środa, 19 marca 2014

O krok od szpitala ...

UFF!!! Noc za nami ... Po wczorajszych sensacjach żołądkowo-jelitowych o mały włos wylądowalibyśmy w szpitalu. Na szczęście jakimś cudem (za sprawą zanoszonych z naszą czterolatką modlitw:-)) po powrocie od pediatry wymioty zaczęło stopniowo zanikać. Decydujące okazały się godziny wieczorno-nocne. Pani pediatra zdecydowała bowiem, że daje nam jeszcze szansę na leczenie się w domu, ale jeśli do 22-iej wymioty nadal będą, a i samopoczucie Małej M. będzie znacznie gorsze to mamy zgłosić się na oddział pediatrii.

Bogu dzięki!!! Po powrocie z przychodni zastosowałam się ściśle do wskazówek pediatry i z uporem maniaka :-) powolutku z kilkuminutowymi przerwami poiłam naszą czterolatkę. Wcześniej, zgodnie z informacjami na temat diety w przypadku jelitówki, dawałam jej do picia herbaty ziołowe: miętę czy rumianek, no i elektrolity, by uniknąć odwodnienia. Mała M. bowiem zwracała każdą ilość podanego płynu. Nawet 5 łyżeczek podanych powoli potrafiła zwrócić w kilka minut po napojeniu. Katastrofa!!! Już nawet pogodziłam się z myślą o szpitalu, bo widziałam, co się dzieje z godziny na godziny. Cera coraz bledsza i łaknienie większe, a organizm nie mógł niczego przyjąć.

Chciałam jednak, by mimo wszystko obejrzał ją lekarz. Wsadziłam ją do wózeczka i pognałyśmy do pediatry. Teraz wiem, że to była słuszna decyzja. Lekarka uspokoiła mnie bowiem, że oznak odwodnienia póki co brak oraz powiedziała, co robić dalej. Dopiero po zastosowaniu się do jej wskazówek wymioty zaczęły ustępować. Miałam bowiem odstawić zarówno sole z elektrolitami jak i ziołowe herbatki, a poić naszą bladziutką już wówczas jak papier czterolatkę czarną osłodzoną herbatą lub wodą mineralną. Zaraz też tatuś pognał po wodę, czopki na zbicie gorączki ... i czarną herbatę, której u nas na co dzień nikt nie pije.

I tak jeszcze może raz czy dwa wymioty wystąpiły, a potem już ustały zupełnie. HURA!!!! Odetchnęłam z ulgą, gdy minęła 22-a i mogłam z nadzieją na lepsze jutro wypatrywać poranka. Całą noc czuwałam przy łóżku Małej M., pojąc ją średnio co dwie godzinki, a gdy w nocy oznajmiła, że chce pójść ,,siusiu'' piałam ze szczęścia:-) I tak od wczorajszego popołudnia do teraz pijemy czarną herbatkę, łykamy probiotyki, zażywamy lek przeciwgorączkowy, ale rękami i nogami bronimy się przed pójściem do szpitala. Nastąpiła bowiem poprawa, więc leczymy się w domu ... na całe szczęście.

R. też już lepiej, aczkolwiek nadal dużo czasu spędza w łóżku. Udało mi się namówić go dziś na nadrobienie szkolnych zaległości. Potem jednak musiał ów intelektualny wysiłek odespać. Nie ma już jednak gorączki, wraca mu apetyt, więc mam nadzieję, że na dniach wreszcie wstanie z łóżka na dobre.... i zacznie przejawiać większą aktywność. Aż trudno uwierzyć, że taki sobie ,,wirusek'' potrafi zwalić z nóg na 5 dni...

Cały czas kursuję między pokojami, by z każdym spędzić trochę czasu. Mała M. nie ma za bardzo sił na słuchanie, ale dziś domagała się, bym przeczytała jej o przygodach Muminków. R. zaś chętnie wsłuchuje się w ,,Proszę słonia''. Zostały nam już tylko dwa rozdziały do końca... i już martwię się, co to będzie, gdy lektura dobiegnie końca. Na szczęście biblioteczka ugina się pod naporem książek, więc znów coś ciekawego do czytania się znajdzie. Marzy się nam wyjazd do biblioteki po nowe audiobooki i książki, ale póki co ani stan zdrowia ani aura nie sprzyjają takim eskapadom.

Pozdrawiam naszych sympatyków :-) Do miłego usłyszenia!!!

Brak komentarzy: