmy od wspólnego, niedzielnego śniadania. Potem tradycyjnie już zapakowałam prowiant do plecaka i około 11-ej wyruszyłam z dziećmi na pieszą wędrówką do centrum Ustki. Celem naszego spaceru było dotarcie do mola położonego w pobliżu latarni morskiej. Tym razem szliśmy nie plażą, a chodnikiem, bo nie znaliśmy terenu, a poza tym musiałam mieć wózek dla naszej młodszej latorośli. Targanie go plażą pod pachą nie bardzo wchodziło w rachubę:-)


Słońce świeciło, humory dopisywały, więc miło nam się szło. Najpierw bardziej ruchliwą częścią miasta prowadzącą wiaduktem kolejowym, ...


ale zaraz potem droga skręcała w ulicę Marynarki Polskiej - piękny deptak prowadzący aż do usteckiego portu.



Wędrowaliśmy sobie ciesząc się ciszą (pustki, bo poza sezonem!) i podziwiając starą część osady rybackiej.


Naszą uwagę przyciągnęło kilka starych domów wspaniale odrestaurowanych i oddających klimat dawnej Ustki. Tu bardzo spodobał się nam Kapitański Zaułek. Dawniej, stał tu kościół św. Mikołaja, patrona kupców i żeglarzy. Teraz już niestety po świątyni nie ma śladu, a w pobliżu - smażalnie ryb i restauracje.



Teraz już tylko kilka kroków dzieliło nas od portu, którego zwiedzanie rozpoczęliśmy od zakupu wędzonych makreli w smażalni przy nabrzeżu. Potem spacerowaliśmy sobie i podziwialiśmy jednostki pływające przycumowane do nabrzeża.


Naszą uwagę przyciągnął za sprawą swego ogromu i nowoczesnego wyglądu statek ratowniczy SAR, który - jak się dowiedziałam po powrocie- jest nowoczesną jednostką dopiero od niedawna stacjonującą w usteckim porcie. Statek ów, o nazwie Orkan, powstał w Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni. Robi wrażenie!!!


Bliżej nas zaś przy nabrzeżu stał kiczowaty nieco, ale atrakcyjny dla oka, statek z jednorożcem ... Zapewne w sezonie zabiera na rejsy żądnych pirackich klimatów turystów. Może ze względu na dzieci zdecydowalibyśmy się na rejs, ale o tej porze roku statek jeszcze nie wypływa w morze. Trzeba będzie zatem wrócić tu latem, by większość atrakcji nadmorskich zaliczyć:-)


Spacerkiem szliśmy dalej w kierunku latarni. Tu zatrzymaliśmy się na dłużej, by podziwiać latarnię, a w jej sąsiedztwie pomnik - dar - w hołdzie ludziom morza. Piękne w swej prostocie i wymowne tablice ilustrujące ciężką pracę rybaków na morzu.


Kilka pamiątkowych fotek i poszliśmy dalej. Dzieci jeszcze musiały poszaleć nieco; Mała M. biegała, a R. jeździł na hulajnodze po róży wiatrów ułożonej z kostki brukowej w pobliżu latarni.


Tu już zrobiło się tłoczniej, bo z racji niedzielnego przedpołudnia zaczęli gromadzić się turyści i miejscowi. Nie ma się co dziwić, bo pogoda sprzyjała spacerom. Teraz już spokojniejszym krokiem pomaszerowaliśmy dalej w kierunku molo - tej jego części, do której nie dotarliśmy dzień wcześniej z R. Tu jednak zauważyliśmy szlaban, do którego - wiedzeni ciekawością - podeszliśmy. I, ku naszemu zaskoczeniu, dowiedzieliśmy się, że obie strony portu łączy kładka (!), którą wczoraj mogliśmy przejść na drugą stronę, oszczędzając czas i siły.


No cóż ... Człowiek uczy się przez całe życie:-) Od niedawna bowiem co godzinę przez 15 minut (w sezonie aż do północy) oba portowe nabrzeża łączy kładka piesza. Teraz już stało się jasne, że już nie będziemy musieli kolejnym razem iść do centrum Ustki od strony dworcowego wiaduktu. No i - rzecz jasna - musieliśmy też przetestować, jak owa kładka funkcjonuje ...


Zanim jednak pokonaliśmy tym sposobem portowy kanał, poszliśmy zobaczyć słynną ustecką damę, czyli syrenkę. Rzeźba ta bardzo nam się spodobała. Na umieszczonej obok tablicy wyczytałam, że podlega systemowi całodobowego monitoringu ... i po wejściu na podaną stronę można zobaczyć aktualny obraz tej atrakcji Ustki.


Zaraz też zadzwoniłam do naszego ,,chorego'' i podałam mu link do strony i ... za chwilkę już machaliśmy do kamery spod usteckiej syrenki. Tatuś bardzo się ucieszył z naszego pomysłu:-) Mógł bowiem choć przez moment towarzyszyć nam w zwiedzaniu portu.


Czekało na nas jeszcze zwiedzenie molo ... - tej części za syrenką. Pospacerowaliśmy zatem dalej. Mała M. była bardzo przejęta ... tym bardziej, że molo długie i wychodzące daleko w morze. Na końcu przystanęliśmy i podziwialiśmy rozciągającą się stąd panoramę z latarnią w oddali ... i szeroką plażą po jednej i po drugiej stronie nabrzeża.


Wiał wietrzyk ... Słońce powoli zaczynało zachodzić ... A i morskie powietrze zaostrzyło nam apetyty. Zapasy w plecaku topniały znacznie, więc zabrałam dzieci do jednego z barów (,,Bryza'') na pyszne frytki z zestawem surówek z białej kapusty. Pycha! Mała M. i R. jedli aż im się uszy trzęsły!!!


Brzuchy się zapełniły nieco, bo obiad czekał na nas w domu. Dzieci jednak ciągle czuły niedosyt morza ... Pospacerowaliśmy zatem w kierunku plaży wschodniej ... najpierw Bulwarem Nadmorskim, a potem wzdłuż brzegu. Wózek z hulajnogą zostawiliśmy przy wejściu na plażę. Oboje byli tacy szczęśliwi. Frajdę sprawiała im zabawa z morzem w ciuciubabkę (aż dziw, że buty się suche ostały!) i wrzucanie garści piasku do morza. Znów mogłam na chwilę się zrelaksować, bo dzieci były bezpieczne ...


Tu dopiero zauważyłam, że plaża po sezonie to doskonałe miejsce do zabawy dla naszych pociech. Każde miało własny pomysł na zabawę, a i jak mogłam odsapnąć nieco. Zaraz też wzięłam aparat w dłoń, a za wdzięczny do fotografowania obiekt obrałam falochron i  - rzecz jasna - mewy. Mam nadzieję, że choć kilka fotek się uda i będą stanowiły cenną pamiątkę z zimowego pobytu w Ustce.




Zbliżała się 16-ta, czyli godzina kolejnego otwarcia kładki ... Popędziliśmy zatem w stronę nabrzeża i w 2-3 minuty pokonaliśmy kładkę. Potem testowaliśmy nową drogę - równoległą drogę do plaży, która zaprowadziła nas w jakieś 30 minut do naszego lokum. Tu już czekał na nas nasz ,,chory'', któremu zdaliśmy dokładną relację z naszego spaceru po porcie. Po takiej opowieści nagle nawet tatuś poczuł się lepiej i zapragnął pójść nad morze.


Zanim jednak zjedliśmy obiad, wybiła 17-ta ... czyli pora bliska zmierzchu. Teraz już szliśmy na plażę objuczeni niczym osiołki - dwie hulajnogi plus teleskop z całym osprzętem, bo mej drugiej połowie już od dawna marzyła się nocna obserwacja nieba z dala od miejskich świateł.

To dopiero było przeżycie. Cisza, pusto dookoła, ciemno .... i szum morskich fal wokół. Niesamowite!!! A nad głowami niebo wręcz usiane gwiazdami. Rewelacja!!! Sama byłam zaskoczona, widząc tak pięknie rozgwieżdżony nieboskłon. Dzieci zaś piszczały z radości, gdy przez teleskop udało im się dojrzeć Jowisza z jego księżycami.


Tym miłym akcentem zakończyliśmy ów pełen wrażeń dzień. Najbardziej cieszyłam się z tego, że łącznie spędziłam z dziećmi na świeżym powietrzu ponad 6 godzin. HURA!!!




Brak komentarzy: