wtorek, 18 marca 2014

Trafiony zatopiony ...:-)

Niestety, trafiony zatopiony, a właściwie trafiona zatopiona. Mowa bowiem o naszej czterolatce, którą i dziś już z rana dopadł ów paskudny wirus. To taki ,,gratis'' poszpitalny przyniesiony przez R., no i sprzedany reszcie rodzinki. Zaczęło się od biegu Małej M. bosymi stopkami z rana do łazienki. Oznajmiła, że jest jej niedobrze, ale minęło:-) Niedługo potem jednak musiała na dłużej usiąść na toalecie ... raz i drugi, a do tego zaczęło się wyrzucanie z żołądka podanego chwilę wcześniej leku na biegunkę. No cóż... Mimo podawania od kilku dniu probiotyków wirus i tak robi swoje. Miejmy tylko nadzieję, że łagodnie obejdzie się z naszą słodką czterolatką. Póki co Mała M. dzielna jest, ale jak ją podkusiło na zjedzenie kilku paluszków skończyło się na drugiej dziś już wymianie pościeli i praniu poduch, kołder i bielizny.... Oj oj oj... Jak ja nie lubię tego nieżytu żołądkowo-jelitowego.

R. też niewiele lepiej. Marzy o naleśnikach ... a że znów dziś mu się do WC pognać musiało:-) to tym bardziej upiera się przy podaniu mu naleśników. Tłumaczę, że za wcześnie jeszcze, ale kto by mnie tam słuchał. Dziś od samego rana tata naciskał, by wreszcie już przestał spać za dnia, zaczął się bawić i normalnie jeść. Podał mu nawet na pierwsze śniadanie bułkę z szynką i plastrem pomidora (o zgrozo!) mimo moich komentarzy, że to za wcześnie na takie danie. Któż by mnie tam słuchał??? Efekt - muszla :-) No i jęk siedmiolatka na moją prośbę o zażycie ,,smecty''. Usłyszałam, że nie ma zamiaru tego świństwa pić ... Z łaski zjadł dwie tabletki węgla ... i śpi teraz umorusany na buzi:-)

Mam nadzieję, że nie skończy się szpitalem ... Dopiero wróciliśmy stamtąd w piątkowy wieczór z wirusowym bagażem, który teraz razem nieść nam przyszło :-(

Na szczęście owe szare chwile walki z jelitówką spędzamy z książką w ręku. Z wypiekami na twarzy śledzimy dalsze losy Pinia i jego porcelanowego słonia, który urósł do niebotycznych rozmiarów i ... teraz służy jako pojazd wożący rodzinę na weekendowe wypady za miastu. Książka osładza nam ów czas choroby. Już przeczytaliśmy blisko 100 stron. Na deser będzie animacja ,,Proszę słonia''. Mała M., choć nie mogła słuchać pierwszych rozdziałów, teraz dołączyła do nas i też uważnie przysłuchuje się jak czytam. Oczywiście, sama także czyta sobie ... Rano poprosiła o wielki stos książek, bo przecież nie ma lepszego leku na kiepskie samopoczucie niż dobra lektura!!!

Pozdrawiamy i na kolejne relacje z walki z choróbskiem zapraszamy:-)))

Brak komentarzy: