wtorek, 27 stycznia 2015

Ferie w Krakowie - dzień trzeci:-)

Wczoraj padłam zmęczona usypiając Małą M. Zasnęłam z różańcem w ręku, a zbudził mnie chyba ziąb,bo zapomniałam się przykryć. Poza tym kołderki w miejscu, gdzie zatrzymaliśmy się w Krakowie, nader kuse i chyba na krasnoludków szyte:-) Szybko zatem załatwiłam wieczorną toaletę i posnęłam snem prawie kamiennym, z czego bardzo się cieszę, bo w obecnej sytuacji nocny odpoczynek to bezcenny lek na moje zszargane nerwy... Już jednak od około 7-ej przewracałam się z boku na bok. Niedługo potem przywędrował do mnie wyspany R. Wskoczyłam zatem na moment do jego łóżka, by zachęcić go jeszcze do krótkiej porannej drzemki. Gdy zaś zbudziła się Mała M. zaprosiłam oboje pod ciepłą jeszcze kołderkę i do śniadania przeczytałam kilka stroniczek opowieści o  małym żubrze, znaną nam z dziecięcych gazet. Takie rozpoczęcie dnia bardzo lubię. Moje dzieci chyba też...




Choć ciężko było przerwać lekturę musieliśmy zmobilizować się do wstania z łóżek. Czekał nas bowiem spacer w okolice krakowskiego rynku po zakup antybiotyku. Pomaszerowaliśmy zatem przed siebie, zatrzymując się jedynie w pobliskiej cukierni, gdzie aż roiło się od smacznie wyglądających drożdżówek i półfrancuskich wypieków. Zakupiłam po dwie dla każdego, a że wyglądały apetycznie zaraz też się nimi poczęstowaliśmy: drożdżówki ze śliwkami, wiśniami czy serek. Wszystkie - bez wyjątku - palce lizać!!!
R. jak zawsze doskonale orientował się, gdzie jesteśmy i był naszym przewodnikiem.


Doprowadził nas do Kościoła Mariackiego, a stamtąd już udaliśmy się, idąc za wskazówkami podanymi na tablicach, Drogą Królewską aż do podnóża Wawelu.


Po drodze przyglądaliśmy się mijanym atrakcjom: pomnikowi ks. P.Skargi, kościołowi śś. Piotra i Pawła


oraz romańskim oknom kościoła św. Andrzeja.


Zachwycaliśmy się także pięknem mijających nas dorożek ciągniętych przez odświętnie ,,ubrane“ konie.


Następnie podeszliśmy aż pod Wawel. Najpierw przez chwilę poprzyglądaliśmy się królewskiemu zamkowi z dołu, by następnie - mimo chłodu - wspiąć się choć kawałek na wawelskie wzgórze.


Chwilka wspinaczki, ale nie na długo, bo zaczęło kropić ... Nie dotarliśmy zatem do zamkowego dziedzińca, ale z góry przez moment podziwialiśmy wawelskiego smoka.


Wkrótce Mała M. zaczęła się uskarżać na chłód, postanowiłam zatem powoli wracać do naszego lokum. Po drodze na dłużej zatrzymaliśmy się w supermarkecie, by zrobić większe zakupy. Dzięki nim tuż po powrocie znów mogłam moich małych wędrowniczków uraczyć czymś ciepłym i pożywnym do jedzenia.


Po dwóch godzinach wędrowania wszystkim należał się odpoczynek. Jednak około 14-ej już moim pociechom zamarzyło się dalsze odkrywanie Krakowa. Obmyśliliśmy plan owej wycieczki: Wawel i zakup puzzli, które nasz ośmiolatek upatrzył sobie w jednej z księgarń. Tym sposobem jego motywacja sięgnęła zenitu:-)


Pewnym krokiem zatem, teraz już lepiej przygotowani do aury wilgotnej nieco, ruszyliśmy w stronę wawelskiego wzgórza. Dziś ów zamek zamknięty jest dla turystów. Nam jednak w zupełności wystarczyło podejście za bramę zamku, by podziwiać Wisłę z lotu ptaka oraz smoka ziejącego ogniem.


Do katedry wawelskiej nie wchodziliśmy, bo pomyślałam, że i tak jak na jeden dzień atrakcji nam wystarczy.


Zeszliśmy zatem na brzeg Wisły, gdzie podziwialiśmy smoka z Wawelu rodem:-) Szkoda, że akurat przy nas jakoś leniwie tym ogniem zionął ze dwa razy. Chyba zmęczony był nieco (jak to w poniedziałek:-))


Kolejnym punktem wycieczki było obejrzenie z bliska znanego nam z fotografii pomnika psa Dżoka. Jakże miło było zobaczyć z bliska rzeźbę tego psiego bohatera, o którym swego czasu czytaliśmy książkę. Wierna psina z niego była!!! Jakże to wzruszające i piękne. Dzieciom też bardzo owa idea psiego pomnika i sam pomnik bardzo przypadły do gustu.


Robiło się chłodniej. Zaczynała się mżawka. Postanowiliśmy wracać. Po drodze zakupiłam obiecane dzieciom puzzle: R. z widokiem na Wawel nocą, a Małej M. z Czerwonym Kapturkiem.


Pomysł okazał się trafiony, bo oboje zajęli się ich układaniem, a ja mogłam spokojnie zająć się przygotowaniem obiadokolacji. Mała M. świetnie sobie radziła z układaniem puzzle. Do pójścia spać ułożyła właściwie cały obrazek. R. zaś dzielnie segregował swoje elementy układanki, ale do końca pozostało mu jedyne 994 elementy:-) No cóż... Uparł się, że chce takie puzzle, a nie inne. Niezła szkoła cierpliwości. Mam nadzieję, że wytrwa do końca,  z co najwyżej małą pomocą rodziców:-)


I tak łącznie na dworze znów spędziliśmy jakieś 5 godzin. Cieszę się, że znów udało nam się nie tylko zwiedzać Kraków, ale także miło i spokojnie spędzić kilka godzin w naszym lokum. Był bowiem czas na rozmowę, wspólne jedzenie posiłków, czytanie i nawet na obejrzenie bajki w TV, co raczej w domu rzadko się zdarza.

Tyle na dziś... Cd. nastąpi...

Brak komentarzy: